Nie z tego świata – 07×01
"Jestem waszym nowym Bogiem" – usłyszeliśmy w finale szóstego sezonu z ust Castiela. Przeżyliśmy szok wraz z Winchesterami. Nie byliśmy też w żadnym stopniu przygotowani na reperkusje wywołane przez to wydarzenie. Przyszło nam się zmierzyć z nimi podczas premiery siódmego sezonu, która po prostu wgniata w fotel.
"Jestem waszym nowym Bogiem" – usłyszeliśmy w finale szóstego sezonu z ust Castiela. Przeżyliśmy szok wraz z Winchesterami. Nie byliśmy też w żadnym stopniu przygotowani na reperkusje wywołane przez to wydarzenie. Przyszło nam się zmierzyć z nimi podczas premiery siódmego sezonu, która po prostu wgniata w fotel.
Sera Gamble po raz kolejny pokazała, że należy jej ufać. Być może pierwszy sezon, kiedy objęła stery produkcji The CW, nie stał na najwyższym poziomie, jednak czy nie było tak samo, kiedy Kelly Souders i Brian Peterson zajęli stanowiska showrunnerów Smallville? Kredyt zaufania, jaki dostała od szefów stacji, spłaciła z nawiązką, zarówno kilkoma dobrymi odcinkami w szóstym sezonie, jak i genialną premierą siódmego sezonu. A podobno im dalej w las, tym ma być lepiej.
Nie kto inny był w centrum wydarzeń, tylko nasz ulubiony aniołek - Castiel, a może powinienem raczej powiedzieć: Bóg. Jednak tego mogliśmy się spodziewać po tym, co ujrzeliśmy w finale szóstego sezonu. Natomiast to, jak grał go Misha Collins, to było coś szalenie imponującego. Wszyscy polubili Casa jako przyjaciela Winchesterów, jednak dzięki nowej odsłonie swojej osobowości, anioł wiele zyskał. Bardzo miło się go oglądało jako bezwzględnego twardziela, który po prostu dzieli i rządzi. Później nastąpiła niespodziewana przemiana w starego dobrego Casa, wreszcie nieco szokująca finałowa kreacja anioła jako szaleńca-lewiatana. Collins w każdej z tych ról odnajduje się wyśmienicie. Nie da się ukryć, że to dzięki grze Mishy z niecierpliwością czekam na dalsze losy naszego znajomego aniołka. Po tym, co pokazał w "Meet The New Boss" widać, że ten bohater ma nam jeszcze wiele do zaoferowania.
[image-browser playlist="607846" suggest=""]©2011 The CW Television Network
Kolejną postacią, która może nie zgarnęła sporo czasu z odcinka, a jest niewątpliwie warta zauważenia, to Crowley. Kiedy tylko pojawia się na ekranie, mamy gwarancję świetnej zabawy. Gra aktorska Marka Shepparda to sztuka na najwyższym serialowym poziomie niezależnie od roli, z którą musi się zmierzyć, czy to postać artysty-złodzieja, jak to było w White Collar, ekscentrycznego prawnika w Battlestar Galactica czy demona. Swoją drogą, czarne charaktery bardzo mu pasują i to w nich wypada niezwykle przekonująco. Natomiast postać odtwarzana w Supernatural jest niesamowicie wyrazista i to z kilku powodów: cięte i błyskotliwe riposty, nonszalancki styl bycia oraz to, że de facto powinien to być czarny charakter (czyli taki, któremu nie powinno się kibicować). To wszystko, co do tej pory kochaliśmy w Crowleyu, otrzymaliśmy w najlepszym wydaniu. Każda scena z ulubionym demonem nie tylko bawiła, ale i popychała akcję do przodu.
Nie zapominajmy o tych naprawdę głównych bohaterach: Samie, Deanie i Bobbym! Widać, jak bardzo wszyscy są zagubieni w zaistniałej sytuacji i jak wyładują na sobie nerwy. Tutaj twórcom brawa się należą za wątek zburzonej w głowie Sama ściany. O ile w finale poprzedniego sezonu wyglądało to marnie, o tyle tutaj zachwyca. Wizje piekła, powrót znanych postaci, takich jak Lucyfer, a do tego jeszcze powtórka z napinania więzi braterskiej do granic możliwości... Czegoś takiego na pewno się nie spodziewałem, ale byłem pozytywnie zaskoczony. Widać, że Sera wyciąga wnioski z popełnionych błędów i mam nadzieję, że przekuje porażki w dalsze sukcesy. Dean i Bobby natomiast są dokładnie tacy sami, jakich znamy od zawsze. I nie jest to w żadnym wypadku minus, ale kolejny plus. Ich przewidywalność jest fantastycznym łącznikiem pomiędzy starym Supernatural, a nowym – tym pod dowództwem Sery. Mimo że wątek tej trójki jest równorzędny z historią Boga, podczas premiery schodzi na dalszy plan i stanowi jedynie przerywnik-uzupełnienie dla fabuły, która będzie przewodnią w tym sezonie. A ona wiążę się nierozerwalnie z Casem, czyśćcem i nowymi kreaturami. Tak więc tym razem bracia i wujek Robert zeszli nieco na dalszy plan, ale myślę, że szybko powrócą na swoje miejsce. Czymże byłby serial bez nich grających pierwsze skrzypce?
[image-browser playlist="607847" suggest=""]©2011 The CW Television Network
Jednak prawdziwą gwiazdą premiery był fabuła. Nieprzewidywalna, posiadająca ciekawe zwroty akcji, cliffhanger i nowe rozwiązania, o których dotąd nie mieliśmy pojęcia. Świat potworów i kreatur zastał nagle powiększony o nieznany obszar. Serialowa mitologia zyskała jeszcze wyższą jakość. Scenariusz został napisany, jak należy: dostaliśmy sporo błyskotliwych dialogów, pełnych zarówno dobrego, nieco jowialnego humoru, ale i sarkazmu, który przecież jest w Supernatural od zawsze.
Na uwagę zasługują także występy gościnne. Może nie było ich za wiele, ale za to jakie! Wcześniej już wspomniany Mark Sheppard oraz Mark Pellegrino, czyli powrót Lucyfera - nieoczekiwane, ale jakże miłe zaskoczenie i jeszcze Śmierć, która ma rzesze wielbicieli. Tak doborowej obsady (i towarzystwa) nie można oczekiwać po każdym odcinku, ale premiera była wystarczającym pretekstem do ściągnięcia starych gwiazd.
[image-browser playlist="607848" suggest=""]©2011 The CW Television Network
Co by nie mówić, premiera zaskoczyła całkowicie i to pod wieloma względami. Dawno nie mieliśmy w Supernatural tyle akcji, tak ciekawej i nieprzewidywalnej historii, okraszonej równie świetną grą aktorską. "Meet The New Boss" to bardzo dobre rozpoczęcie sezonu. Mam wrażenie, że z braćmi Winchester raczej nie będę się nudził w odsłonie oznaczonej numerkiem siedem.
Ocena: 9/10
Źródło: fot.©2011 The CW Television Network
Poznaj recenzenta
Łukasz AncyperowiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat