

Podobnie jak w premierze, tak i w drugim odcinku odnoszę wrażenie, że oglądam mieszankę oklepanych schematów z komiksów i innych seriali o podobnej tematyce. To na razie jest największą wadą The Tomorrow People, bo nie oferuje nam niczego nowego. Każdy z zaprezentowanych motywów jest okropnie wtórny i pozbawiony najmniejszej nutki świeżości, co naturalnie wiąże się z przewidywalnością, gdyż w żadnym miejscu nic nas nie zaskakuje.
Plusem The Tomorrow People jest to, że twórcy jak na razie sprzedają nam efekty swojej pracy w strawnej formie. Serial ogląda się lekko i dość dobrze, ale przyjemność jest ograniczona, gdyż wszystko rozgrywa się jak po sznurku. Mowa o relacjach w grupie Ludzi Jutra i ich przemianie w bojowników oraz samym wątku odkrywania oczywistości dotyczącej Ultra - oni naprawdę są źli, więc tutaj również bez niespodzianek. Nasz bohater z jednej strony uczy się wykorzystania swoich zdolności, a z drugiej odkrywa swoje przeznaczenie. Koncept jego osoby wewnątrz złej organizacji jest porządny i ma w sobie potencjał na odpowiednią dawkę wrażeń.
[video-browser playlist="634420" suggest=""]
Dobrze, że moce są w serialu wykorzystywane (przynajmniej na razie). Twórcy nie idą drogą Herosów oraz Alphas, gdzie albo się o nich tylko rozmawiało, albo były okropnie nudne. Tutaj teleportacja i telekineza są ciągle w użyciu i pozytywnie wpływają na odbiór. Brak jednak w tym wszystkim pomysłu na akcję dostarczającą wrażeń i efektu, na który czekamy. Bo co można dobrego powiedzieć o pogoni za zbuntowanym nastolatkiem?
Robbie Amell przypomina mi Liama Hemswortha - obaj nie mają aktorskiego doświadczenia, charyzmy, są drewniani i mają sławniejszych oraz bardziej utalentowanych krewnych (odpowiednio: Stephen Amell i Chris Hemsworth). Stephen w Arrow trochę się rozwinął przez cały pierwszy sezon i da się odczuć pewną poprawę, zwłaszcza gdy porównamy go do wyczynów Robbiego w The Tomorrow People.
Sukces serialu będzie prawdopodobnie zależeć od dwóch czynników: nabrania aktorskiej ogłady przez Amella oraz odczepienia się od komiksowych schematów, gdyż strawna forma oglądania czegoś tak oklepanego nie wystarczy nam na długo. Duży plus - na razie brak romansów.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/


