Pingwin: sezon 1, odcinek 7 - recenzja spoilerowa
Data premiery w Polsce: 4 listopada 2024Pingwin znów zachwyca. 7. i zarazem przedostatni odcinek serialu HBO pokazuje niszczycielskie starcia - te zupełnie namacalne i te, które ukrywają się w naszych głowach.
Pingwin znów zachwyca. 7. i zarazem przedostatni odcinek serialu HBO pokazuje niszczycielskie starcia - te zupełnie namacalne i te, które ukrywają się w naszych głowach.
Oto Gotham w stanie wrzenia - tak wielkiego, że doprowadziło do jeszcze jednego, potężnego wybuchu. Serial Pingwin w 7. odcinku nie dość, że w kapitalny sposób pokazuje kolejny etap batalii między tytułową postacią a Sofią Gigante i Salem Maronim, to w dodatku znakomicie balansuje na granicy brutalności ekranowych wydarzeń i ich zaskakująco czułych i subtelnych fundamentów. Cylinder jest więc z jednej strony opowieścią o jakiejś pierwotnej, niszczycielskiej sile, która od zarania dziejów była wkomponowana w mroczną stronę ludzkiej natury. Z drugiej jednak ta sama odsłona serii dotyka problemu traum, piętna, które zostaje z nami na całe życie. Twórcy zdecydowali się zagrać va banque i otworzyć przedostatni odcinek nie sekwencją pokazującą skutki wtargnięcia Sofii do mieszkania, w którym przebywali Francis i Victor, a retrospekcją skupiającą się na drastycznym ukazaniu śmierci braci Oswalda, Jacka i Benny'ego. Uzbrojeni w tę wiedzę możemy znacznie lepiej zrozumieć położenie Oza i jego matki, która, nazwijmy rzeczy po imieniu, jest prawdziwą bohaterką Cylindra. Jej emocjonalny ból i przelane na syna pragnienia o szczęściu mogą być nawet głośniejsze niż bomba, która rozrywa podziemia Gotham. Przeszłość spotyka się z teraźniejszością - i to dosłownie, jeśli weźmiemy pod uwagę właz, który najpierw stał się ostatecznym więzieniem dla braci Pingwina, by później zamienić się w jego obronną tarczę.
Twórcy produkcji HBO postanowili dać wszelkie dowody na swoją artystyczną brawurę i zaakcentować to, jak w gatunku komiksowym można bawić się psychologią postaci; z całym szacunkiem dla właśnie zakończonego To zawsze Agatha, ale na tym polu wypada jednak oddzielić ekranowy Rzym od Krymu. Sekwencja otwierająca, która uświadamia widzów, że to Pingwin doprowadził do śmierci własnego rodzeństwa, jest wyjątkowo mocnym ciosem w podbrzusze. Po zapoznaniu się z tym wydarzeniem portret psychologiczny Oza staje się jeszcze trudniejszy do jednoznacznego uchwycenia. A przecież w Cylindrze pęka znacznie więcej dusz i ciał: równowaga mentalna próbującej porozmawiać z policją i podejmującej próby samobójcze Gii czy serce rozjuszonego Sala. Niektórzy odbiorcy mogą narzekać na to, że Pingwin z nacierającymi na niego Maronim i jego armią rozprawił się tak błyskawicznie, ale usłyszenie rzucanego już w kierunku Batmana "I got you!" powinno rekompensować wszystkie ewentualne straty. Jest też scena nad sceny: ta, w której werbalnie ścierają się Sofia z Francis. Niezachwiana wiara drugiej z nich w moc sprawczą własnego syna, uchwycenie najważniejszych zasad funkcjonowania świata przestępczego w zaledwie kilku zdaniach i działające tu na zasadzie mentalnego samozapłonu, przywołujące upiory przeszłości krople deszczu - to wszystko razem owocuje absolutnym majstersztykiem, potęgowanym jeszcze przez dające aktorskie koncerty Deidre O’Connell i Cristin Milioti.
Pingwin od samego początku rodzi wiele pytań o to, jak bardzo podli, nikczemni i przede wszystkim bezwzględni potrafią być ludzie w stanie wszechobecnego zagrożenia. Jeśli jednak na tym polu doszliście wcześniej do jakichś odpowiedzi, Cylinder powinien je obrócić w perzynę. Jest coś bezgranicznie odrażającego w sposobie, w jaki Sofia próbuje "uciszyć" targany całym spektrum emocji umysł małej Gii - w gruncie rzeczy to chyba ta sama parafia dehumanizacji, do której uczęszczał młody Oswald, potrafiący przekreślić życie swoich braci, chcąc dzięki temu bardziej wkupić się w łaski matki. Nie jestem pewny, czy wszyscy psychiatrzy i psychologowie Arkham starczyliby, aby właściwie zdiagnozować dwoje głównych bohaterów serialu, nie mówiąc już o ich zachowaniu w trakcie interakcji z Francis. Choroba pani Cobb to swoiste lustro, w którym Sofia i Oz mogą się przejrzeć, być może dostrzegając w nim jedyną prawdę o samych sobie, jaką może im zaoferować otaczający ich świat. Nie ma żadnego przypadku w tym, że Sal w ostatnim odcinku porównuje Oswalda do szczura; protagonista nawet wizualnie przypomina jego humanoidalną wersję, krocząc przez zniszczone w czasie eksplozji, pokryte brudem i pyłem ulice Gotham. Tak on, jak i przyobleczona w nazwisko Gigante Sofia to przecież mistrzowie przetrwania. Zawsze próbują znaleźć drogę ucieczki; jak na razie nie zdołali uciec jedynie przed tą drugą, mroczną częścią własnej natury.
Ta psychologiczna tytanomachia nie byłaby jednak tak magnetyczna, gdyby nie jej zupełnie rzeczywiste konsekwencje. Wojna Sofii i Pingwina doprowadziła już do śmierci całego zastępu postaci; ulice Gotham - dosłownie i w przenośni - spłynęły krwią. Przewrotne jest to, że w tej walce na zatracenie Oz był gotowy poświęcić swoje gangsterskie królestwo w zamian za oddanie porwanej przez Gigante Francis. Nie mogę doczekać się finałowego odcinka, który, jak wszystko na to wskazuje, ukaże fundamentalną prawdę o protagoniście i jednoznacznie odpowie na pytanie, ile w nim jeszcze z człowieka, a ile ze... szczura. Na marginesie: w komentarzach zastanawialiście się nad tym, gdzie w całej tej bijatyce ukrył się Batman? No cóż, na jego miejscu prawdopodobnie też unikałbym wkroczenia na arenę. Po pierwsze, zło w Pingwinie unicestwia się samo. Po drugie, ten serial jest tak znakomity, że gdyby miałaby go przerwać ta czy inna, niemalże "boska" interwencja, czułbym się rozczarowany. Przedstawienie musi trwać. I ktoś musi założyć na siebie cylinder zwycięstwa.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat