Ray Donovan: sezon 4, odcinek 12 (finał sezonu) – recenzja
Czwarty sezon Raya Donovana dobiegł końca i nadeszła pora na małe podsumowanie. Finałowy odcinek bardzo zręcznie zamknął wszystkie wątki, ale nie był też wolny od wad, które towarzyszyły serialowi od początku bieżącej serii.
Czwarty sezon Raya Donovana dobiegł końca i nadeszła pora na małe podsumowanie. Finałowy odcinek bardzo zręcznie zamknął wszystkie wątki, ale nie był też wolny od wad, które towarzyszyły serialowi od początku bieżącej serii.
Rattus Rattus zaczyna się bardzo sugestywnym snem Raya Donovana, mającym za zadanie w obrazowy sposób przedstawić obecną sytuację naszego protagonisty i naświetlić jego obawy. Wielu fanom seriali ta surrealistyczna wstawka od razu skojarzy się z podobnymi rozwiązaniami zastosowanymi w Rodzinie Soprano. W ogóle obie sagi mają wiele punktów wspólnych. Twórcy Ray Donovan ewidentnie inspirowali się produkcją HBO przy budowaniu struktury fabularnej, szczególnie jeśli chodzi o życie osobiste głównego bohatera. W pewnych momentach jednak oba seriale różnią się znacząco, zwłaszcza w kwestii głębi psychologicznej postaci. Widać to doskonale w omawianej wizji. U Raya, mimo że jest ona nieszablonowa, w klarowny, jasny, wręcz łopatologiczny sposób prezentuje życie wewnętrzne głównego bohatera. W Rodzinie Soprano podobne motywy ciągnęły się czasem przez kilka odcinków. Były zawoalowane, symboliczne i mocno złożone. Aby je rozszyfrować, widz musiał wykazać się inteligencją oraz bardzo skrupulatnie obserwować szczegóły i niuanse w zachowaniu bohaterów.
Powyższy dysonans jest w zasadzie moim jedynym i głównym zarzutem, jeśli chodzi o czwarty sezon Raya Donovana. Brak rozwoju postaci był widoczny od samego początku. Natłoczenie wątków i intryg skutkowało mniejszym zaangażowaniem twórców w budowanie psychologii bohaterów. Oczywiście taki zabieg nie jest konieczny w każdym serialu - wiele produkcji umyślnie rezygnuje ze skomplikowanych niuansów na rzecz nieskrępowanej akcji. Od takiego serialu jak Ray Donovan oczekiwałbym jednak poważniejszego podejście do tematu. Prezentuje on spektrum ciekawych indywiduów, które aż proszą się o osobiste, głębsze wątki. Niestety w czwartym sezonie postacie były tylko pionkami rozstawionymi na szachownicy przez scenarzystów lub przysłowiowym liściem targanym przez wiatr wydarzeń. Zdecydowanie zabrakło czasu ekranowego na spokojniejszy rozwój. Historii było po prostu za wiele i siłą rzeczy część z nich została potraktowana po macoszemu. Oczywiście Ray Donovan nadal wyróżnia się na tle konkurencji. Ocena w tym segmencie jest surowa, ponieważ od dobrych produkcji powinniśmy oczekiwać trochę więcej.
Wspomniane mankamenty nie zmieniają jednak faktu, że czwarty sezon trzeba uznać za udany. Finał bardzo ładnie skumulował wszystkie wątki i rozwiązał akcję. Wreszcie mieliśmy okazję obserwować całą rodzinę Donovanów mającą wspólny cel. Może zaskakiwać trochę wizerunek Brendana i Mickeya w rolach bezwzględnych morderców rozprawiających się z rosyjską mafią, ale widocznie twórcy chcieli pokazać, że rodzina jest zdolna do wszystkiego, aby zachować jedność. Skoordynowana akcja Irlandczyków przeciwko rosyjskiej mafii wyszła całkiem dobrze, choć wydaje się, że Dimitri w zbyt prosty sposób dał się podejść Aviemu i Daryllowi. Podobne odczucia mogą towarzyszyć powrotowi Soni Kovitzky, która przed nagłą śmiercią nie odegrała większej roli w głównej intrydze. Być może warto było poświęcić jej trochę więcej czasu, aby zgłębić dramatyczną sytuację, w której się znalazła.
Bardzo pozytywnie oceniam też zakończenie historii Hectora i ojca Romero. „Pieprzyć księdza” – mówi bokser i jest to godne podsumowanie wszystkich zdarzeń w tym wątku. Porady i nauki duchownego nie miały przełożenia na rzeczywistość, w której żyją Campos i Donovan. Mimo szczerych chęci nie jest im po drodze z Bogiem, którego chciał narzucić Romero, dlatego też świadomie wybierają życie wedle własnych zasad, nie oglądając się na przeszłość. Bardzo brutalne rozwiązanie, ale logiczne i zrozumiałe. Kończąc tę historię, twórcy nie próbują na siłę moralizować postaci Raya i Hectora, tylko każą widzowi zaakceptować ich takimi, jakimi są – nie złymi ludźmi (jakby chciał ksiądz Romero), ale wojownikami próbującymi ochronić siebie i bliskich przed okrucieństwem otaczającego świata.
Po raz kolejny pozwolę sobie trochę ponarzekać na postać Abby Donovan, okazało się bowiem, że jej nowotwór przechodzi remisję i wkrótce będzie zdrowa. W związku z tym wszystkie dylematy i ponure przemyślenia, które miała w przeciągu całego sezonu, nie miały zupełnie znaczenia. Abby znowu jest w punkcie wyjścia – przez długie 12 odcinków nie nastąpił nawet minimalny rozwój tej postaci. Takie rozwiązania fabularne tylko potwierdzają tezę o miałkości wątku żony Donovana i braku pomysłu na zagospodarowanie tej bohaterki. Jej występy w czwartym sezonie były tak słabe, że w zasadzie lepiej by było, gdyby jej bohaterka zrobiła sobie dłuższą przerwę i wyjechała na przykład do Bostonu. Nawet w finałowym odcinku, kiedy każdy Donovan był zaangażował w pomoc Rayowi przy rozwiązywaniu rosyjskiego problemu, Abby dostała zadanie… zorganizować przyjęcie z okazji zwycięstwa Hectora.
Sama impreza stanowi zwieńczenie sezonu, przynosząc coś na kształt happy endu. Wszyscy główni bohaterowie wyszli z opresji cało, każdy z nich zakończył swój wątek mniej już bardziej szczęśliwie. Podobnie jak w poprzednich seriach, obyło się bez cliffhangera. W takiej radosnej, optymistycznej atmosferze Ray Donovan żegna się z widzami, pozostawiając nas z pozytywnymi odczuciami. Co z tego, że zdarzały się słabsze momenty, nieodpracowane wątki czy głupie rozwiązania fabularne? Jako całość dostaliśmy znowu solidny produkt, który zapewnia rozrywkę na wysokim poziomie.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1946, kończy 78 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1978, kończy 46 lat