Red Dead Redemption 2 – recenzja gry
Data premiery w Polsce: 26 października 2018Premiera Red Dead Redemption 2 za nami. Jak sprawdza się najbardziej chyba wyczekiwana gra tego roku?
Premiera Red Dead Redemption 2 za nami. Jak sprawdza się najbardziej chyba wyczekiwana gra tego roku?
Jest rok 1899, koniec nie tylko XIX wieku, ale także pewnej epoki kształtowania się USA. Oto bowiem zaczyna się zmierzch Dzikiego Zachodu. Cywilizacja wkracza coraz bardziej na amerykańskie pogranicze, a wraz z nią coraz skuteczniejsze egzekwowanie prawa i ostatnie dni rewolwerowców i gangów terroryzujących te ziemie. Jedną z takich wyjętych spod prawa grup jest gang Dutcha van der Linde, do którego należy zarówno bohater Red Dead Redemption 2, Arthur Morgan, znany z poprzedniej odsłony serii John Marston, wraz z rodziną, a także wiele innych, wyjątkowo barwnych i unikalnych postaci.
I tutaj po raz pierwszy należą się wielkie brawa dla Rockstara, gdyż cały nasz gang to unikalni bohaterowie, z których każdy, ale to dosłownie każdy ma jakąś interesującą historię do opowiedzenia, a większość z nich poznamy wykonując dla nich poboczne misje czy słuchając konwersacji. Ale też i tu od razu mamy pierwszy zgrzyt, gdyż jeśli ktoś chce przejść po prostu główną fabułę, a ona sama jest bardzo długa i starcza na około 50 godzin, niestety ominie dużą część bardzo ciekawej zawartości a większości o swoich towarzyszach dowie się z nadmiernie ekspozycyjnych dialogów. Prawda jest taka, że Red Dead Redemption 2 może przeciętnego gracza odstraszyć swoim ogromem i dość powolnym tempem akcji. I nie mówię tutaj nawet o skali świata przedstawionego, bo on po prostu przytłacza sobą, ale nawet i głównej historii, która na samym początku snuje się straszliwie i sam kilkugodzinny prolog już stanowi dość potężny odsiew graczy. Nie oznacza to oczywiście, że jest to zła historia, wręcz przeciwnie. Jednak nie każdy ma tyle czasu i zaparcia, by w nią inwestować. To czyni z gry produkcję dla wielu nieprzystępną, o czym zresztą świadczyć mogą bardzo skrajne opinie samych graczy, bo branża zdaje się być raczej jednomyślna.
Co jednak uzyskamy, jeśli zdecydujemy się zainwestować swój czas i energię w opowieść o Arthurze Morganie i jego ferajnie? Jedną z najlepszych historii, jakie było dane poznać tej generacji konsol, nakręcaną przede wszystkim przez jej głównych bohaterów i przemianę, jaką przechodzą, lub jeśli wierzyć słowom jednego z nich, wychodzi ich prawdziwa natura. Choć zabrzmi to dziwnie, nawet w gangu rzezimieszków może dojść do upadku honoru i wartości... Tego właśnie jesteśmy świadkami. Jedni z nich upadają, inni zaś zaczynają rozumieć do czego ich dotychczasowe życie może doprowadzić. Jak pokazuje poprzednia odsłona serii, konsekwencje życiowych decyzji w końcu dopadną przecież każdego, pytanie tylko, jak szybko.
Na prerię szarą spłynął zmrok, po stepach wieje wiatr...
A pośród tego wszystkiego znajduje się nasz bohater, Arthur Morgan. Człowiek, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jest zły. Choć posiada swoisty kodeks moralny, nie stroni od przemocy, morderstwa i jakichkolwiek innych środków, by dojść, w swojej opinii, do słusznego celu. Wiele trzeba by u takiego człowieka wzbudzić wątpliwości w słuszność jego działań, wywołać kryzys tożsamości. Moment, w którym to następuje, jest w tej historii niezwykle ważny. Cała ta przemiana jest pokazana po prostu fenomenalnie, wypada niezwykle autentycznie i choć twórcy musieli się w swojej opowieści posunąć do naprawdę skrajnych rozwiązań, to całkowicie to rozumiem, mimo emocji, jakie targały mną w kluczowych momentach. Trzeba przyznać, Rockstar nie bawi się w tańcu, nie gra bezpiecznie i nie boi się strzelić gracza w pysk.
Tym bardziej więc szkoda, że, jak wspomniałem wcześniej, opowieści brak niestety wyważenia w wielu momentach. Gdyby już na początku wrzucić nieco więcej akcji, strzelania, byłoby świetnie. Jednak pierwsze godziny, które spędzimy przede wszystkim na końskim grzbiecie i ucząc się podstaw mechaniki, są zwyczajnie przydługie, zaś gracz pragnący rozrywki i jakiejś akcji musi przede wszystkim sam poszukać jej w ogromnym świecie gry. I z jednej strony jest to zaleta, gdyż zachęca nas do eksploracji, poznawania otoczenia i tego, co sobą oferuje, a z drugiej, jak pisałem na początku, odsiewa graczy, którzy przyszli poznać tu wyjątkową historię, a która z początku bardzo niewiele ma do zaoferowania.
Kiedy jednak pozwolimy sobie na zaangażowanie w ten świat, to z czystym sumieniem trzeba przyznać jedno. Teren Zachodniej Elizabeth to bez dwóch zdań obecnie jedna z najlepszych, o ile nie najlepsza, piaskownica tej generacji konsol. To wręcz symulator Dzikiego Zachodu, gdzie wcielamy się jednocześnie w Il buono, il brutto, il cattivo, wiele rzeczy robiąc A Fistful of Dollars.
...Rozsiodłał konia stary kowboj, przy ognisku siadł
Sposobów na zabicie czasu jest tyle, ile można sobie tylko wyobrazić w tym konkretnym settingu. Chcesz napaść na pociąg czy dyliżans? A może obrobić bank, czy zwykłego sprzedawcę w sklepie? Proszę bardzo, droga wolna. Możesz też po prostu rozpętać strzelaninę w mieście dla własnej przyjemności. Jeśli jednak nie chcesz zejść na drogę bezprawia, zawsze możesz zająć się ściganiem przestępców, za których głowy wyznaczono nagrody, pomagać licznym nieznajomym, wziąć udział w turnieju pokera, blackjacka czy spędzić czas, wybierając ubranie u krawca albo zażywając kąpieli.
Nie tylko ostoje cywilizacji na pograniczu oferują jakieś rozrywki. Zawsze można udać się w bardziej dzikie tereny i zając się łowiectwem (ubarwionym przez rozbudowany system wymagający od nas użycia odpowiedniej broni, by jak najmniej uszkodzić skórę zwierzęcia), szukać legendarnych zwierząt, wierzchowców albo łowić ryby. Można też po prostu wędrować bezdrożami Zachodniej Elizabeth, podziwiając niesamowite krajobrazy od śnieżnych szczytów aż po pustkowia i kaniony, szukając przy tym licznych przedmiotów kolekcjonerskich, a nawet znaleźć UFO, co może nie jest aż tak klimatyczne, ale na pewno zabawne.
Niestety jednak i tutaj znajdzie się łyżka dziegciu, bowiem mechanika, która to wszystko napędza również jest miejscami przesadnie skomplikowana, jak na grę, która chce być przystępna i dawać nieskrępowaną rozrywkę. Ja osobiście nie mam nic przeciw temu, że muszę dbać o kondycję głównego bohatera, czy o to, jak silna jest moja więź z wierzchowcem. Zgodzę się z twierdzeniem, że jak nic pomaga w immersji fakt, że należy pamiętać o tym, by nie tylko samemu coś zjeść, nakarmić i wyszczotkować swojego rumaka, dbać o to, by nasza broń była czysta. Rozumiem też tych, dla których na dłuższą metę jest to zwyczajnie upierdliwe. Dla mnie osobiście w pewnym momencie stało się to po prostu przyjemną rutyną.
Co mi tam wiatr, co mi tam chłód, byleby koń, wiatronogi druh...
Jazda konna, druga obok strzelania najważniejsza w tej produkcji mechanika, wypada całkiem przyjemnie, choć nie polecam jazdy "na autopilocie" z włączoną kamerą filmową. Gra sugeruje, że jest to możliwe, ale jednak utrudnia reagowanie na sporadyczne napady, jakich ofiarą możemy paść, a poza tym nasz koń często miewa myśli samobójcze i niejednokrotnie wparował mi sam na drzewo, innego jeźdźca czy też dyliżans. Duży problem natomiast stanowi ograniczenie możliwości szybkiej podróży. Jasne, mamy pociągi i dyliżanse, które przewiozą nas między miastami, a po wydaniu małej fortuny możemy przenosić się w istotne miejsca z poziomu naszej bazy, jednak tylko w jedną stronę. A że nasza, przemieszczająca się kilka razy po terenie mapy, wspomniana baza leży na odludziu... Cóż, naprawdę trzeba jazdę konną polubić.
Jeśli chodzi o strzelanie, jest po prostu świetnie, zwłaszcza że mamy tu do czynienia z archaiczną już, powtarzalną bronią, której sposób działania oddano naprawdę dobrze. Nawet takie detale, jak konieczność ręcznego repetowania zamka po każdym strzale w broniach, których to dotyczy, animacje przeładowania czy pierwsze, wyjątkowo toporne celowniki optyczne. Powraca też znana z poprzedniej odsłony mechanika Dead Eye, wariacji na temat spowolnienia czasu, która dodaje dynamiki wymianie ognia.
Zastanawia mnie jakim cudem, przy tak rozwiniętych i skomplikowanych mechanikach życia i świata, jakie zaserwował nam Rockstar, dano ciała przy tak bardzo ważnym systemie, jakim jest ściganie przez prawo. Owszem, bardzo łatwo jest dostać nagrodę za swoją głowę, ale równie łatwo jest jej uniknąć poprzez zwykłe założenie chusty na twarz podczas popełniania przestępstwa, jak i przez zapłacenie samemu nagrody. Poza tym nie ma szczególnie dużych konsekwencji za poruszanie się po mapie nawet z wysoką ceną wyznaczoną za naszą głowę, szkoda. Równie niedopracowana wydaje się być mechanika ulepszania obozu. Tak naprawdę prócz wykupienia wspomnianej wyżej szybkiej podróży oraz kilkoma opcjonalnymi misjami towarzyszy nie ma ona większego sensu. Amunicję, leki i prowiant dostępne w bazie i tak możemy zdobyć podróżując po świecie. Choć i tutaj przyznać trzeba, ze nasz obóz jest cudownie żywy i nastrojowy.
A świat jest zaiste piękny. Poziom detali graficznych po prostu powala na kolana. Czy to śnieg, czy deszcz, czy palące słońce, źdźbła traw, liście na wietrze, ślady stóp w błocie, rosnąca broda, włosy głównego bohatera i kurczące się końskie cojones. Jeśli zaś chodzi o ścieżkę dźwiękową, to mamy tutaj nastrojową, idealnie dobraną do settingu muzykę, a kilka razy podczas ważnych momentów w grze, również świetne piosenki.
Red Dead Redemption 2 nie jest grą łatwą w ocenie. Dawno żaden tytuł nie wywołał we mnie tak skrajnych reakcji. Z jednej strony historia Arthura Morgana, Johna Marstona i reszty gangu Dutcha van der Linde jest ciekawa, pełna emocji i świetnie napisanych postaci, a z drugiej momentami jest niemiłosiernie powolna i nużąca i choć w pewnym momencie zyskuje tempo i wynagradza nam te godziny czekania w iście godnym stylu, to niestety czuć niedosyt i pewne braki. A przede wszystkim daje o sobie znać skomplikowanie świata, które momentami jest po prostu przesadzone. Rockstar ugiął się pod ciężarem własnego dzieła, tworząc coś zbyt wielkiego i skomplikowanego, by każdy mógł to docenić, nie mogę więc z czystym sumieniem dać maksymalnej oceny.
Plusy
+fabuła,
+bohaterowie,
+świat,
+oprawa audiowizualna.
Minusy
-za duża jak na swoje własne dobro,
-miejscami zbyt skomplikowana mechanicznie,
-sporadyczne dłużyzny.
Źródło: fot. Rockstar
Poznaj recenzenta
Aleksander "Taktyczny Wafel" MazanekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat