Rustin - recenzja filmu
Czarnoskóry aktywista, otwarcie zadeklarowany homoseksualista i bliski przyjaciel Martina Luthera Kinga. Netflix przedstawił historię Bayarda Rustina w swojej najnowszej produkcji. Oceniam.
Czarnoskóry aktywista, otwarcie zadeklarowany homoseksualista i bliski przyjaciel Martina Luthera Kinga. Netflix przedstawił historię Bayarda Rustina w swojej najnowszej produkcji. Oceniam.
Marsz na Waszyngton do dziś jawi się jako największy pokojowy marsz protestacyjny w historii Stanów Zjednoczonych. 250 tysięcy protestantów, niezależnie od płci, koloru skóry i pochodzenia, zebrało się przed Białym Domem, aby walczyć o swoje prawa w obliczu segregacji rasowej. 28 sierpnia tego roku minęła 60. rocznica wydarzenia, które miało niebagatelny wpływ na historię Stanów Zjednoczonych i tego, jak obecnie wygląda rzeczywistość w tym kraju. Z tej okazji Netflix dał szerokiej publiczności możliwość spojrzenia za kulisy procesu towarzyszącego organizowaniu "snu Martina Luthera Kinga".
Rustin skupia się na tytułowym bohaterze, Bayardzie; czarnoskórym, otwarcie homoseksualnym aktywiście i bliskim przyjacielu Martina Luthera Kinga, który był też kierownikiem marszu i w większości odpowiadał za jego organizację. Odtwórca tej roli, Colman Domingo, znany z ról w Fear The Walking Dead i Euforii (za którą dostał nagrodę Emmy w kategorii najlepszego gościnnego występu), jest świetny. Ma ogromne pokłady charyzmy, dzięki czemu tworzy postać nietuzinkową, specyficzną i barwną. Bayarda ciężko nie lubić, nawet jeśli popełnia błędy i nie zawsze jest fair w stosunku do innych. W tym leży ogromna zasługa aktora, który swoim urokiem przekonuje do głównego bohatera i sprawia, że chce mu się kibicować, kiedy rzeczywistość Stanów Zjednoczonych lat sześćdziesiątych rzuca mu pod nogi kolejne kłody.
Chociaż napisałem, że Rustin skupia się na postaci Bayarda, to jednocześnie nie jestem w stanie w pełni powiedzieć, że to film o nim. Jest główną postacią i to z nim spędzamy większość czasu, ale produkcja skupia się na wydarzeniu, jakim był Marsz na Waszyngton. Rustina można polubić dzięki Colmanowi Domingo, ale większość wydarzeń z jego przeszłości poznajemy dzięki (chwilami aż bezczelnej) ekspozycji i krótkim, czarno-białym urywkom. A szkoda, bo w życiu Bayarda było wiele interesujących wątków, które film mógłby pogłębić, a nie tylko zarysować – na przykład jego udział w Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych.
Produkcja skupia się na życiu osobistym Rustina w trakcie planowania Marszu na Waszyngton. Poznajemy jego dwóch kochanków: Toma (Gus Halper) i Eliasa Taylora (Johnny Ramsey). Obie relacje są pokazane w subtelny i uroczy sposób, chociaż film podchodzi transparentnie do samej postaci Rustina i podobnie jak on nie ukrywa przed wzrokiem publiczności scen romantycznych między dwoma mężczyznami. Bayard Rustin, mimo ucisków ze strony społeczeństwa i wielokrotnego trafiania do więzienia za kontakty homoseksualne, nie ukrywał swojej orientacji i do tego samego zachęcał innych.
Film trwa niecałe dwie godziny i ogląda się go przyjemnie. Scenarzyści, Julian Breece i Dustin Lance Black, postawili na prostą historię, która jest opowiedziana w płynny sposób, również dzięki sprawnie zrealizowanemu, dynamicznemu montażowi. Nie ma tu żadnych szczególnych zwrotów akcji czy nadmiernego skomplikowania, bo nie było to potrzebne. Nie zaszkodziłoby za to dodanie dziesięciu minut na dokładniejsze pokazanie manifestacji. Film opowiada o przygotowaniach do wydarzenia, ale jego kulminacja zajmuje niewiele i pomija dużo istotnych momentów – brakuje choćby przemówienia samego Bayarda. Zakończenie jest krótkie, sympatyczne i pasujące do postaci Rustina, ale bez dosadniejszego wydźwięku. Bayard Rustin był kluczową postacią w amerykańskiej historii, jeśli chodzi o walkę z segregacją rasową, a mimo tego nie pokazano skutków jego walki. Oczekiwałem więcej po produkcji opowiadającej o człowieku, którego wpływ na historię latami był negowany z powodu jego orientacji.
Reżyser George C. Wolfe zadbał o odpowiednie zaprezentowanie tamtych czasów. Scenografia nie wygląda tanio ani sztucznie – z pewnością dzięki temu, że większość wydarzeń dzieje się w zamkniętych pomieszczeniach. Jednak ostatnie sekwencje również cieszą oko. Muzyka jest subtelna i stanowi raczej tło dla sytuacji przedstawionych na ekranie, ale wpada w ucho dzięki swojemu jazzowemu brzmieniu – nadaje charakter temu, co widzimy na ekranie.
Colman Domingo w roli Bayarda Rustina wypadł świetnie, ale pochwały należą się też innym członkom obsady. Aml Ameen w drugoplanowej, ale bardzo istotnej roli Martina Luthera Kinga radzi sobie świetnie. Jego głos niesamowicie pasuje do odgrywanej postaci. Obawiałem się o występ Chrisa Rocka wcielającego się w Roya Wilkinsa, przeciwnika Bayarda, ale i on poradził sobie dobrze i nie popadł w przesadę. Na koniec chciałbym też wspomnieć o Jeffreyu Wrighcie, który po raz kolejny udowadnia, że nie potrzebuje wiele czasu, aby skraść scenę. Jego postać od razu przykuwa uwagę i zachwyca charyzmą.
Nowa produkcja Netflixa to bezpieczny, dobrze wykonany pod względem technicznym film nie tyle o samym Bayardzie Rustinie, co o kulisach największego marszu w historii USA. Urzeka dzięki tytułowej postaci, w czym ogromna zasługa świetnego Colmana Domingo. Należy przy tym złożyć pokłon Cherelle Cargill oraz Avy Kaufman za doskonałe obsadzenie ról Rustina i Kinga.
Poznaj recenzenta
Wiktor StochmalDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat