mat. prasowe
Coraz częściej się zdarza, że gry komputerowe są adaptowane na potrzeby gier planszowych czy karcianych. Tylko w ciągu ostatnich kilku tygodni pisaliśmy o Darkest Dungeon czy Mass Effect, a teraz pora przyjrzeć się kolejnej takiej grze: Slay the Spire.
Komputerowy pierwowzór to popularna – i udana! – gra o charakterystyce roguelike i łącząca ją z mechaniką rozbudowywania talii, dzięki czemu bohaterowie stają się silniejsi i mogą osiągnąć lepsze rezultaty w walce ze złem. Natomiast gra planszowa jest… tym samym, ale dodatkowo wprowadza element kooperacji, dzięki czemu w rozgrywce może uczestniczyć naraz do czterech graczy. Warto od razu zaznaczyć, że udało się tu stworzyć całkiem sprawną grę kooperacyjną – interakcji być może za dużo nie ma, ale gracze mogą się wspierać podczas walk. Co jest o tyle istotne, że pierwsza śmierć kończy grę.
Slay the Spire. Gra Planszowa daje graczom do dyspozycji cztery bardzo asymetryczne postacie, których talie mają zupełnie inne karty, a mechaniki wykorzystywane w jednej nie mają zastosowania w drugiej. Wraz z rozwojem przygody do talii gracza dodawane są nowe, coraz lepsze karty – tu jest co prawda element losowości, ale też jest pewna kontrola nad budowaniem odpowiadającego nam zestawu kart w talii.
Sama rozgrywka nie jest skomplikowana. Składa się z kilku aktów, na końcu których czyha boss. Zanim jednak do niego dojdziemy, trzeba przejść ścieżkę – częściowo możliwą do wyboru – z walkami, losowymi przygodami etc. Właśnie za ich pomocą zdobywa się nowe karty i przedmioty, które sprawiają, że stajemy się coraz potężniejsi… ale i tak prędzej czy później polegniemy. Przynajmniej na początku, bo gra jest tak zaprojektowana, by stanowić wyzwanie. Jest wysoce mało prawdopodobne, by za pierwszym czy drugim podejściem przejść całość. Natomiast na koniec postać otrzymuje punkty zależne od tego, jak daleko się zaszło – w odpowiedniej liczbie pozwalają one odblokować nowe karty itp. To interesująca mechanika. Jednocześnie odblokowanie wszystkich osiągnięć nie będzie oznaczało, że przechodzenie gry będzie łatwizną. Warto zaznaczyć, że można – szczególnie na późniejszym etapie – rozpocząć grę od późniejszego etapu z odpowiednio już rozbudowaną talią.
Jedyny poważniejszy minus to dość ograniczona pula wrogów. Po kilku rozgrywkach się powtarzają, nawet jeśli jest pewna losowość między potworami tego samego typu. Przy charakterystyce gry wymagającej wielokrotnego przechodzenia i zdobywania „doświadczenia” monotonia tych samych przeciwników staje się nieco nużąca. Rozwiązaniem jest robienie sobie dłuższych przerw pomiędzy partiami. Prawdopodobnie dodatki będą ten aspekt rozbudowywać, podobnie jak dociągane podczas rozgrywki wydarzenia czy talie przedmiotów i mikstur.
Źródło: Portal GamesOd strony wykonania nie ma czego zarzucić. Insert umożliwia utrzymanie porządku i łatwy dostęp do potrzebnych komponentów. Karty, które wchodzą w skład talii, mają własne protektory – co prawda jest po części efekt mechaniki (dwustronności części kart), ale osoby dbające o komponenty na pewno to docenią. Niektórych, tych nieznających komputerowego pierwowzoru, może zdziwić warstwa wizualna, bo zamiast wycyzelowanych grafik wiele ilustracji przypomina zamierzchłe czasy gier komputerowych. Właśnie taki jest klimat Slay the Spire. To gra z lekkim przymrużeniem oka, o czym świadczy też spora ilość humoru i nawiązań na kartach.
Planszowe Slay the Spire jest wciągające, a czas leci przy nim błyskawicznie. Dzieje się tak m.in. dzięki stosunkowo krótkim starciom, szybkiemu przechodzeniu od przeciwnika do przygody, ciągłym zmianom i sporej losowości. Jak każdy deckbuilding wymaga też uczenia się, coraz lepszego konstruowania talii i elastyczności. Nie jest łatwo, ale ten, kto potrafi podnieść się po porażce, będzie później zbierał tego owoce.
Poznaj recenzenta
Tymoteusz Wronka