Star Trek: Discovery: sezon 2, odcinek 6 – recenzja
Data premiery w Polsce: 25 września 2017Star Trek: Discovery daje odcinek bardziej spójny i sensowny od fatalnego poprzedniego. Do zachwytów z pierwszego sezonu nadal daleko.
Star Trek: Discovery daje odcinek bardziej spójny i sensowny od fatalnego poprzedniego. Do zachwytów z pierwszego sezonu nadal daleko.
Star Trek: Discovery nadal totalnie lekceważy wątek Spocka, ale przynajmniej w tym odcinku nie ma to takiego znaczenia. Zamiast tego fabuła w pełni skupia się na najlepszej postaci tego serialu, czyli na Saru (Doug Jones). W tym miejscu czuć ten lepszy pomysł na historię, która łączy ten sezon w spójniejszą całość oraz pokazuje, że Star Trek: Short Treks to nie tylko ciekawostka, której nie trzeba znać. Nie zrozumcie mnie źle - cały dawny odcinek o umieraniu Saru to nadal słabe manipulowanie emocjami, brak pomysłu i przedłużanie tego o przynajmniej kilka kroków, ale okazuje się, że wątek ma jakiś wpływ i buduje sens w bieżącym odcinku. Kontekstu słabości poprzednich nie zmienia.
Mam problem z emocjonalnym Saru. Niby jego stan jest zrozumiały z uwagi na wątek całkowicie związany z jego rodzinną planetą, ale wydarzenia na mostku pokazują przekroczenie kolejnych granic. Aż do przesady. Jego konfrontacja z kapitanem Pikiem to przecież jawna niesubordynacja, która nie skończyła się żadną konsekwencją. Trudno na coś takiego przymknąć oko. Na plus, że w końcu Pike pokazał się w roli kapitana i nie dał sobie w kaszę dmuchać, bo czasem można było odnieść wrażenie, że zbyt wielkiego autorytetu to on nie ma. Twórcy jednak wydają się trochę naciągać te wydarzenia, wmawiając widzom, że tego typu zachowanie Saru nie ma żadnych konsekwencji w Gwiezdnej Flocie. Myślałem, że panują tam jakieś zasady, bo nawet stopień Saru nie usprawiedliwia tego, co się wydarzyło i jak otwarcie stanął do konfrontacji z dowódcą.
Trzeba jednak przyznać, że ten odcinek nawet jako samodzielna historia sprawdza się zaskakująco dobrze. Ciekawa historia planety Saru (czerpanie wiedzy z danych zebranych od żyjącej planety) i on sam w wielu momentach staje się sercem, które przywraca życie temu serialowi. Jego spotkanie z siostrą czy porwanie przez Ba'ulów dobrze budują napięcie i całkowicie angażują. Szczególnie, że historia tej planety jest po prostu interesująca i towarzyszy jej spójny, przemyślany pomysł. Nawet ta atmosfera grozy i tajemnicy budowana przy Ba'ulach sprawdza się zaskakująco dobrze. Nawet, jeśli ich wygląd ostatecznie jest rozczarowaniem, bo wyszło jakoś tak nijako. Widać było człowieka w kostiumie polanym czarną mazią, a nie przerażającego kosmitę. Trochę z wielkiej chmury mały deszcz po tym, jak budowano klimat wokół tej rasy.
Na szczęście ten odcinek w końcu przypomina, że Star Trek: Discovery powinien opowiadać historię sezonu, a nie głupie i nudne wątki przeciągające w nieskończoność tę serię. Powrót Czerwonego Anioła, który uratował Kelpian jest mimo wszystko zaskakujący. Szczególnie, że dzięki Saru i jego wzrokowi (teraz wiadomo, po co nagle wprowadzono tę umiejętność jego rasy...) możemy lepiej się przyjrzeć tajemniczej istocie. W sumie to wywołuje trochę mieszane odczucia towarzyszące efektowi końcowemu, bo dostajemy wyraźną sugestię postaci humanoidalnej w zaawansowanym technologicznie kostiumie. Taki zamysł odziera ten wątek z jego najważniejszej zalety - mistycznej tajemnicy, która niepotrzebnie skręca w stronę naukowego wyjaśnienia. I to jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że teoria o tym, że Spock jest Czerwonym Aniołem może mieć więcej wspólnego z rzeczywistością, niż początkowo sądziłem. To by wyjaśniało, czemu nikt nie wie, gdzie jest Spock, który wyparował w tajemniczych okolicznościach. Problem jest taki, że jeśli w istocie to się sprawdzi, boję się, że narobi to więcej szkód temu sezonowi i serialowi niż większość absurdalnych wątków, z którymi mieliśmy do czynienia.
Star Trek: Discovery notuje zdecydowaną poprawę jakości, ale nie zachwyca. Pomimo przyzwoitego odcinka nadal brakuje temu polotu znanego z pierwszego sezonu. Do tego osoba Tylera w konfrontacji z Pikiem okazała się dość irytującym dodatkiem (mogło być gorzej, mogliśmy dostać romantyczny dramat pomiędzy nim, a Michael...). Dlatego ostatecznie 6/10, bo pomimo niedociągnięć, serce odcinka w osobie Saru biło pełną mocą.
Źródło: zdjęcie główne:: Michael Gibson/CBS
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat