Star Trek: Picard: sezon 3, odcinek 10 (finał serialu) - recenzja
Serial Star Trek: Picard dobiegł końca. Z finałowego odcinka produkcji płynie lekcja o pokoleniach – o tym, jak to "następne" z nich zmienia się w "ostatnie".
Serial Star Trek: Picard dobiegł końca. Z finałowego odcinka produkcji płynie lekcja o pokoleniach – o tym, jak to "następne" z nich zmienia się w "ostatnie".
Star Trek: Picard dotarł już do kresu swojej podróży. Choć ostatni odcinek całego serialu rodzi nadzieję na powrót tej części uniwersum w zmienionej formie, jest on jednocześnie najlepszym z możliwych pożegnań bohaterów znanych z Następnego pokolenia. Produkcja rozkwitła w swoim 3. sezonie do tego stopnia, że trudno dziś nam oswoić się z myślą, iż nastał jej definitywny koniec. A jednak w podsumowaniu ekranowej opowieści o wymownym tytule Ostatnie pokolenie znajdziemy wszystko to, czego mógłby sobie życzyć każdy szanujący się trekkie: ogromną stawkę przedstawionych wydarzeń, zabawę konwencją science fiction, stawianie pytań o szeroko pojęte dziedzictwo, serię ładunków emocjonalnych, przybierające ostatecznie kształt symfonii nuty sentymentalne i chwytające za serce sceny zbiorowe, pokazujące interakcje Picarda i jego dawnych podwładnych. Zrobiło się na tyle podniośle, że na tym pożegnaniu stawił się sam Walter Koenig, legendarny odtwórca roli Pavla Chekova – tym razem mówi on głosem swojego syna, Antona, będącego obecnie prezydentem Federacji. Składa się jednak tak, że to nie mniejsze czy większe powroty do przeszłości definiują picardowskie pożegnanie. Znacznie lepiej określa je unikalne zbudowanie pomostu pomiędzy tym, co – wydawałoby się – minęło bezpowrotnie, a tym, co trwa. Jean-Luc ratujący Jacka, Siedem słysząca rekomendację Shawa, wprowadzenie do Gwiezdnej Floty statku Enterprise-G. Pałeczka w międzypokoleniowej sztafecie została przekazana. Jako konsekwencji tego procesu spodziewaliśmy się nieuchronnej śmierci, lecz wygrało życie. I admirał Picard, triumfujący już nie tylko w niekończącej się partyjce pokera.
Fabuła Ostatniego pokolenia potrafi być urzekająca w swojej prostocie. Załoga Enterprise lokalizuje sześcian Borg w jednej z gazowych chmur Jowisza. Picard, Riker i Worf zostają teleportowani do jego wnętrza, chcąc wyzwolić znajdującego się tam Jacka. W tym samym czasie Siedem, Raffi i ich pomocnicy uwalniają USS Titan spod kontroli złowrogiej rasy, ruszają później na straceńczą szarżę i biorą na siebie ciężar walki z całą zasymilowaną przez Borg flotą, która niszczy systemy obronne Ziemi i zaczyna atakować największe miasta. La Forge, Data i spółka decydują się obrócić w perzynę umieszczony w samym centrum sześcianu nadajnik, co doprowadzi jednocześnie do wybuchu całej konstrukcji. Picard postanawia podłączyć się do ula umysłów, pragnąc wyzwolić Jacka spod władzy przyglądającej się jego poczynaniom Królowej. Misje admirała i Enterprise zakończą się sukcesem – sekwencja wiekopomnego boju z Borg zajmuje ok. 40 minut czasu antenowego. Ostatni akt odcinka to odbywające się rok po wcześniejszych wydarzeniach pożegnania i rozliczenia: Siedem decyzją Tuvoka zostaje kapitanem Titana, do Gwiezdnej Floty jako jej podkomendni na stałe dołączają Raffi i Jack Crusher, a Picard i jego przyjaciele wspominają stare czasy przy szklaneczce alkoholu i partyjce pokera. Pożegnanie serialu najpełniej oddaje jednak scena zgaszenia świateł we wracającym do muzeum Enterprise-D; symboliczna zmiana warty – do boju gotowy jest już przecież Titan, przemianowany na Enterprise-G.
Istnieje wiele perspektyw, z których możemy rozpatrywać pożegnanie z admirałem Picardem; ta interpretacyjna złożoność stanowi w końcu o sile finałowego odcinka i zarazem całego 3. sezonu. Część z nas będzie je oceniać w kluczu przygodowym, inni w odwołaniu do spuścizny Następnego pokolenia i rozumianego holistycznie uniwersum Star Treka. Do mnie najbardziej jednak przemawia egzystencjalno-filozoficzny wymiar przedstawionych wydarzeń, doskonale okraszony recytowanym przez Picarda Juliuszem Cezarem Szekspira i utrwalony na wieki dzięki scenariuszowej sztuczce w postaci gry załogi Enterprise-D w pokera. Ta partyjka poprzez ekranową magię wydaje się nie mieć końca; to ona będzie także określać sposób, w jaki zapamiętamy tak bliskich nam bohaterów. Nie śmierć, nie łzy, nie ponadczasowe boje. W Picardzie, jak zresztą w całym uniwersum Star Treka, najpiękniejsze jest to, co aż do bólu ludzkie. Wyzierająca zewsząd humanistyczna wykładnia na temat tego, jak być człowiekiem. Co może jeszcze cudowniejsze, przychodzi ona wraz z małymi drobinkami niesamowitości. W Ostatnim pokoleniu twórcy i obsada wcisnęli przecież gaz do dechy, bawiąc się jak dzieci: niewypowiedziane zawołanie Siedem do załogi Enterprise-G, Beverly Crusher stająca się ekspertką w korzystaniu z fotonowych torped czy Worf porzucający fazery na rzecz "dających więcej frajdy" ostrzy. To Star Trek pełną gębą, tak samoświadomy, że trekkies mogą przeżyć ekstazę. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że tego typu zabiegi stają się jedynie ornamentami dla większych niż życie sekwencji, w których Picard ostatecznie konfrontuje się z piętnem Locutusa, a Data w trakcie sesji z Deanną Troi prawi o swoich uczuciach. Tu chyba nie tylko bohaterowie zajrzeli w głąb swoich dusz; my zrobiliśmy to razem z nimi.
Jeśli Ostatnie pokolenie weźmiemy za jedyny w swoim rodzaju list miłosny pisany przez showrunnera Terry'ego Matalasa do świata Star Treka, to z całą pewnością dołączono do niego czystą kartę, na której może powstać kolejny rozdział tej opowieści. Prawdopodobnie już nie ze zbiorowym udziałem protagonistów Następnego pokolenia, lecz przedstawiający losy jego następców. Nie ma więc żadnego przypadku w tym, że w scenie po napisach Jack Crusher spotyka Q; historia zatoczyła koło i zdaje się nieustannie powtarzać w coraz to nowszej formie. Jestem też przekonany, że wśród widzów serialu znajduje się liczna grupa osób, która nie może pogodzić się ze sposobem, w jaki twórcy storpedowali wątki z dwóch poprzednich odsłon serii z Laris i Agnes Jurati na czele. Po otarciu łez wzruszenia przyjdzie czas na refleksję nad tym, czy to (nie)pożegnanie potrzebuje jeszcze swojego postscriptum. W mojej opinii Picard najpierw musi w nas okrzepnąć. 3. sezon produkcji jest przecież doskonałym dowodem na to, że konwencja retro science fiction z elementami nowoczesności może rodzić w naszej głowie cuda i pozwalać śmiało kroczyć tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek. Tam, gdzie coś może jednak wiecznie trwać.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat