Star Trek: Picard: sezon 3, odcinek 9 - recenzja
Star Trek: Picard w przedostatnim odcinku serialu chwyta za serce z pełną mocą, pokazując jedną z najlepszych sekwencji w całej historii uniwersum.
Star Trek: Picard w przedostatnim odcinku serialu chwyta za serce z pełną mocą, pokazując jedną z najlepszych sekwencji w całej historii uniwersum.
Jeśli sądziliście, że twórcy serialu Star Trek: Picard wystrzelali się już ze wszystkich posyłanych w naszym kierunku pocisków emocjonalnych, nie mogliście być w większym błędzie. Przedostatni odcinek produkcji o tytule Võx w swojej końcowej fazie staje się istną Car Bombą w materii fanserwisu – przeniesienie najważniejszych bohaterów na kultowy statek Enterprise-D to przecież jedna z najbardziej wzruszających sekwencji w całej popkulturze ostatnich lat. Serce od dawna podpowiadało, że taki obrót spraw jest możliwy, lecz prawdopodobnie nikt nie spodziewał się, iż spełnienie marzeń na tym polu będzie aż tak poruszające. Co więcej, ów ciężki nokaut sentymentalny wcale nie przychodzi jako fanaberia showrunnera Terry'ego Matalasa, szukanie poklasku wśród widzów czy kolejna próba ich leniwego pod kątem scenariuszowym rozpieszczania. Jest logiczną konsekwencją sposobu prowadzenia narracji w całym 3. sezonie i ma doskonałe uzasadnienie fabularne. Mówimy tu w dodatku o odcinku wiążącym Jacka z rasą Borg, stawiającym trudne pytania o spuściznę Picarda, wciąż zmagającego się z upiorem przeszłości w postaci Locutusa, czy pokazującym śmierć kapitana Shawa i przerażającą asymilację – najpierw młodszych członków załogi USS Titan, później niemalże całej Gwiezdnej Floty. Biorąc powyższe czynniki pod uwagę, w aspekcie emocjonalnym i scenariuszowym Võx prawdopodobnie waży więcej niż wszystkie dotychczasowe odsłony serialu razem wzięte. Z biegiem czasu stanie się również znakomitą wizytówką Picarda – serialu, który jak żaden inny w świecie science fiction zbudował sobie wieczny pomnik, pomost łączący przeszłość z przyszłością.
Konstrukcja fabularna przedostatniego odcinka produkcji oparta jest na zaledwie trzech nierozerwalnie połączonych ze sobą wątkach, które kształtem i ekspozycją przywodzą na myśl rozciągnięte do maksimum sekwencje. Zaczyna się od ukazania tego, co naprawdę znajduje się za czerwonymi drzwiami panoszącymi się w wizjach Jacka – Deanna Troi odkrywa, że czai się tam sześcian Borg, a głos nawołujący młodego Crushera należy do Królowej antagonistów. Jean-Luc i Beverly zdają sobie sprawę, że ich latorośl może być ostateczną bronią złowrogiej rasy w walce o podbój wszechświata; serwowana przez obecnych na Titanie wykładnia biologiczno-psychologiczno-historyczna pomaga nam zrozumieć, skąd wziął się w Jacku pierwiastek mroku. Syn Picarda wyrusza na rzeczywiste już spotkanie z Królową – dzieje się to w tym samym czasie, gdy Borg zaczynają asymilować załogi i statki zgromadzone w jednej formacji na jubileuszu Gwiezdnej Floty. Proces ten dotknie nawet Titana; możemy się rzecz jasna spierać o to, czy sposób wytłumaczenia przejmowania przez złoczyńców kontroli wyłącznie nad ciałami i umysłami młodych istot nie jest zbyt naiwny, lecz taki bieg rzeczy ma swoje najlepsze z możliwych przeznaczeń fabularnych. Geordi La Forge zabiera ocalałych do Muzeum Gwiezdnej Floty, otwierając hangar numer 12. Za jego wrotami ukrywa się legendarny Enterprise-D, którego sposób odnowienia wzbudzi zachwyt u każdego z dawnych członków załogi, może z wyjątkiem Worfa, wyraźnie tęskniącego za wersją E. Korzystający ze starszej, "analogowej" technologii pojazd powinien oprzeć się kolejnym machinacjom Borg. Na razie nie wypada jednak o tym myśleć. Teraz przyszedł czas na delektowanie się picardowskim "Engage!".
Oddałbym wiele, by dowiedzieć się, na ile rozgrywająca się na Enterprise-D sekwencja jest zwykłą konsekwencją realizacji scenariusza, a na ile improwizacją aktorów. Poszlaką w tej sprawie mogą być emocje, które rysują się na ich twarzach; stawiam dolary przeciwko orzechom, że przynajmniej w niektórych ujęciach widzimy aż do bólu realne wzruszenie Patricka Stewarta i spółki, nie zaś portretowanych przez nich postaci. Cała ta scena jest tak magiczna, że nawet dotykanie foteli, mostka i komputera pokładowego czy uwaga Picarda o dywanie jawią się jak zakończona sukcesem pogoń za przeszłością tudzież wejście do swoistego wehikułu czasu. Jestem absolutnie urzeczony sposobem, w jaki twórcy prowadzili nas właśnie do tego momentu, stopniowo zbierając kolejne ikony Następnego pokolenia i konsekwentnie operując ekranowym zagrożeniem, tak by wizyta na Enterprise-D nie prezentowała się jak scenariuszowy potworek. Jakby tego było mało, wprowadzenie do 3. sezonu Borg i ich powiązanie z działaniami Jacka i ogniskującą się w Locutusie traumą to fabularny majstersztyk, który zasługuje na najwyższe słowa uznania. Owszem, znajdą się malkontenci, którzy stwierdzą, że Matalas chce sięgać po sprawdzone i ogrywane w nieskończoność motywy z uniwersum Star Treka, lecz to właśnie w prostocie przekazu tkwi najprawdziwsze piękno 3. sezonu Picarda. Odpowiedzialni za produkcję doskonale wiedzą, że w pierwszej kolejności finałowa odsłona serii jest tylko i aż pożegnaniem. Czy takowe można było oddać lepiej, niż zabierając załogę Enterprise-D na jeszcze jedną, ostatnią już podróż? Szczerze wątpię.
Nie wiem, co twórcy przygotowali dla nas na kulminację opowieści, ale nie mam żadnych wątpliwości, że w tej materii można na nich polegać jak na Zawiszy. W przededniu podsumowania otwarto przecież na oścież drzwi do ekranowych rozbłysków: nieuchronna wydaje się konfrontacja Picarda z zasymilowanym już przez Królową Jackiem, a na horyzoncie maluje się także wiekopomny bój załogi Enterprise-D o przetrwanie Gwiezdnej Floty. Emocje sięgają zenitu. By je nieco okiełznać, powinniśmy raz jeszcze wsłuchać się w słowa Daty, którymi uspokajał La Forge'a przeżywającego asymilację swojej córki. Wiemy już, że finałowy odcinek serialu będzie nosić niezwykle wymowny tytuł Ostatnie pokolenie. Czy to odwołanie do przekazywania pałeczki w międzypokoleniowej sztafecie? A może zapowiedź śmierci najważniejszej postaci produkcji bądź całej grupy osób? Niezależnie od tego, który wariant okaże się prawdziwy, Star Trek: Picard i tak przetrwa w naszych sercach, dziś chyba gwałtownie bijących w rytm powtarzanego bez końca słowa "Engage!".
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat