Stargirl: sezon 1, odcinek 11 - recenzja
Stargirl idzie w ciekawym kierunku, zrywając na chwilę z komiksową bajkowością na rzecz trochę poważniejszej rzeczywistości.
Stargirl idzie w ciekawym kierunku, zrywając na chwilę z komiksową bajkowością na rzecz trochę poważniejszej rzeczywistości.
Potwierdziły się przypuszczenia z poprzedniego odcinka Stargirl - ojciec Courtney żyje i nie jest on Starmanem. Wątek okazuje się zaskakująco prawdziwy jak na serial osadzony tak mocno w konwencji komiksowej. W gruncie rzeczy w tym momencie twórcy na chwilę ją zrywają, by poruszyć problemy ludzkie, uniwersalne, takie, z którymi widzowie w jakimś stopniu mogą się identyfikować. Do tego nie przekombinowali - nie ma tu żadnej intrygi, tajemnicy czy kluczowej informacji z przeszłości na temat prawdziwego ojca Courtney. To po prostu zwyczajny, niedojrzały arogant, który odszedł od rodziny. Tylko tyle i aż tyle. Jest coś smutnego w jego wspólnych scenach z Court. Ma się wrażenie, że naprawdę chce odbudować z nią relację, a ta powoli się otwiera, by w kluczowym momencie dostać cios w serce. Geoff Stults stworzył postać sympatycznego manipulanta, któremu można kibicować do momentu, w którym jego prawdziwe motywacje wychodzą na jaw. Kwestia Starmana staje się metaforą wyobrażeń dziecka o mitycznym ojcu, którego nie znała, a rzeczywistość okazuje się szara, brudna i po prostu smutna. Stargirl pokazuje, że wątki obyczajowe mogą być dobrze prowadzone w tym serialu.
Cała kwestia Courtney niesie ze sobą morał, który bynajmniej nie gani mitologizacji ojca, dokonanej przez bohaterkę. Bardziej opiera się na szukaniu własnej drogi. W końcu do tej pory rola Courtney była definiowana przez to, że może być córką Starmana. Sama myślała, że zostaje bohaterką tylko z tego powodu. Ta kluczowa, niezwykle klimatyczna i emocjonalna scena w piwnicy staje się przełomem, który zmieni Courtney. Ten odcinek pozwoli jej dojrzeć, stać się osobą godną miana Stargirl. W końcu ten moment, gdy dokonuje akceptacji samej siebie, ze wsparciem prawdziwych rodziców, pokazuje widzom, że niespodziewanie laska dopiero teraz ujawnia swoją pełną moc. To też samo w sobie wydaje się pewną metaforą, bo patrzenie na Stargirl wyłącznie przez pryzmat tego, że jest córką Starmana, było ograniczeniem jej osobowości, charakteru i potencjału. Ta chwila zabiera wszelkie limity i pozwala wyzwolić całkowitą potęgę superbohaterki. Proste środki dają nadzwyczajnie udany efekt.
Cały motyw zrywania z konwencją komiksową na rzecz smutnego realizmu jest też obecny w wątku Justina. Niegdyś dzielny superbohater dzierżący Excalibura, teraz człowiek zniszczony przez Dragon Kinga. Stargirl pokazuje, że rzeczywistość nie jest różowa, a dobro nie zawsze wygrywa ze złem. Justin jest ofiarą i przykładem, że w tym wszystkim prawdopodobnie jest większa stawka, w której śmierć może nie być najwyższą ceną. Notabene, cała historia superbohaterskiego alter ego Justina jest na tyle ciekawa, że mam nadzieję na jej rozwinięcie w samym serialu.
Cieszy też sugestia wewnętrznego konfliktu w Injustice Society of America. W tym równaniu mamy dwa skrajne przykłady. Z jednej strony jest Brainwave, który wydaje się złoczyńcą w pełni zanurzonym w komiksowym sznycie. W końcu zabija własną rodzinę dla sprawy, która siłą rzeczy da mu dużą władzę. Nie da się nie zauważyć, że nim nie kierują te same motywację co Jordanem, który sądzi, że robi to dla dobra ludzi. Z perspektywy Icycle'a to on jest bohaterem jego historii, a Stargirl czarnym charakterem. Ta chwila zawahania w kwestii Barbary daje wiele temu złoczyńcy i choć ostatecznie podejmuje z bólem jedyną słuszną decyzję dla dobra planu, ten motyw raczej nie jest przypadkowy i jeszcze powróci. Jest to na tyle niejednoznaczny antagonista, że można założyć, iż w jego przypadku nie wszystko pójdzie zgodnie ze schematami. A wyraźna niechęć pomiędzy Brainwavem i Jordanem jest dodatkowym atutem i ma potencjał.
Stargirl pokazuje też problem, o którym pisałem w recenzji poprzedniego odcinka. Cały motyw kłótni Barbary z Patem był absurdalny i idiotyczny, a ten odcinek jest dowodem na to, jak bardzo twórcy się wówczas pogubili. Zobaczcie, że w tym odcinku nie ma nawet wspomnienia o ich konflikcie. Ot tak, Barbara jest już po stronie Pata i Courtney, pomimo tego, że dopiero co chciała kończyć związek i uciekać z miasta. Cały motyw nie miał sensu i chyba był po prostu wypadkiem przy pracy. W końcu najnowszy odcinek nie tylko wraca na właściwie tory, a także robi dużo dobrego dla rozwoju postaci i przygotowania fundamentów pod dwuodcinkowy finał. Trudno na coś szczególnie narzekać, gdy dostajemy kawał dobrej rozrywki.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat