naEkranie.pl
Strażnicy zawsze kojarzyli mi się z ciężarem – zarówno tym gatunkowym, fabularnym, jak i fizycznym. To dzieło, które zwykło się czytać w twardej oprawie, z namaszczeniem, na stole, bo trzymanie „cegły” w powietrzu groziło kontuzją nadgarstka. A jednak nadszedł rok 2025 i wydawnictwo Egmont, w ślad za amerykańskim DC, zaserwowało nam linię DC Compact. Czy „biblia komiksu” przetrwała proces miniaturyzacji? Czy Rorschach nadal przeraża, gdy jest mniejszy? Zapraszam do lektury.
Mniejszy, tańszy, ale czy lepszy?
Zacznijmy od tego, co w tym wydaniu najistotniejsze – formy. Linia DC Compact to odpowiedź na rosnącą popularność mangi i potrzebę dotarcia do klienta, który nie chce wydawać 150 złotych na jeden tom. Komiks ma wymiary zbliżone do standardowej książki beletrystycznej (ok. 14,2 × 21,6 cm). Pierwsze wrażenie po wzięciu tomiku do ręki jest zaskakująco pozytywne. To nie jest zeszytówka, która rozpadnie się po drugim czytaniu. Egmont postawił na solidne, szyto-klejone grzbiety, które w przypadku tak obszernego dzieła (ponad 400 stron!) są kluczowe.
Największą obawą przy Strażnikach w wersji pocket była czytelność. Alan Moore słynie z tego, że nie oszczędza słów. Jego dymki są gęste, a dodatkowe materiały tekstowe między rozdziałami (fragmenty książek, artykuły, raporty psychiatryczne) to ściana tekstu. Jak to wypada w pomniejszeniu?
Zaskakująco dobrze, choć z pewnym „ale”. Polska edycja została wydrukowana na świetnej jakości papierze offsetowym. Jest on matowy, lekko szorstki, co moim zdaniem pasuje do klimatu lat 80. znacznie lepiej niż śliski, błyszczący papier kredowy znany z wydań deluxe. Offset nie odbija światła, co przy mniejszej czcionce jest zbawienne dla oczu. Tekst w dymkach jest czytelny, choć osoby z wadą wzroku mogą potrzebować lepszego oświetlenia. Wyzwaniem są wspomniane dodatki prozą – tam czcionka jest naprawdę drobna. Czyta się to trochę jak gęsto drukowaną gazetę codzienną. Wymaga to skupienia, ale absolutnie nie dyskwalifikuje wydania. Co więcej, lekkość tego tomu sprawia, że Strażników w końcu można czytać w łóżku, w autobusie czy w parku – bez uczucia, jakbyśmy dźwigali encyklopedię.
EgmontW polskim wydaniu DC Compact otrzymujemy sprawdzone tłumaczenie Jacka Drewnowskiego (z ewentualnymi drobnymi korektami, które nanoszone są przy kolejnych wznowieniach). To przekład, który zdążył już obrosnąć kultem i stać się standardem. Drewnowski świetnie radzi sobie z różnicowaniem języka postaci – surowy, urywany styl dziennika Rorschacha kontrastuje z chłodnym, naukowym dystansem Dr. Manhattana czy slangiem ulicznych gangów.
Warto docenić, że w tak małym formacie udało się zachować czytelność polskiego tekstu, który – jak wiemy – bywa objętościowo dłuższy od angielskiego oryginału. Dymki są wypełnione po brzegi, ale liternictwo jest staranne.
Zegarmistrzowska precyzja, która się nie starzeje
Dla tych, którzy jakimś cudem uchowali się przed znajomością fabuły (czy są tu tacy?), szybkie przypomnienie. Jest rok 1985. Zimna wojna wkracza w decydującą, nuklearną fazę. W alternatywnej rzeczywistości superbohaterowie są realni, ale dalecy od ideałów z komiksów o Supermanie. Są neurotyczni, brutalni, politycznie uwikłani lub – jak Dr Manhattan – tak potężni, że tracą resztki człowieczeństwa.
Historia zaczyna się jak klasyczny kryminał noir. Edward Blake, znany jako Komediant, zostaje zamordowany we własnym mieszkaniu. Śledztwo podejmuje Rorschach – zamaskowany socjopata, który wietrzy spisek mający na celu likwidację dawnych herosów. To, co odkrywa, prowadzi nas przez labirynt moralnych szarości, politycznych intryg i filozoficznych pytań o naturę władzy.
Podczas lektury Strażników w 2025 roku uderza to, jak bardzo ta historia jest... dzisiejsza. Lęk przed zagładą (wtedy atomową, dziś może bardziej klimatyczną czy technologiczną), rola mediów w kreowaniu rzeczywistości, cynizm polityków i bezradność jednostki – to wszystko rezonuje z podwójną siłą. To nie jest po prostu historyjka obrazkowa. To gęsta, wielowarstwowa powieść, która wymaga od czytelnika pełnego zaangażowania.
Gibbons w skali mikro
Dave Gibbons stworzył Strażników na podstawie sztywnej siatki dziewięciu kadrów na stronę (3x3). Ten zabieg, mający na celu kontrolę tempa narracji, paradoksalnie uratował to wydanie kompaktowe. Dzięki temu, że kadry są regularne i symetryczne, ich pomniejszenie nie wprowadza chaosu. Rysunek jest klarowny, a mistrzostwo Gibbonsa w operowaniu detalem pozostaje widoczne, nawet jeśli musimy przybliżyć tomik do twarzy, by dostrzec krwawą plamkę na odznace Komedianta w całej okazałości.
W edycji DC Compact zastosowano nowszą kolorystykę (nadzorowaną przez oryginalnego kolorystę Johna Higginsa), która jest nieco bardziej stonowana i spójna niż pierwotne, jaskrawe barwy z zeszytów z lat 80., ale nie tak „cyfrowa” i sterylna jak w niektórych wznowieniach z początku lat 2000. Na papierze offsetowym kolory te wyglądają fenomenalnie – są nasycone, ale nie „krzyczą”. Matowy papier pochłania odrobinę tuszu, nadając rysunkom organiczny, nieco brudny sznyt, który idealnie wpisuje się w duszną atmosferą Nowego Jorku chylącego się ku upadkowi.
EgmontBądźmy szczerzy – pewne monumentalne sceny (jak krystaliczny pałac na Marsie czy finałowa rzeź w Nowym Jorku) tracą nieco ze swojej epickości w formacie A5. Strażnicy to dzieło wizualnie kompletne i o ile narracja nic nie traci, o tyle esteci mogą odczuwać pewien niedosyt, nie mogąc w pełni zanurzyć się w wielkoformatowych planszach.
Strażnicy w wersji DC Compact to produkt specyficzny
To absolutnie najlepszy punkt wejścia. Cena okładkowa (często do znalezienia w promocji za ok. 35-45 zł) jest ułamkiem tego, co trzeba zapłacić za wydanie w twardej oprawie czy wersję Absolute. Za równowartość dwóch biletów do kina dostajesz dzieło kompletne, zamkniętą historię, która zmieni Twoje postrzeganie popkultury. Niski próg wejścia sprawia, że możesz zaryzykować, nawet jeśli nie jesteś fanem superbohaterów.
Jeśli jesteś kolekcjonerem: Możesz kręcić nosem na miękką okładkę i mniejszy format. Jeśli masz już na półce wydanie Deluxe czy Egmontowe w twardej oprawie, wersja Compact może wydawać się zbędna. Ale... ma ona jedną, niezaprzeczalną zaletę: mobilność. To taka edycja, którą wrzucasz do plecaka i jedziesz na wakacje lub pożyczasz znajomemu bez strachu, że zarysuje obwolutę.
Strażnicy w DC Compact to strzał w dziesiątkę. Wydawcy z Egmont (i DC) zrozumieli, że komiks musi wyjść z getta drogich, ekskluzywnych albumów i wrócić do ludzi. Strażnicy w tym formacie zyskują drugie życie. Stają się tym, czym komiksy były u zarania – tanią, dostępną rozrywką, która pod płaszczykiem kolorowych obrazków przemyca treści wywrotowe i głębokie.
Kompromisy są oczywiście widoczne. Mniejsza czcionka może męczyć, a epickie kadry są siłą rzeczy mniej... epickie. Jednak siła scenariusza Moore’a i precyzja kreski Gibbonsa są tak wielkie, że przebijają się przez te ograniczenia bez trudu.
Poznaj recenzenta
Michał Czubak