Supergirl: sezon 1, odcinek 13 – recenzja
Tajemnicza scena finałowa poprzedniego odcinka sprawiła, że wszyscy oglądający Supergirl z wielką nadzieją czekali na trzynasty.
Tajemnicza scena finałowa poprzedniego odcinka sprawiła, że wszyscy oglądający Supergirl z wielką nadzieją czekali na trzynasty.
Wprowadzenie do świata superbohaterki rośliny-pasożyta, Czarnej Litości, i zapowiadane hucznie retrospekcje z Kryptona przełożyły się na wzrost naszych oczekiwań co do poziomu całego serialu. Co więcej, scenarzyści podeszli dość odważnie do For the Girl Who Has Everything i zdecydowali się rozpisać historię na czterech głównych wątkach: marzeń sennych Kary o powrocie na jej planetę, która nie uległa zniszczeniu; walce Hanka i Alex o życie Supergirl; planach Nona, Astry i ich popleczników odnośnie panowania nad Ziemią oraz sekwencjach obyczajowo-komediowych, tym razem będących jedynie tłem dla trzonu wydarzeń. Po raz pierwszy w serialu widzimy też tak dokładnie postać Kal-Ela. Odcinek na papierze wyglądał znakomicie, jednak jego realizacja pozostawia wiele do życzenia.
Najmocniejszą stroną epizodu po raz kolejny jest gra aktorska Melissy Benoist. Ledwie tydzień wcześniej dwoiła się na ekranie, wcielając się także w rolę Bizarro. Tym razem główna bohaterka występuje w potrójnej kreacji, przeplatając przygody w czasie teraźniejszym z retrospekcjami z Kryptona i jeszcze parodiując samą siebie w scenach, w których zmieniający wcielenie Hank spotyka się z Cat. Zwróćcie uwagę na całe spektrum gry Melissy: wściekłość mieszająca się ze smutkiem po uwolnieniu z sideł Czarnej Litości, nostalgia w czasie przebywania z rodziną na swojej planecie i wreszcie humorystyczny akcent, który Benoist udaje się wpleść w mowę ciała Kary w czasie rozmowy z Cat, gdy stara się ona naśladować i parodiować zachowania Hanka. Ciekawie zostaje także poprowadzona historia Astry, której śmierć można odbierać jako wielkie zaskoczenie. Fakt, że zabija ją Alex, otwiera nową furtkę dla przyszłych zawirowań w serialu, tym bardziej że winę za wprowadzenie ciotki Kary w stan wiecznego snu bierze na siebie Hank.
Powraca postać Marsjańskiego Łowcy Ludzi, który w końcu pokazuje nam kilka swoich sztuczek. Gorzej, że w podobnym do rozbudzania naszych apetytów tempie szybko znika z ekranu, by znów posługiwać się ciałem Hanka. Moglibyśmy powiedzieć, że efekty specjalne w tym odcinku stały na wysokim poziomie, gdyby nie ogromne rozczarowanie, jakie spotyka nas po scenach osadzonych na Kryptonie. Szerokie panoramy tej planety pojawiają się na ekranie na kilka sekund, a sam jej pejzaż nie zapada w pamięć – jest nad wyraz sztuczny, a scenografia w domu Kary wydaje się być pożyczona wprost z planu Supermana IV czy nawet Przeminęło z wiatrem. Sama przyczyna obecności Kary na Kryptonie, Czarna Litość, wygląda momentami jak gumowa zabawka nabyta na którymś z odpustów lub jarmarków bożonarodzeniowych.
W podobnie absurdalnym tonie utrzymane zostają przygody bohaterów drugoplanowych. O ile ciekawi wątek Lorda, który – być może – pomoże w walce z kryptońskimi najeźdźcami, o tyle Winn z Jamesem stają się w tym odcinku uwspółcześnioną wersją Flipa i Flapa. Nagle odkryli między sobą wielką przyjaźń. Mają nawet swój własny język migowy, którym posługują się w tuszowaniu nieobecności Kary w pracy. Chwilę później są bliscy dostania etatu w siedzibie DEO, w której czują się jak ryba w wodzie, a na sam koniec raczą nas wygrzebywaniem lodów w mieszkaniu głównej bohaterki. Ludzie-orkiestry. Wątek planów Nona jest prowadzony interesująco, a przy tym jeszcze zostaje brutalnie zastopowany śmiercią Astry. Złowrodzy przybysze z Kryptona mają nawet niecny plan przejęcia władzy nad Ziemią, wpisany w tajemniczy program Myriad (chodzi zapewne o inteligentny wirus komputerowy stworzony przez Lorda). Gdy jednak zdamy sobie sprawę, że Non i jego ekipa od kilkunastu odcinków snują plany cofnięcia naszej planety do czasów średniowiecza, z których to planów kompletnie nic nie wychodzi, możemy w tym postępowaniu dostrzec element farsy. Przydałyby się im korepetycje u Zoda.
Czytaj również: Czy Supergirl i Flash żyją w tym samym świecie w serialu?
Na koniec sprawa najważniejsza. Pojawienie się Kal-Ela w odcinku jest zabiegiem iście zagadkowym, przy czym pytania, jakie się pojawiają w związku z wprowadzeniem tej postaci, brzmią mniej więcej tak: To ptak? To samolot? Nie, to kosmiczny goguś niepotrafiący nawet posługiwać się swoją zabawką. Twórcy Supergirl dokonali jednego z największych mordów na najbardziej dostojnym superbohaterze wszech czasów, sprowadzając go do roli dzieciaka, który szpeci sceny absurdalnymi minami i wciąż trzyma Karę za rękę. Jego emploi przywodzi na myśl raczej postać kryptońskiego maminsynka w zbyt dużej bluzie, przy czym nawet to porównanie wydaje się być na korzyść Kal-Ela. Ziemianie i sam heros mogą być więc wdzięczni za to, że ten dzieciak z odległej planety rozbił się na jednym z pól w Kansas, zanim wyskoczył z pieluch na Kryptonie. Stałby się tam zapewne żyjącym na utrzymaniu rodziców hipsterem, organizującym imprezy, by móc posiadać jakichkolwiek znajomych. Co ciekawe, ten mankament odcinka staje się jednocześnie największą nadzieją na lepsze jutro w Supergirl. Plamę trzeba zmazać, więc przybierające na sile plotki o angażu Toma Wellinga do roli Supermana w jednym z kolejnych epizodów brzmią naprawdę dobrze. Lepiej nawet, niż cały wydźwięk For the Girl Who Has Everything.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat