Supergirl: sezon 1, odcinek 19 – recenzja
W Supergirl mieliśmy właśnie do czynienia z całkiem sprawnie rozpisanym i poprowadzonym odcinkiem. Twórcy postanowili skumulować wiele wątków, co w tym przypadku zaskakująco dobrze działa. Musimy mieć nadzieję, że nie był to wyjątek od reguły.
W Supergirl mieliśmy właśnie do czynienia z całkiem sprawnie rozpisanym i poprowadzonym odcinkiem. Twórcy postanowili skumulować wiele wątków, co w tym przypadku zaskakująco dobrze działa. Musimy mieć nadzieję, że nie był to wyjątek od reguły.
Dobre wieści z frontu walki o podniesienie jakości Supergirl: w Myriad dzieje się naprawdę sporo, a fabularne uproszczenia i rozmaite głupstewka nie są w stanie przekreślić wrażenia, że właśnie mieliśmy do czynienia z interesującym odcinkiem. Da się odczuć, że twórcy zagęszczają atmosferę, a pierwszy sezon przechodzi już w swoją finałową fazę. Nie ma więc przypadku w tym, że powrócono do historii bandy przybyszów z Kryptona z Nonem na czele, którzy przez kilka miesięcy przyczaili się, by popracować nad programem Myriad. Jak się okazało – skutecznie, a sam wirus pozwalający Nonowi przejąć kontrolę nad umysłami mieszkańców National City przenosi fabułę na niespotykane dotąd w serialu tory. Bywa mrocznie, brutalnie, niepokojąco, a widz w końcu może odetchnąć i rozemocjonować się tym, co widzi na ekranie. To działa, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że odcinek nie zamknął poruszanych w nim wątków i musimy poczekać na dalszy bieg rzeczy.
Już byliśmy w ogródku, już witaliśmy się z gąską, już krzyczeliśmy: to ptak, to samolot… Nie – to Kal-El przybywający Karze z odsieczą, ledwie chwilę wcześniej wysyłający jej uspokajający SMS, a potem lądujący w oddali jako jedna z zombie-ofiar niecnego i szpetnego planu Nona. Co więcej, Superman zasiedział się na Ziemi już tak długo, że Myriad mógł skutecznie zniewolić jego umysł. Jeśli mamy szukać mankamentów odcinka, z pewnością sposób potraktowania postaci Człowieka ze Stali jest irytujący i po raz kolejny w tym sezonie wybudza w nas nadzieję na pojawienie się herosa, by zniszczyć ją w ekspresowym tempie. Nie do końca przekonujący jest też zbieg okoliczności, dzięki któremu Lord (a także Cat) uchronił się przed działaniem Myriad – Maxwell najwidoczniej po porannym goleniu lubi na siebie założyć swoje zabawki. Na minus odcinka należy również zaliczyć prezencję Alex w czasie finałowej walki z Karą. Czuć tu jakąś próbę hołdowania Powrotowi Mrocznego Rycerza, ale wygląd napędzanej kryptonitem zbroi przypomina bardziej odpustową zabawkę lub wycięte w domu z tektury i pokolorowane na czarno-zielono odzienie, które równie dobrze sprawdziłoby się na balu dziwadeł.
Mimo powyższych mankamentów odcinek dostarcza nam jednak solidnej porcji rozrywki. Dzieje się tak głównie z powodu tego, że twórcy postanowili w jednym miejscu spleść kilka różnorodnych wątków, które doskonale się ze sobą zazębiają. Poza działaniem programu Myriad mamy więc swoiste zagubienie Kary, która już bez żadnych otoczonych cukierkową aurą podskoków tym razem ma problem z uratowaniem świata; pojawiającą się i równie szybko znikającą Indigo, przekonującą Nona do zastosowania jego broni w szerszej, kosmicznej skali; główkujących nad poprawą stanu rzeczy i jednocześnie wracających do dawnych waśni Lorda i Cat; panią Danvers debatującą z Marsjańskim Łowcą Ludzi; jego samego i Alex starających się pomóc Karze; całą rzeszę umysłowych zombie kontrolowanych przez Nona, z rzucającymi się z budynku Winnem i Olsenem na czele; kilku znanych już nam złoczyńców, którzy są bliscy wymknięcia się spod kontroli, a także armię USA, odcinającą National City à la zdane na siebie Gotham z filmu Mroczny Rycerz powstaje. Kara musi dokonywać trudnych wyborów, w pewnych momentach chcemy jej nawet współczuć, a ta atmosfera smutku przecież oddziałuje na nas w tym samym odcinku, w którym Cat kapitalnie żartuje na temat zalotów… Harrisona Forda.
Cały ten fabularny miszmasz działa nawet pomimo faktu, że Kara, Cat i Lord przez większość odcinka debatują na temat możliwości rozwiązania problemu. Lekarstwem na to jest swoisty stan zawieszenia normalnego porządku, który czuć między słowami - przekonanie o tym, że coś tragicznego ma się właśnie wydarzyć. Cieszy konsekwencja twórców, którzy tej atmosfery narastającego strachu nie zdecydowali się rozładować za pomocą zupełnie zbędnych wątków. Nawet sceny walk nie są już solą w naszym oku, a starcie Marsjańskiego Łowcy Ludzi i Indigo wciąga, choć warto by się zastanowić, dlaczego – jak do tej pory – zacny współzałożyciel Ligi Sprawiedliwości tak często zbiera na ekranie solidne baty. W czasie seansu może nam również umknąć swoista perełka w kwestii efektów specjalnych (przynajmniej uwzględniając ich dotychczasowy poziom): pojawiająca się na ekranie na całe dwie sekundy panorama Fortecy Samotności, która prezentuje się naprawdę dobrze i malowniczo. Temu wszystkiemu przygrywa jeszcze posiłkowanie się przez twórców dylematem wagonika w stosunku do Kary, czyli w skrócie rzecz ujmując: stawianie jej przed wyborem, kogo uratować przed śmiercią i czy poświęcenie mniejszej liczby ofiar będzie z moralnego punktu widzenia lepsze od zagłady całej planety. Supergirl w takich opałach do tej pory jeszcze nie była.
Oczywiście przed twórcami serialu jeszcze wiele pracy, by jego głównym przeznaczeniem nie stało się nieustanne puszczanie oka w stronę amerykańskich nastolatków. Niemniej jednak cieszy fakt, że Supergirl potrafi nas jeszcze swoją jakością zaskoczyć. Dobry pomysł na fabułę, mnogość poruszonych wątków i ich niedopowiedzenie sprawiają, że kolejny odcinek sezonu będzie wyczekiwany przez większą liczbę widzów, niż miało to miejsce do tej pory. Pozostaje mieć nadzieję, że dorobek Myriad nie zostanie w jakikolwiek sposób zaprzepaszczony, stając się przy tym jedynie wyjątkiem od narracyjnej reguły. O tym, czy to się twórcom uda, przekonamy się już za niespełna tydzień.
zdjęcie główne: CBS
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat