Supergirl: sezon 2, odcinek 12 – recenzja
Odcinek 12 sezonu 2 Supergirl jest na pewno ważny dla fabuły z uwagi na poświęcenie uwagi rodzinie Luthorów. Nie da się jednak ukryć, że nie wykorzystano dobrego potencjału niektórych motywów.
Odcinek 12 sezonu 2 Supergirl jest na pewno ważny dla fabuły z uwagi na poświęcenie uwagi rodzinie Luthorów. Nie da się jednak ukryć, że nie wykorzystano dobrego potencjału niektórych motywów.
Ten odcinek jest o tyle ciekawy, że poświęca o wiele więcej czasu ekranowego złoczyńcom niż poprzednio. Możemy lepiej poznać Luthorów, ich relacje i przede wszystkim Lenę, której rola wyraźnie będzie rozbudowywana. Głównym aspektem jest oczywiście prawdopodobne miłość matki do córki, która w wielu momentach jest akcentowana, ale zarazem twórcom udaje się pokazać dwuznaczność w tym drzemiącą. Czy mama Luthor na pewno kocha, czy tylko wykorzystuje, bo ma to w swoim DNA? Najbardziej w tym wszystkim intryguje sama Lena, którą manipulują, wrabiają i szydzą. Czy naprawdę może być tym dobrym Luthorem? Jakoś w to wątpię, pomimo tego, że ten odcinek stara się to wmówić widzom. Coś jest zdecydowanie na rzeczy, a sugerują to końcowe sceny, gdy widzimy, że Lena potrafiła ograć Lexa w grze w szachy. To jest bardzo jednoznaczna sugestia, że jest ona inteligentniejsza i bardziej przebiegła od swojego brata. A to może oznaczać, że cała relacja z Karą i Supergirl to fasada, a Lena ma ukryte plany, które będą dopiero wprowadzane w życie. Nie byłbym zaskoczony.
Większość wątku Luthorów rozgrywa się dość typowo. Szczególnie w związku z bezmyślnym Metallo, który był bardzo nudnym i oklepanym złoczyńcą. Walka Supergirl z nim jest nieciekawa, podobnie jak próby Guardiana. Tak naprawdę pod względem akcji i superbohaterskich motywów jest wręcz banalnie, a dramaturgia jest sztuczna w scenach z wybuchającym Metallo. A szkoda, bo jednak starcie z Luthorami miało potencjał na coś więcej. Wolałbym jednak zobaczyć ciekawy, mocny rozwój historii niż smaczek w postaci kultowego bojowego kombinezonu Lexa.
Zawsze w każdym odcinku jest jakiś wątek obyczajowy, który potem jest wałkowany przez cały czas. Jest takie bardzo wyraźne, schematyczne zagranie twórców, opierające się często na pewnym konflikcie bohaterów wynikającym z różnicy zdań. W tym przypadku dotyczy to Kary ślepo wierzącej w Lenę i wszystkich, którzy sądzą, że Luthor jest winna. W tym wątku jest tak naprawdę jeden pozytyw, czyli przypomnienie faktu, że Superman także przyjaźnił się z Lexem, zanim stali się wrogami. Ten aspekt nie pojawił się przypadkowo i wydaje się być ważnym w kontekście rozwoju relacji Kary z Leną. Poza tym niestety dostajemy po raz kolejny takie same sztampowe zagrania i poważne rozmowy. Czasem to nie przeszkadza, można przymknąć oko, bo taka jest konwencja. W tym przypadku jednak razi.
Twórcy nie kryją w jakim kierunku rozwija się relacja Mon-Ela z Karą. I o dziwo jest to na razie jeden z niewielu wątków romantycznych, które są prowadzone całkiem nieźle. Być może to kwestia tego, że Kara i Mon-El zaskakująco dobrze do siebie pasują i ich wspólne sceny dobrze działają na ekranie. Jest pomiędzy nimi chemia, która procentuje. Nawet ta końcowa scena, gdzie zbliżyli się do siebie, jest nakręcona tak, jak trzeba i z odpowiednią dawką emocji. Cliffhanger ciekawy i zapowiada być może emocjonujący kolejny odcinek.
Nie jest to najlepszy odcinek Supergirl, bo nie brak tutaj pewnych fabularnych niedoskonałości i niedopracowań oraz sztampowych zagrań. Ma jednak to swój urok, klimat, a Melissa Benoist w tytułowej roli nadal kradnie każdą scenę i sprawia, że nie można jej nie lubić. Przyjemnie, ale bez szału.
Źródło: zdjęcie główne: Bettina Strauss/The CW
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1976, kończy 48 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1954, kończy 70 lat