Supergirl: sezon 2, odcinek 4 – recenzja
Czwarty odcinek 2. sezonu Supergirl pozwala nam wnioskować, że twórcy produkcji uczą się na błędach. Co więcej, zdecydowali się oni wypłynąć na morze wielowątkowej fabuły i w zaskakujący sposób udało im się z tej potyczki wyjść zupełnie bez szwanku.
Czwarty odcinek 2. sezonu Supergirl pozwala nam wnioskować, że twórcy produkcji uczą się na błędach. Co więcej, zdecydowali się oni wypłynąć na morze wielowątkowej fabuły i w zaskakujący sposób udało im się z tej potyczki wyjść zupełnie bez szwanku.
W świecie Supergirl same cuda i dziwy. Zniknął już Superman, odeszła Cat Grant, a mimo to cała produkcja wciąż trzyma całkiem niezły poziom. Odcinek Survivors od samego początku zapowiada mocne uderzenie: widzimy tu bowiem zagładę planety Daxam, w ogromnej mierze ukazaną za pomocą efektów specjalnych. Dawniej po takim wejściu smoka reszta czasu antenowego byłaby wypełniona pozbawionymi sensu dialogami, tudzież wzdychaniem Kary do któregoś z jej obiektów westchnień. Z pustego przecież i Salomon nie naleje. Twórcy serialu najwidoczniej uczą się na błędach i nawet po obiecującym otwarciu są w stanie umiejętnie rozwijać fabułę, dostarczając nam jeszcze solidnej porcji rozrywki. Oczywiście wszelkie zachwyty nad poprawą jakości produkcji musimy uzupełnić o pewną poprawkę – Survivors to odcinek dobry, momentami nawet bardzo dobry, ale wyłącznie w odniesieniu do tego, co mogliśmy zobaczyć w serialu choćby w pierwszym sezonie. Prawdziwą gratką dla fanów przygód Dziewczyny ze Stali będą za to odwołania komiksowe; choć skrzętnie w narracji poukrywane, to jednak pierwszorzędnej kategorii.
Scenarzyści serialu postanowili skomponować ostatni odcinek z aż czterech wątków; wciąż mowa tu o Supergirl, więc jeśli nawet nie mamy tu do czynienia z wydarzeniem epokowym, to z pewnością wartym odnotowania. Co więcej, wydaje się, że poszczególne części fabuły bardzo umiejętnie się ze sobą zazębiają. Hank, mimo tego, że momentami bywa natrętny, konsekwentnie stara się przemówić do rozsądku Megan na marsjańską modłę; Mon-El próbuje okiełznać swoje moce i jeszcze rozpija Bogu ducha winnego Winna; Alex łączy siły z Maggie Sawyer, choć możemy zakładać, że nie będzie to jedyne połączenie między tymi postaciami w serialu – wszystko to prowadzi nas do osobliwej wersji Podziemnego kręgu, który przebywającym w National City kosmitom przygotowała Roulette. W jakiś magiczny sposób twórcom produkcji udało się uciec od rutyny i sztampowego rozgrywania poszczególnych wątków, które zazwyczaj miały ze sobą tyle wspólnego, co piernik z wiatrakiem. Mało tego – po pierwszych odcinkach 2. sezonu możemy odnieść wrażenie, że im więcej w serialu postaci, tym bardziej reżyserzy chcą wycisnąć z aktorów siódme poty. Tym samym całość przestaje spoczywać wyłącznie na barkach dwojącej się i trojącej Melissy Benoist.
Gwoździem programu miała stać się rozgrywka we wspomnianym już wcześniej Podziemnym kręgu, czyli miejscu, w którym Roulette zbiera okolicznych magnatów po to, by ci mogli sobie popatrzeć jak dwóch kosmitów daje sobie po pysku w klatce. Będziemy mieć pewien problem z tym, w jaki sposób antagonistka zbiera po ulicach kolejnych obcych – ot, przemożny Marsjański Łowca Ludzi dostaje w twarzyczkę i pada, choć przy normalnym biegu rzeczy spaliłby zapewne atakujących na popiół albo usmażył im mózgi. Jeśli jednak przyjmiemy zaproponowane nam przez twórców reguły gry, możemy się nawet porządnie rozemocjonować tym, co dzieje się w podziemiach. Warto docenić, że odpowiedzialni za serial chcą eksperymentować w tym sezonie z cukierkową konwencją. Na ekranie pojawia się więc mordobicie, jest też jakaś podejrzana speluna, w której stołują się przybysze z Kosmosu. Oczywiście wątki te, również na poziomie kolorystyki obrazu czy choreografii scen walki, wciąż wydają się bezpieczne, wygładzone, jakby krojone za pomocą linijki i cyrkla, pożyczonych od amerykańskiego nastolatka. Coś się jednak w tej kwestii zmienia – czas pokaże, czy stanie się to walorem produkcji.
Po raz pierwszy od dawna nie rażą tak dobitnie pozostające na razie na etapie zalążkowym wątki miłosne. Czuć ekranową chemię pomiędzy Mon-Elem a Karą (naturalnie większa w tym zasługa Benoist), a podchody Alex do Maggie, choć na razie w żaden sposób niewytłumaczone, poszerzają spektrum odbioru tej postaci. Podsumowując wszystkie powyższe aspekty, moglibyśmy określić Survivors mianem odcinka o jakości, jaką już w tym serialu widzieliśmy. Moglibyśmy, ale języczkiem u wagi stają się skrupulatnie wplecione w fabułę elementy z historii komiksów, których zwykły zjadacz chleba z pieca Dziewczyny ze Stali zapewne nie dostrzeże. Po pierwsze, samą historię z podziemnym kręgiem mieliśmy już okazję zobaczyć w kreskówce Liga Sprawiedliwych bez granic, choć tam na fabule zaważyły przede wszystkim Black Canary oraz Huntress. Po drugie, ostatnia sekwencja odcinka pokazuje nam, że Megan wcale nie jest „ostatnią córką Marsa”, tylko ukrywającym się w jej ciele Białym Marsjaninem – jak już wiemy, naturalnym wrogiem Hanka. Podobny bieg spraw widzieliśmy w serialu animowanym Liga Młodych. Po trzecie wreszcie, w trakcie walk pojawia się stwór nazwany Draaga. W pokonaniu go Karze doradza Mon-El, który wspomina, że miał już do czynienia z kreaturą na Warworld. Tym samym wspomina planetę, którą kontroluje jeden z najpotężniejszych i najbrutalniejszych przeciwników Supermana – Mongul, dysponujący jeszcze straszliwą armią o wielkiej sile rażenia. Trudno na ten moment stwierdzić, czy nawiązanie Mon-Ela to jedynie ukłon w stronę fanów komiksów, czy zapowiedź tego, co w serialu się dopiero wydarzy.
Choć ostatni odcinek serialu Supergirl nie obfituje w żadne fajerwerki i nie dostarcza wielkich zachwytów, potwierdza jednak, że twórcy wiedzą jak pokazać świat Dziewczyny ze Stali po odejściu z niego Supermana. Biorąc pod uwagę całościowy poziom produkcji znów zaskakująco sprawnie prowadzona jest narracja, a wielowątkowość fabuły staje się zaletą, nie zaś gwoździem do trumny. Wypada mieć nadzieję, że w tej materii nie dojdzie do żadnego nieoczekiwanego kolapsu, o czym przekonamy się zapewne w czasie seansu nadchodzących odcinków. Cieszy też fakt, że zdecydowano się odejść od kreowanego ledwie tydzień wcześniej siermiężnego przekazu politycznego; nie chodzi w tym przypadku o jego treść, co wątpliwej jakości formę, w jakiej go nam zaserwowano. Twórcy w końcu systematycznie przekonują nas, że potrafią uczyć się na błędach.
Źródło: Zdjęcie główne: Diyah Pera/The CW
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat