Sztuka pięknego życia - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 3 stycznia 2025Duet złożony z uwielbianych aktorów i tytuł, który w zwiastunach zdawał się definiować jako kolejny wyciskacz łez. Sztuka pięknego życia wreszcie w polskich kinach. Czy warto obejrzeć?
Duet złożony z uwielbianych aktorów i tytuł, który w zwiastunach zdawał się definiować jako kolejny wyciskacz łez. Sztuka pięknego życia wreszcie w polskich kinach. Czy warto obejrzeć?
Nie ukrywam - na polską premierę Sztuki pięknego życia czekałam już od września 2023 roku. Prawdopodobnie, jak większość widzów, nie poszłam na ten seans z uwagi na fabułę filmu. Chyba, że "fabułą" nazwiemy iskrzące spojrzenie Florence Pugh, w pełni skoncentrowane na introwertycznym Andrew Garfieldzie. Jeszcze zanim film został oficjalnie zapowiedziany w Polsce, oglądałam wywiady z tą dwójką, śmiejąc się przy tym z nieszczęsnego konia na karuzeli. W końcu prędko stał się memem podłapanym przez samą obsadę, jak i studio A24.
Zwiastuny zapowiadały wręcz ckliwą historię miłosną, której nie sposób zakończyć inaczej niż złamanym sercem. Dlatego, opowiadając znajomym o moich weekendowych planach, żartowałam, że wybieram się na "rasowy wyciskacz łez". Zrozumiecie to, gdy zarysuję problematykę filmu. Nasi protagoniści, Almut (Pugh) i Tobias (Garfield), są niczym Yin i Yang - to dwa zupełnie różne temperamenty, które połączył czysty (i nieszczęśliwy) przypadek. Definitywnie nie można tego nazwać meet cute - nagłe potrącenie samochodem postawiło szefową kuchni oraz pracownika w korpo na niekomfortowym spotkaniu w szpitalu. On, nieco roztargniony i zatracony w myślach o rozwodzie, ona zaś pełni pasji do gotowania i nadziei na rozpoczęcie nowego rozdziału na własnym podwórku. Tak zarysowuje się początek ich relacji, którą widzowie natychmiastowo docenią za jej niesztampowość oraz autentyczność z humorystycznym twistem.
Ten dramat intryguje również swoją nielinearną narracją, ukazującą historię Almut i Tobiasa z trzech różnych, ale kluczowych momentów ich życia. Poza genezą ich związku, zaobserwujemy wyczekiwaną ciążę oraz nawrót choroby nowotworowej kobiety. Z jednej strony to ciekawy sposób, który ostatecznie dobrze spaja wszystkie wątki, jednocześnie zostawiając pewne kwestie do wyjaśnienia w punkcie kulminacyjnym. Natomiast, zwłaszcza w pierwszej połowie filmu, dla niektórych widzów to może być konfundujące. Brak wyraźnych różnic montażowych między liniami czasowymi sprawia, że widz polega głównie na charakteryzacji Pugh.
Niemniej jednak, wracając do zagadkowej kwestii Sztuki pięknego życia, nielinearność pozwoliła reżyserowi Johnowi Crowleyowi na element zaskoczenia. Nie podając wszystkich informacji na tacy, pozwala stopniowo odkrywać, jak poprzednie wybory bohaterów wpłynęły na ich obecną sytuację. Co więcej, wychodzą z tego intrygujące i ważne kwestie społeczno-moralne, które po dłuższym zastanowieniu mogą dzielić widzów. To element, nad którym sama jeszcze długo dyskutowałam z moją przyjaciółką po seansie. Zapewne obie nie podjęłybyśmy takiej decyzji, jak Almut. Po przeczytaniu niektórych recenzji bezspoilerowych domyśliłam się, że niektórzy postrzegają to nawet jako "nielogiczność fabularną".
Czy jednak fakt, że nie zawsze zgadzałam się z główną protagonistką sprawia, iż przestałam jej kibicować? Absolutnie nie! Przeciwnie - Florence Pugh nie zawodzi, wyciskając z tej roli znacznie więcej niż oferuje jej scenariusz autorstwa Nicka Payne'a. Almut to postać, która nie unika błędów i daje porwać się gwałtownym emocjom oraz doskwierającej bezradności. Trudno jednak z nią nie sympatyzować - zarówno ze względu na tragizm sytuacji, jak i drobne gesty wskazujące na jej bezwarunkową miłość. Zresztą kluczowym momentem, który wywołał u mnie gulę w gardle, jest odpowiedź Almut próbującej wyjaśnić partnerowi swoje uparte dążenie do celu kosztem własnego zdrowia.
Oczywiście do tanga trzeba dwojga, a Garfield równie znakomicie odnajduje się w roli Tobiasa. Między nimi iskrzy, a w nawet najbardziej intymnych scenach widać ogromne zaufanie i komfort, jakimi siebie obdarzyli. Aktorzy sami przyznawali w wywiadach, że niektóre sceny wymagały od nich ogromnej troski i cierpliwości względem siebie. Rewelacyjnie podeszli do tego zadania. Ich naturalna chemia sprawia, że aż prosi się o kolejne projekty z ich udziałem. Warsztat aktorski wynosi tę opowieść na wyższy poziom, nadrabiając braki w scenariuszu, który miejscami zbyt płasko kreśli postacie. Ciężko powiedzieć więcej o głównej parze poza ich profesją, podejściem do rodzicielstwa. Być może dodałabym dwa słowa o ich usposobieniu.
Porozmawiajmy również o konkretnych motywach, którymi warto się delektować podczas seansu. Uwielbiam wątek gotowania - ten seans sprawił, że zaraz po pobycie w kinie miałam ochotę wypróbować wszystko, co Almut samodzielnie przyrządzała - choć do skosztowania dań serwowanych na prestiżowym konkursie Bocuse d'Or (w filmie określanym jako kulinarne Igrzyska Olimpijskie) raczej mi daleko. Zresztą Pugh musiała doskonale się bawić swoją rolą, skoro również uwielbia pichcić. Fani aktorki z pewnością tęsknie wspominają wideoserię "Cooking with Flo" - sama lubiłam obserwować jej poczynania w kuchni. Podobał mi się również dodany wątek łyżwiarstwa. Więcej nie zdradzę poza tym, że zinterpretowałam go jako symbol pozostawionych pasji i żałoby.
Doceniam również czas poświęcony nad rodziną dwójki protagonistów. Szczególnie na uwagę zasługuje relacja Tobiasa i jego taty. Mam wrażenie, że na ekranie nie obserwujemy ojcowskiej miłości tak często, dlatego ucieszyłam się z realizacji tej relacji. Dodatkowo mogliśmy zobaczyć, jak starsze pokolenia pozostawiły swoje piętno zarówno w Tobiasie, jak i Almut.
Sztuka pięknego życia to poruszająca, realistyczna historia o związku nieidealnym - takim, jakiego potrzebujemy więcej na wielkim ekranie. Pokazując liczne błędy wynikające z obu stron relacji, Cowley daje najlepszą lekcję o miłości, jakiej dzisiejsi widzowie wymagają. W końcu miłość opiera się na kompromisach, a przede wszystkim nie osiągniemy pełni szczęścia bez ważnych rozmów i zrozumienia potrzeb drugiej osoby. Na pochwałę zasługuje również fakt, że film w żaden sposób nie romantyzuje choroby. Ba, ona wcale nie definiuje twojej wartości i charakteru. To w porządku czuć się źle z usłyszaną diagnozą. W porządku jest płakać, ale i nie żałować złej decyzji. I jak najbardziej w porządku jest przeżyć życie tak, jak tego sobie zapragniesz. W końcu żyjemy w ograniczonym czasie.
Poznaj recenzenta
Kaja GrabowieckaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1967, kończy 58 lat
ur. 1977, kończy 48 lat
ur. 1979, kończy 46 lat
ur. 1986, kończy 39 lat