Tajemnice, demony i… jeździec bez głowy
"Legenda o Sennej Kotlinie" jest powszechnie znana nawet polskiemu widzowi, a duża w tym zasługa filmu Burtona pt. Jeździec bez głowy. Tym razem scenarzyści "Star Treka" oraz Len Wiseman mierzą się z historią uwspółcześniając ją, dodając inne nadprzyrodzone wątki i - jak to zwykle w tego typu fabułach bywa - dodając nieco biblijnego posmaku. Jakie z tego wychodzi danie? O dziwo bardzo strawne.
"Legenda o Sennej Kotlinie" jest powszechnie znana nawet polskiemu widzowi, a duża w tym zasługa filmu Burtona pt. Jeździec bez głowy. Tym razem scenarzyści "Star Treka" oraz Len Wiseman mierzą się z historią uwspółcześniając ją, dodając inne nadprzyrodzone wątki i - jak to zwykle w tego typu fabułach bywa - dodając nieco biblijnego posmaku. Jakie z tego wychodzi danie? O dziwo bardzo strawne.
Ichabod Crane to profesor uniwersytecki, który zostaje wcielony do armii, a konkretnie do królewskiego korpusu. Znajduje się pod dowództwem samego generała Washingtona i poznajemy jego losy w 1771 roku podczas wojny. Wtedy to też zostaje zabity przez zamaskowanego najemnika z toporem. Zanim jednak pada, odrąbuje swojemu oprawcy głowę.
Tym sposobem poznajemy Crane'a, który budzi się do życia kilka sekund później, tyle że w czasach współczesnych. Jego przebudzenie ma związek z niewyjaśnionymi, tajemniczymi morderstwami. Jak szybko widz zauważy, w spokojnym miasteczku pojawia się także ktoś jeszcze - jeździec bez głowy na białym koniu o czerwonych ślepiach. Świadkiem kolejnego morderstwa jest Abbie Archer, młoda policjantka, partnerka zamordowanego szeryfa. Poznając Crane'a zaczyna wierzyć w jego historię. Gdy dodamy do tego fakt, że dziewczyna Crane'a była dobrą czarownicą z prastarego zakonu, jeździec bez głowy jest tak naprawdę samą Śmiercią, a w ostatniej scenie pojawia się postać zapowiadająca niezłą walkę dobra ze złem, to dostajemy iście wybuchową mieszankę.
Trzeba jednak przyznać, że jest to mieszanka bardzo znośna, momentami wręcz świetna. Na pewno na plus wychodzi wykonanie. Widać, że nie poskąpiono budżetu na pilot odcinka, więc zarówno efekty, jak i cała wartość produkcyjna są dobre. Nie ma co się zresztą dziwić, że strona techniczna wygląda rewelacyjnie, bo za reżyserię pilotażowego epizodu odpowiada sam Len Wiseman, a kto jak kto, ale on umie zrobić efektowne widowisko. Ciekawa zabawa kamerą i kolorystyką nadają serialowi specyficznego klimatu.
[video-browser playlist="635149" suggest=""]
Pomaga także muzyka oraz sama historia. Wmieszanie we wszystko prastarego zakonu, przypowieści o Apokalipsie oraz ciekawego miszmaszu fikcji z faktami historycznymi spełnia swoje zadanie. Trochę w tym pokłosia Grimm, trochę Nie z tego świata, ale na pewno z o wiele lepszym wykonaniem i - jak na razie - zgrabnie poprowadzoną fabułą. Nieźle wypada też obsada; Tom Mison jako Crane jest przekonujący, dystyngowany i bardzo staroświecki, zaś Nicole Beharie to typowa amerykańska policjantka i kobieta z sąsiedztwa. Ci dwoje mogą stworzyć ciekawą parę.
Serial nie ustrzegł się paru śmiesznych momentów, jak choćby jeździec bez głowy obładowany karabinami i strzelbą niczym Schwarzenegger w "Terminatorze". Wygląda to trochę komicznie, choć jasne jest, że nie będzie latał cały czas z toporem. Ostatnia scena też jest dość słaba, szczególnie w kwestii designu tajemnicze postaci. Wydaje się taka bardzo... zwyczajna, wręcz podręcznikowa, ale możliwe, że zostanie to lepiej wyjaśnione.
Nie wiadomo też, w jakim kierunku podąży fabuła - czy w stronę typowego procedurala z główną intrygą w tle, czy raczej serialu z wyraźnym motywem przewodnim. Tak zwane "one case'y" nie byłyby złe, gdyby dotyczyły tajemniczych, mrocznych sił, które obudziły jeźdźca. Bohaterowie mają mapę, mogą badać stare przypadki; ich zmyślne użycie może zaowocować ciekawym efektem końcowym. Zobaczymy. Na razie zapowiada nam się jedna z ciekawszych premier.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat