Ted Lasso - sezon 3, odcinki 7-8 - recenzja
Ted Lasso w najnowszych dwóch odcinkach prezentuje nierówny poziom. Coraz częściej pomysły scenarzystów wydają się nietrafione, humor nie zawsze bawi, a tytułowy bohater nie jest sobą lub odgrywa marginalną rolę. Nie jest dobrze.
Ted Lasso w najnowszych dwóch odcinkach prezentuje nierówny poziom. Coraz częściej pomysły scenarzystów wydają się nietrafione, humor nie zawsze bawi, a tytułowy bohater nie jest sobą lub odgrywa marginalną rolę. Nie jest dobrze.
3. sezon serialu Ted Lasso jest nierówny, ponieważ przeplata dobre odcinki z tymi gorszymi. I taka sytuacja zdarzyła się w ostatnim czasie. Siódmy epizod był jednym z tych, które lubimy – nie zabrakło w nim ciepła i emocji. A w ósmym scenarzyści znowu się pogubili – na siłę wepchnęli do niego tematy, które mają wypełnić czas, zanim dojdziemy do najważniejszej fazy tej serii. Twórcy musieli się nagłówkować, aby wymyślić atrakcyjny w ich mniemaniu przebieg poszczególnych wątków. Serial ratują aktorzy, którzy wlewają całe serce i nieprzeciętne umiejętności w swoje postacie. Dzięki temu widzom jeszcze zależy na tych bohaterach.
W siódmym odcinku sporo czasu poświęcono piłce nożnej. Nawet obejrzeliśmy cały wykład o historii futbolu totalnego, co raczej było skierowane do amerykańskich widzów, którzy nie interesują się piłką nożną. Niecodzienny trening z jednej strony bawił, bo zamiana ról śmieszyła, ale z drugiej powodował zażenowanie w związku z tymi sznurkami – było to całkowicie oderwane od rzeczywistości. Nawet nie miało to żadnego sensu, bo wystarczyło, żeby Jamie po raz pierwszy zachował się jak kapitan i wykazał się zmysłem taktycznym. O ile pod względem rozwoju tego bohatera jest to bardzo budujące i satysfakcjonujące, to jednak prowokuje to do zadania sobie pytania: czy tej drużynie jest w ogóle potrzebny sztab szkoleniowy z trenerem Lasso na czele? Są całkowicie bezużyteczni, a Roy rozczarowuje na każdym roku.
Ale tak naprawdę nie emocje sportowe były tu najważniejsze. Odcinek skupił się na Samie, który zaczął udzielać się w mediach społecznościowych, komentując sytuację uchodźców. To nie jest pierwszy raz, gdy serial podejmuje tematy polityczne – wcześniej mieliśmy wątek o problematycznym sponsorze na koszulkach AFC Richmond. Upolitycznianie produkcji wzbudza kontrowersje i zamiast skłaniać do dyskusji, aby rozwiązać problem imigracji, przynosi odwrotny skutek. Natomiast jako punkt wyjścia do wątku Sama spełnił swoje zadanie. Dużo emocji wywołało zniszczenie jego restauracji w odwecie na wpisy na Twitterze. Obejrzeliśmy bardzo emocjonalną scenę w szatni z ojcem bohatera, która przypominała najlepsze momenty tego serialu. Dzięki temu końcówka, w której piłkarze pomogli wyremontować jadłodajnię, chwytała za serce i napawała wielkim optymizmem. A przecież to całkowita fantazja, która raczej nie miałaby miejsca w prawdziwym życiu.
Zresztą miła atmosfera panowała również w wątku Keeley. Jej związek z Jack też wszedł na nowy poziom zaangażowania. I choć zostało to pokazane w sympatyczny i niezwykle romantyczny sposób, to za bardzo odbiegało od głównej historii. Scenarzyści zdawali sobie z tego sprawę, dlatego w ósmym odcinku kobieta odegrała większą rolę – a właściwie to erotyczny filmik, który wyciekł do sieci. Dyskusja piłkarzy o zdjęciach i nagraniach na telefonach jest ważnym głosem w związku z takimi incydentami. Miało to nawet edukacyjny charakter, ale znowu niepotrzebnie oddaliliśmy się od sportu, który schodzi na dalszy plan – to wcale nie działa dobrze na serial. Juno Temple dwoiła się i troiła, aby kryzys w związku Keeley i Jack wzbudzał emocje, ale to nic nie dało. I znowu na ratunek odcinkowi przyszedł Jamie (bardzo dobry Phil Dunster), który był winny całemu zamieszaniu. Scena wsparcia i przeprosin przypomniała, że Ted Lasso to wciąż dobra produkcja.
Z kolei twórcy obrali dziwną drogę w wątku Nate’a. W drugim sezonie bohater ten zachował się okropnie w stosunku do Teda oraz drużyny i do tej pory za to nie przeprosił. Nie spotkała go za to żadna kara. Wręcz przeciwnie – odnosi wielkie sukcesy na polu zawodowym i prywatnym. W siódmym odcinku jeszcze ten jego romantyczny wątek z Jade miał kilka przyjemnych i zabawnych momentów, dzięki czemu wpasowywał się w pozytywną atmosferę epizodu, ale w ósmym był już zwykłym fillerem. Scenarzystom zabrakło pomysłów, jak rozwinąć jego historię, zanim dojdziemy do finałowej rywalizacji z West Ham. Trudno się pogodzić z tym pozbawionym logiki torem wydarzeń.
Prawie zapomniałam napisać o tytułowym bohaterze, który niezmiennie rzuca suchymi żartami, ale już nie znajduje się w centrum wydarzeń. W siódmym odcinku był prawie niewidoczny, bo inne wątki go całkowicie przyćmiły. W ósmym epizodzie znowu nie był sobą, bo wpadł w niewytłumaczalną paranoję, gdy jego była żona pojechała do Paryża z Jakem. To było słabe – nawet udana scena ze śpiewaniem piosenki Hey Jude nie uratowała złego wrażenia, jakie pozostawił po sobie Ted. Tym razem wykazał się Beard podnoszący na duchu Henry’ego. Chłopak miał okazję wybrać się na mecz West Ham, gdzie wspierał Nate’a, co też wydaje się nietrafionym pomysłem.
Ted Lasso prezentuje się coraz gorzej, choć wciąż potrafi rozśmieszać różnymi żartami – słownymi czy sytuacyjnymi. Ale humor już dawno przestał się bronić w obliczu głupot, jakie wciskają widzom twórcy. Nawet Diamentowe psy nie bawią. Niektóre wątki jeszcze wzbudzają emocje lub przynoszą sporo charakterystycznego dla tego serialu ciepła, ale w międzyczasie oglądamy dużo zbędnych scen, które wywołują mieszane uczucia. Ted Lasso podąża w złym kierunku. Czy to tylko przejściowy etap? Może ostatnie odcinki sezonu wynagrodzą te męczarnie?
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat