The 100: sezon 7, odcinek 11 i 12 - recenzja
The 100 to dziwnie nierówny serial w 7. sezonie. Ciekawe, interesujące i przemyślane historie są wprowadzane zamiennie z oklepanymi, nudnymi i przewidywalnymi.
The 100 to dziwnie nierówny serial w 7. sezonie. Ciekawe, interesujące i przemyślane historie są wprowadzane zamiennie z oklepanymi, nudnymi i przewidywalnymi.
Bellamy żyje. Twórcy wprowadzają ten wątek w 11. odcinku The 100, jakby miał być to szokujący twist, ale tak naprawdę, powiedzmy sobie szczerze: czy ktokolwiek jest zaskoczony? To była formalność od momentu, gdy twórcy starali się wmówić, że on nie żyje. Minimalizacja ról Bellamy'ego i Clarke'a to temat na osobny tekst, ale trzeba przyznać jedno: działa to jak miecz obosieczny. Oboje nie są najlepszymi aktorami i nie raz ich kreacje pozostawiały wiele do życzenia, ale po latach każdy widz The 100 przyzwyczaił się, że to oni są w centrum. Dlatego też w 7. sezonie czuć nieco świeżości dzięki temu, że praktycznie ich nie ma na ekranie, ale z drugiej odczuwalny jest ich brak, bo zostało to wprowadzone drastyczne i bez głębszego przygotowania fabularnego.
11. odcinek pokazuje, co się działo z Bellamym, czyli w 100% skupia się na nim i mieszkańcu Bardo na obcej planecie. Jest to utrzymane w stylu najciekawszych i najlepszych odcinków 7. sezonu, które są skupione na historii. Dzięki temu też wszelkie akcenty zostają rozłożone pomyślnie i interesująco. Na pierwszy rzut oka mamy więc historię o poszukiwaniu wewnętrznego ja przez Bellamy'ego, który odkrywa zaskakującą siłę wiary. Oczywiście mamy tutaj fałszywy kult, ale podstawy zasad determinujących jego zachowanie i przemianę są uniwersalne. Dzięki temu widzimy, jak Bellamy zmienia się w fanatycznego wyznawcę Billa i jego sprawy. Sama historia jest przecież emocjonująca, sprawnie opowiedziana, a budowa relacji Bellamy'ego z kompanem może się podobać. To właśnie w takich momentach The 100 sprawdza się należycie.
Oczywiście to wszystko staje się zastanawiające, czy na pewno obserwujemy prawdę? Wiemy przecież, że kult Billa jest fałszywy, więc cała sytuacja na obcej planecie mogłaby być misterną mistyfikacją doprowadzającą do pożądanych celów. Nie zdziwiłbym się, gdyby w jednym z kolejnych odcinków prawda wyszła na jaw w kluczowym momencie, w którym Bellamy będzie musiał wybrać strony konfliktu.
To dobrze kontynuuje się w 12. odcinku, w którym Bellamy staje się istotnym graczem po stronie Bardo, ku niezadowoleniu jego niedawnych przyjaciół. Twórcy dobrze to przemyśleli, bo pokazują, że Bellamy, choć oddał się nowej wierze, nadal chce dobrze. Mimo wszystko nie stracił swojego charakteru, choć emocjonalne wycofanie - nawet w tych okolicznościach - wydaje się troszkę naciągane. Rozegranie całości tak, by zmusić do konfrontacji Bardo z Sanktuarium, jest nadzieją na to, że ostatnie odcinki The 100 nabiorą wiatru w żagle.
Zwłaszcza że wątek Sanktuarium w 12. odcinku jest nadal tak samo fatalny, jak do tej pory. Oczywistości, banalne zagrania, kiczowate rozwiązania i kiepski, wręcz karykaturalny czarny charakter. Niewiele z tego wynika, a kolejne etapy jego poszukiwania potencjalnych zdrajców są najzwyczajniej w świecie nudne. Trudno nawet coś więcej o tym napisać, gdy wszystko w tym wątku jest tak oklepane i prostolinijne, że nie dzieje się szczególnie dużo, a o zaskoczeniach nie ma mowy.
Z tego też powodu The 100 wywołuje mieszane odczucia. Sytuacja na Bardo i ta związana z Bellamym jest ciekawa i angażująca, a na Sanktuarium mamy nudno i bez polotu, jak do tej pory. Miejmy nadzieję, że pojawienie się Billa w centrum dowodzenia Russella to oznaka nadchodzących zmian i rozruszania tego sezonu przed zakończeniem historii.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat