The Curse - sezon 1, odcinki 6 - 10 (finał sezonu) - recenzja
The Curse nie jest serialem dla każdego, a druga połowa sezonu tylko to potwierdza. Absurd sięga sufitu, a nawet dalej! Sprawia, że ta produkcja mimo wszystko zapadnie w pamięć na długo – nie tylko ze względu na zjawiskową Emmę Stone.
The Curse nie jest serialem dla każdego, a druga połowa sezonu tylko to potwierdza. Absurd sięga sufitu, a nawet dalej! Sprawia, że ta produkcja mimo wszystko zapadnie w pamięć na długo – nie tylko ze względu na zjawiskową Emmę Stone.
Już wcześniej pisałam, że The Curse jest nietypowym, satyrycznym serialem, który nie każdemu przypadnie do gustu. Powolne tempo, dziwaczne motywy i cringe’owy humor (powodujący zażenowanie lub mieszane uczucia) to tylko niektóre aspekty, które mogły odrzucić widzów od tej niezwykłej produkcji. Jednak na tych, którym odpowiadał ten niecodzienny styl opowiadania historii, przypominający reality show, i na tych, którzy liczyli na ciekawsze konkluzje i postanowili się przemęczyć, czekała na koniec duża niespodzianka. Taka na miarę studia A24. Z pewnością sprawiła, że widzowie poczuli się jeszcze bardziej zdezorientowani lub pozytywnie zaskoczeni wyobraźnią scenarzystów.
W szóstym, siódmym i ósmym odcinku The Curse twórcy nie przeprowadzają jeszcze żadnej rewolucji w fabule. Wciąż obserwujemy, jak małżeństwo Siegelów stara się nakręcić atrakcyjny program telewizyjny o sprzedawaniu ekologicznych domów. Rzekomo napędza ich empatia i wzniosłe ideały. Whitney jest aż tak zdesperowana, że zaryzykuje rozpad związku, aby ziścić swoje marzenia, które wynikają z kompleksu bogatych rodziców. Do tego Dougie cwanie wykorzystuje wykreowany przez niego kryzys dla własnych celów. Ponadto bohaterka ponownie wpada w różne sytuacje, których nie potrafi prawidłowo zinterpretować, co staje się źródłem wielu udanych żartów. Szczególnie ze strony Bretta, rdzennego mieszkańca Ameryki, który sobie z niej zabawnie drwi. Brett Mooswa w tej roli w kilku momentach kradnie show.
Z kolei Asher wpada w coraz większą obsesję na punkcie klątwy, którą rzuciła na niego Nala na początku serialu. Paranoja, związana głównie z kurczakami, zachęca go do przeanalizowania swojego toksycznego zachowania oraz swojej roli w małżeństwie, co później procentuje w dziewiątym odcinku. Przy tym bohaterze mamy żenujące gagi, które powodują dyskomfort – bierze udział w kursie na stand-upera czy przesłuchuje nagrania z każdej rozmowy, jaką przeprowadził. Niektórych to rozbawi, a innych nie.
Dziewiąty odcinek The Curse rozlicza wszystkie problemy małżeńskie, które nawarstwiły się w trakcie kręcenia programu telewizyjnego – i to w bardzo pomysłowy, poruszający i nieco wstrząsający sposób. Konfrontuje zmanipulowany i sztuczny obraz związku z prawdziwym i do bólu szczerym wyznaniem obu stron. Wnioski, do jakich dochodzą Whitney i Asher, zaskakują. Znów oglądamy fantastyczną grę Emmy Stone i Nathana Fieldera. Czy naprawdę trzeba było tyle czekać na ich aktorskie popisy?
Jednak finałowy odcinek The Curse... to dosłowny odlot w charakterystycznym stylu studia A24, które w miarę przyziemną historię udziwniło tak, że nie wiadomo, co o niej myśleć. Nagły zwrot akcji całkowicie zaskakuje, a przebieg wydarzeń niezwykle emocjonuje – trzyma w napięciu, bawi, ale też wzbudza konsternację i zdziwienie. Nie każdemu spodoba się ta szokująca, dzika i absurdalna końcówka, ale trzeba oddać jej jedno – nareszcie jakiś epizod budził duże zainteresowanie przez dłuższy czas. Poza tym można to uznać za bardzo ciekawe doświadczenie. Mogliśmy zmierzyć się z szalonym i całkowicie nie do przewidzenia rozwiązaniem fabularnym, które łączy się poniekąd z tytułem serialu. Takich rzeczy po prostu nikt nie ośmieliłby się ukazać w serialu, ponieważ są zbyt wariackie i ryzykowne. A jednak pasuje to do tej historii.
The Curse to serial, który na pewno wywoła skrajne emocje – od zachwytu po wielką niechęć i rozczarowanie. Jednych znudzi, a inni docenią jego oryginalność. Pomimo ekstremalnie abstrakcyjnej końcówki historia potrafiła uwypuklić wszystkie wady bohaterów w swój groteskowy sposób, a także powiedzieć wiele prawd o związkach czy grze pozorów pod przykrywką altruistycznych pobudek. Trochę to śmieszne, trochę przerażające, na pewno ludzkie. The Curse ostatecznie okazuje się nietuzinkowym projektem, wyróżniającym się na tle innych. Można go nazwać wartościowym, choć raczej nieprzyjemnym eksperymentem. Mimo wszystko warto dać mu szansę, choćby dla Emmy Stone czy szalonej i trudnej do zinterpretowania końcówki, po której zostaje mętlik w głowie.
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 72 lat