The Expanse: sezon 3, odcinek 5 – recenzja
Jeśli są jeszcze miłośnicy szeroko pojętej fantastyki, którzy nie znają The Expanse, najwyższy czas nadrobić zaległości. Na naszych oczach tworzy się właśnie historia telewizyjnego science fiction i żadna bzdurna decyzja o anulowaniu formatu tego nie zmieni.
Jeśli są jeszcze miłośnicy szeroko pojętej fantastyki, którzy nie znają The Expanse, najwyższy czas nadrobić zaległości. Na naszych oczach tworzy się właśnie historia telewizyjnego science fiction i żadna bzdurna decyzja o anulowaniu formatu tego nie zmieni.
Ci, zniechęceni do The Expanse po dwóch poprzednich momentami nierównych sezonach, zapewne przecierają oczy ze zdziwienia, czytając powyższy wstęp. Śpieszę więc z wyjaśnieniem. Trzeci sezon to zupełnie nowa jakość. Seria przedstawia kluczowe dla opowieści wydarzenia w rewelacyjny sposób. Poszczególne odcinki realizacyjnie to prawdziwe perełki. Narracja już nie szwankuje. Twórcy, ucząc się na błędach, pozbyli się przegadanych dłużyzn i nic nie wnoszących do fabuły, nieczytelnych segmentów. W trzeciej serii akcja doskonale współgra z motywami dramatycznymi, tworząc niezwykły telewizyjny kolaż.
Zacznijmy jednak od początku. Pierwsze minuty Triple Point nie zapowiadały tak rewelacyjnej odsłony. Wydarzenia na Rocinante zwiastowały raczej refleksyjny epizod. Zbolały wyraz twarzy Jamesa Holdena przywitał nas już na początku i nie dał odpocząć przez kolejne długie minuty. Rany, które bohater odniósł w poprzednim odcinku, nadały jego facjacie pewien komiczny ton, co tylko pogłębia mało wyrazisty efekt jego gry aktorskiej. Nie jest to jakiś wielki zarzut do formatu – widzowie zdążyli się już przyzwyczaić, że portretujący go Steven Strait nie grzeszy warsztatem aktorskim. Podobnie jak Jon Snow w Game of Thrones, odgrywa kluczową rolę w serialu, ale bynajmniej nie dzięki swoim umiejętnościom.
Drugą główną bohaterką pierwszych minut odcinka jest Chrisjen Avasarala, która już od kilku epizodów wchodzi w buty Gandalfa – mędrca, popychającego akcję do przodu poprzez erudycyjne i lekko patetyczne przemowy, kierowane do poszczególnych bohaterów. Chrisjen, jak na wytrawnego polityka przystało, manipuluje na potęgę załogą Rocinante, siłą perswazji naginając ich do swoich celów.
Pierwsze minuty to również wprowadzenie do fabuły załogi marsjańskiego statku Hammurabi. Do dowódcy dociera nagranie wysłane przez Avasaralę, co jest wstępem do ekscytujących wydarzeń, przepełniających drugą część odcinka. Zanim to jednak następuje, odwiedzamy Io, gdzie spotykamy Jean-Pierre Mao, który już bez wątpliwości moralnych robi kolejny krok do poznania genezy protomolekuły.
Przemiana, jaką przechodzi Katoa, jest fascynująca. Twórcy wreszcie odsłaniają karty, jednak nie dowiadujemy się wszystkiego. Hybryda ujawnia, że protomolekuła ma cel. Pracuje, buduje, do czegoś dąży…Informacje są nam dawkowane w sposób oszczędny i bardzo dobrze. Szczypta tajemnicy, nutka nieznanego, krztyna sekretów – tym podobne motywy zawsze działają na korzyść opowieści, szczególnie jeśli są one prawidłowo zastosowane. Istota protomolekuły stanowi zagadkę od pierwszych sezonów. Teraz dowiadujemy się, że mamy tu do czynienia z czymś większym, niż wszystkim się wydawało. W omawianym odcinku dostajemy przedsmak czegoś, co w przyszłości może stanowić naprawdę epicką opowieść. Czy owa przyszłość nadejdzie, to już inna sprawa…
Wydarzenia z Io to kawał dobrego science fiction. Nadejście hybrydy, mrok w oczach Mao, decyzja o losie małej Mei… The Expanse nie patyczkuje się i z brutalną precyzją rozwija najistotniejsze wątki. Nie ma tu miejsca na półśrodki, spłaszczenia fabularne i monotonne, przegadane sceny. Zaskakujące, że cierpiący na dłużyzny serial, tak przyjemnie dopracował tempo akcji. Teraz wszystko dzieje się w rytmie, niezależnie czy mamy do czynienia z wątkami sensacyjnymi czy dramatycznymi. Czasami wybijają nas refleksyjne momenty, takie jak sprawy rodzinne Alexa czy wątek miłosny między Naomi a Holdenem, ale są one też potrzebne, aby rozwijać głównych bohaterów i nadawać ich postaciom szczególnej wagi emocjonalnej.
Io, Rocinante, Hammurabi – wszystkie te motywy stanowią istne preludium do kluczowego wątku odcinka. Obszerny segment, mający miejsce na pokładzie Agathy King, to dowód, że mało kto we współczesnej telewizji, potrafi tak genialnie realizować wielowarstwowe i złożone sceny akcji. Bunt na krążowniku i próba sił między admirałem Southerem a Nguyenem został rozpisany i nakręcony w taki sposób, aby wbić widza w fotel na długie minuty. Wydarzenia z Agathy King przywodzą na myśl Grę o Tron (z Krwawymi Godami na czele) i serial Battlestar Galactica. Podobne natężenie emocji, podobnie zintensyfikowana akcja. Działania poszczególnych postaci są trudne do przewidzenia. W każdej chwili może zginąć jedna z kluczowych postaci, niezwykle trudno wyłonić zwycięzcę tej konfrontacji.
Bardzo szybko wydarzenia z Agathy King osiągają gigantyczny rozmiar. Pojawiają się ziemskie i marsjańskie floty, nagranie Chrisjen, kompromitujące Sadavira Errinwrighta i mogące zmienić losy wojny, dociera do większości dowódców, prowadzących działania bojowe. Wydarzenia są niezwykle dynamiczne, akcja z minuty na minutę zyskuje na dynamice. Przy tym wszystkim fabuła ani przez moment nie traci realizmie i wyczuciu. Pozbawiona jest mielizn, spłyceń i dróg na skróty. Nikt tutaj nie kombinuje „pod publiczkę”, wprowadzając do akcji chwytające za serce, ckliwe motywy. Nie trudno sobie wyobrazić podobny przebieg buntu, w jednej z jednostek wojskowych, w naszej rzeczywistości.
Całość zostaje skonkludowana zaskakującym motywem, podczas którego kapsuły z hybrydami są wystrzeliwane w przestrzeń kosmiczną. Mocne zakończenie poprzedza więc trzymające w napięciu rozwinięcie i stonowanym, wręcz refleksyjnym początek, umiejętnie zawiązujący akcję i wprowadzający w klimat The Expanse. Triple Point to epizod wzorcowy, zarówno w kwestii telewizyjnego science fiction, jak i w ogóle jeśli chodzi o formę serialową.
Przy tym wszystkim, spadła na nas informacja o anulowaniu formatu. Osobiście jestem optymistą. The Expanse to serial ze zbyt dużym potencjałem, aby producenci pozwoliliby sobie na jego zakończenie. Format powinien stanowić też łakomy kąsek dla takich nadawców jak Netflix. Ma olbrzymią grupę oddanych fanów, którzy pójdą za nim w ogień. Historia wciąż się rozwija. Jak do tej pory ani na moment nie złapała zadyszki fabularnej, a znający literacki pierwowzór wiedzą, że najlepsze jeszcze przed nami.
Nowy nadawca mógłby wnieść The Expanse na zupełnie inny poziom. Serial, przykładowo z Netflixem, zyskałby na budżecie. Twórcy w trzecim sezonie pokazali, że uczą się na błędach – żadne dyskusyjne motywy z poprzednich serii nie są tutaj obecne. Dalej może być już tylko lepiej, zwłaszcza że produkcja ma potencjał, aby stać się kosmiczną Grą o Tron. Jakie będą dalsze losy formatu? Czy zmartwychwstanie jak Black Mirror, czy raczej odejdzie w ciszy jak Hannibal? Tej drugiej opcji nawet nie warto brać pod uwagę. Trzeci sezon trwa w najlepsze, więc delektujmy się na razie ekranowymi wydarzeniami, bo odpowiedź w kwestii dalszych losów The Expanse poznamy z pewnością dopiero za jakiś czas.
Źródło: zdjęcie główne:Syfy
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1976, kończy 48 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1954, kończy 70 lat
ur. 1979, kończy 45 lat