The Last of Us: sezon 2, odcinek 7 (finał sezonu) - recenzja spoilerowa
Data premiery w Polsce: 26 maja 2025Hit HBO, czyli 2. sezon serialu The Last of Us, dobiegł końca po siedmiu tygodniach. Nowa seria liczyła sobie o dwa odcinki mniej od debiutanckiej. Czy wyszło to produkcji na plus? Postanowiłem to sprawdzić.
Hit HBO, czyli 2. sezon serialu The Last of Us, dobiegł końca po siedmiu tygodniach. Nowa seria liczyła sobie o dwa odcinki mniej od debiutanckiej. Czy wyszło to produkcji na plus? Postanowiłem to sprawdzić.

2. sezon serialu The Last of Us dobiegł końca. Produkcja HBO miała swoje wzloty i upadki. Momenty lepsze i gorsze. Te, które przenosiły wydarzenia z gier niemal jeden do jednego, słowo w słowo, a także te, przez które aż chciało się westchnąć z politowaniem, gdy twórcy próbowali wymyślić koło na nowo, choć nie było takiej potrzeby. Czy finałowy epizod zostawił po sobie radość, którą Ellie miała w sercu podczas wizyty w muzeum pełnym dinozaurów? A może raczej gorzki posmak kordycepsu?
Niestety finałowy odcinek pada ofiarą niezrozumiałej decyzji HBO o skróceniu 2. sezonu o dwa epizody w stosunku do pierwszej serii. To działa na niekorzyść historii, której brakuje pogłębienia i momentów przestoju. Akcja pędzi na łeb, na szyję przez cały odcinek (i to samo można powiedzieć o większości poprzednich). Nie ma chwili na pozostanie z bohaterami, wejście w ich głowę, spojrzenie na wydarzenia z ich perspektywy. Wydarzenia mkną przed siebie tak absurdalnie szybko, że mimo znajomości gry przez moment się pogubiłem w tym, co Ellie właściwie robi.
Bardzo trudno jest mi ten odcinek ocenić, ponieważ mam świadomość, że kładzie on fundamenty pod przyszłe wydarzenia. W moim mniemaniu radzi sobie bardzo dobrze. Przykład: na początku bardzo bolał mnie brak Tommy'ego w tej części historii i to, że jego pojawienie się pod sam koniec było pozbawione napięcia. Natomiast przewiduję, że zostawiono go na 3. sezon, w którym stanie się antagonistą dla pewnej postaci. Z tego powodu nie mam problemu z tym sposobem opowiedzenia historii, lecz osoby nieznające oryginału mogą być zdziwione jego absencją w większości odcinków. W końcu Joel został zamordowany, a o Tommym ani widu, ani słychu – jego imię tylko okazjonalnie pada z ust Jessego.

To samo można powiedzieć o postaciach pobocznych pokroju Mel i Owena. Ellie dość szybko ich odnajduje i zabija. Widz powinien być wściekły po tym, jak potraktowano Joela, ale czy na pewno tak jest? Nie mogę ocenić po sobie – ja tę historię doskonale znam i już ją przeżyłem. Natomiast mam wątpliwości, czy inni widzowie odczuwają gniew na taką samą skalę, co gracze w przeszłości, bo serial nie stawia u Ellie aż takiego nacisku na zaślepienie zemstą. To objawia się dopiero w ostatnim odcinku. A w pierwowzorze jej obsesja była widoczna w każdym dialogu i w każdej podejmowanej decyzji.
Kiedy już widzimy zaślepioną gniewem Ellie, to w końcu możemy poczuć do niej to, co powinniśmy od wjazdu do Seattle – niechęć. Do tej pory dziewczyna wzbudzała ją przez głupkowatość i przesadną lekkość w scenach z Diną. Teraz możemy poczuć niesmak przez podejmowane przez nią decyzje i sposób potraktowania Jessego. Bardzo mi się to podobało.
Nie podobała mi się za to śmierć Owena i Mel. Po raz kolejny dochodzi do wybielania Ellie przez twórców. Oczywiście - Owen pierwszy sięgnął po broń i został zastrzelony w samoobronie. Natomiast przypadkowe postrzelenie i zabicie Mel to już przesada. W grze wyglądało to inaczej. Mel rzuciła się na Ellie i ta – znów – w samoobronie zabiła ciężarną kobietę. Kiedy śmierć jest dziełem przypadku, spłyca to przedstawione wydarzenia i ich wydźwięk. Nie mogę się za to przyczepić do aktorstwa, bo szok i dysocjacja Ellie zostały przez Bellę Ramsey bardzo dobrze zagrane.

Przyczepię się za to do tempa odcinka. Stało się w nim tak wiele i tak nagle, że trudno było za tym nadążyć. Kompletnie absurdalna i niezrozumiała była dla mnie scena, w której fala zmiotła Ellie z powierzchni wody i posłała prosto na wyspę Serafitów. Osoby znające grę wiedzą, co dokładnie się tam stało i czego zapowiedzią było nagłe odejście Serafitów od złapanej dziewczyny, ale ta scena była kompletnie niepotrzebna w tym epizodzie. Trwała kilka minut, zabrała cenny czas ekranowy, który można było przeznaczyć na coś lepszego, i psuła tempo. Ot, Ellie płynie sobie, żeby odnaleźć Abby, nagle zostaje uderzona falą, złapana przez Serafitów i prawie powieszona, ale cudem unika śmierci, wraca na łódkę i płynie do Abby. Nie ma to sensu.
Inna głupotka, która rzuciła mi się w oczy – odcinek rozpoczyna się od widoku na rozpaloną i ledwo przytomną Dinę, która może nawet umrzeć, jeśli Jesse nie wykona poprawnie operacji. Na szczęście się udaje, a jakiś czas później odwiedza ją Ellie. Widzimy, że Dina jest nadal w fatalnym stanie i ledwo żyje, ale po chwili odzyskuje wigor i przemywa rany Ellie. Nie widać po niej śladów zmęczenia lub bólu.

Na finałowy odcinek można spojrzeć z dwóch perspektyw. Po pierwsze – to finał sezonu, który ma przynieść uczucie finalizacji. Po drugie – to część o wiele większej, ale nadal połączonej ze sobą historii, co w grze aż tak nie kłuło w oczy, bo można było po prostu grać dalej i poznać dalszy ciąg. Z perspektywy finału to bardzo marne zakończenie sezonu. Ellie nie zrewanżowała się za Joela, a całość została ucięta w kluczowym momencie i pozbawiona konkluzji. Jeszcze z dziesięć lat temu to wcale by mi nie przeszkadzało, bo kolejny sezon, pewnie z 20 odcinkami, dostalibyśmy w kolejnym roku. W obecnych czasach na 3. sezon The Last of Us poczekamy co najmniej dwa lata, w trakcie których niecierpliwcy prędzej sięgną po grę, niż doczekają dalszego ciągu historii Ellie.
Jeśli jednak spojrzymy na ten odcinek jak na fundament, to jest naprawdę bardzo dobry. Jestem przekonany, że gdy 3. sezon już zadebiutuje na HBO, to wszyscy spojrzą na ten epizod z większym przekonaniem i zrozumieniem, ponieważ tworzy on stabilne i ciekawe podstawy. Jestem pewien, że wiele z tych scen nabierze większego sensu w oczach widowni. Niestety aktualnie jest to niewypał niegodny nazwania finałem sezonu. Pochwalę za to twórców za ostatnią sekwencję, która w fantastyczny sposób zapowiada kolejny sezon i to, z czyjej perspektywy będziemy śledzić wydarzenia. Poczułem ciarki, gdy na ekranie pojawił się dopisek, iż znów wracamy do pierwszego dnia w Seattle.

2. sezon The Last of Us to umiarkowany spadek jakości w stosunku do 1. serii. Tamta również nie ustrzegła się błędów i chwilami podchodziła w luźny sposób do materiału źródłowego. Twórcy pamiętali jednak o zachowaniu najważniejszych elementów historii, morału i relacji głównych bohaterów. The Last of Us: Part II to zdecydowanie ambitniejsza i o wiele bardziej ryzykowna gra – również w strukturze fabularnej. Nie sądzę, że istniał sposób na przedstawienie jej tak, aby wszyscy byli zadowoleni. Można było jednak w wierny sposób przenieść to, co było najważniejsze, a to się nie udało.
Historia skupiła się na zemście Ellie, ale mało zemsty było w tej zemście. Mało zaślepiającego gniewu i egoizmu, który pojawił się u dziewczyny dopiero pod koniec sezonu. Za to dostaliśmy za dużo lekkości i humoru. Klimat przypominał wycieczkę krajoznawczą z miłosnymi rozterkami rodem z CW. Niezrozumiałe było też podejście do kwestii retrospekcji. Zamiast je rozsądnie przeplatać z wydarzeniami z teraźniejszości, zdecydowano się na poświęcenie całego, w dodatku przedostatniego, odcinka na opowiedzenie o przeszłości Joela i Ellie, co kompletnie wybiło z rytmu i popsuło tempo sezonu. Produkcji HBO nie można odmówić jakości technicznej i audiowizualnej, bo sztorm i scenografie prezentowały się wyśmienicie. Zabrakło jednak czasu, skrupulatności i szacunku do materiału źródłowego.
The Last of Us: sezon 2, odcinek 7 – najlepsze momenty
4. Egoizm Ellie
Scena, w której dziewczyna decyduje się rzucić wszystko i nie pomagać Tommy'emu, a zamiast tego wybiera zemstę na Abby była w końcu w duchu postaci, którą gracze znają z gry. Szkoda, że ten moment nadszedł tak późno.
Poznaj recenzenta
Wiktor Stochmal


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1985, kończy 40 lat
ur. 1981, kończy 44 lat
ur. 1985, kończy 40 lat
ur. 1968, kończy 57 lat
ur. 1981, kończy 44 lat

