The Mandalorian: sezon 3, odcinek 5 - recenzja
The Mandalorian wchodzi w decydującą fazę 3. sezonu. W końcu wyraźnie widać kierunek, w którym podąża serial, ale i tym razem nie obyło się bez problemów.
The Mandalorian wchodzi w decydującą fazę 3. sezonu. W końcu wyraźnie widać kierunek, w którym podąża serial, ale i tym razem nie obyło się bez problemów.
Nie mogę uwierzyć, że The Mandalorian będzie serialem, który w pełni mnie zadowoli. Nawet jeśli prezentuje na papierze ciekawy koncept (jak w odcinku piątym), to jednak sposób poprowadzenia wątków jest w mojej ocenie rozczarowujący. Piraci postanawiają powrócić na Nevarro w celu... Zemsty? Trudno powiedzieć. W końcu są to tylko motywacje piratów, dla których liczy się łupienie, sianie zniszczenia i dobra zabawa. W zasadzie moglibyśmy ten aspekt pominąć i nie musielibyśmy się nim przejmować, ale jest to kolejna sytuacja, którą scenarzyści wymyślili, by pchnąć fabułę do przodu. Twórcy torują sobie drogę i zmuszają postaci do ruszania się po mapie, dzięki czemu tu i tam zostają rozwinięte najważniejsze wątki.
Na szczęście tym razem udało się zbudować minimum zaangażowania emocjonalnego. Zarysowano dość istotną stawkę, która zakładała, że Mandalorianie będą mogli wreszcie opuścić swoją jaskinię (ulokowaną na jakimś zapomnianym pustkowiu) i zostać bohaterami wyzwalającymi Nevarro z rąk piratów. Perspektywa znalezienia dla siebie nowego miejsca i wyjścia z cienia jest atrakcyjna, więc to był odpowiedni moment w tym sezonie, by coś takiego zainicjować.
Niestety ponownie muszę przyczepić się do sposobu, w jaki The Mandalorian rozwija historię. Pomijam już, że całość oparta jest na pretekstowych zdarzeniach, więc wszystko jest łatwe do przewidzenia. W trakcie walk z piratami na Nevarro podjąłem się zadania policzenia, ilu Mandalorian zginie. Mamy przecież do czynienia z ubranymi w ładne kostiumy statystami, służącymi często jako mięso armatnie. Odstrzelenie kilku z nich nikogo by specjalnie nie zainteresowało. Ostatecznie zginęło mniej, niż się spodziewałem, co zaliczam na plus. Nie miałem wątpliwości, że zarówno Mando, jak i Bo-Katan oraz The Armorer wyjdą z tych starć bez szwanku. Musimy zaakceptować tę konwencję – w końcu mamy do czynienia z serialem ze świata Gwiezdnych Wojen, więc nikt z ważnych postaci nie może zginąć w połowie sezonu. Na tym etapie jednak wszelkie pokazy fajerwerków stały się dla mnie całkowicie obojętne, a to najgorsze, co może przytrafić się podczas oglądania rozrywkowej produkcji.
Tym razem nie będę narzekał i wyliczał czasu ekranowego Din Djarina i Grogu, bo rozumiem pomysł bohatera zbiorowego. Nie jest to złe podejście, ale wykonanie pozostawia już wiele do życzenia. Wspomniałem, że czułem emocje w momencie, gdy zarysowano perspektywę nowego domu przed Mandalorianami, niestety w trakcie samej bitwy znowu pojawiła się obojętność. Bohaterowie w maskach zlewają się w jedno, a produkcja głos daje wyłącznie dwóm postaciom z tej grupy, więc trudno jest mi ich traktować inaczej niż ładnie ubranych statystów. Nie jestem też specjalnie zainteresowany dążeniem grupy do odbudowania swojej ojczyzny, bo wydają się postaciami zupełnie nieciekawymi. Dziwna sprawa, że w centrum opowieści jest tak mało czynnika ludzkiego.
W odcinku przebąkuje jeszcze motyw Nowej Republiki, a zatem powracamy do tego, co wyraźnie zarysowano w trzecim odcinku. Kapitan Teva dostaje wezwanie od Kargi, by pomógł Nevarro, ale władze Nowej Republiki ignorują zagrożenie i mają w głębokim poważaniu los maluczkich. Pada słuszne stwierdzenie –"podobni jesteście do Imperium" – ale w całej tej scenie niestety dominowały toporne dialogi cechujące się łopatologicznym wykładaniem stanu rzeczy. Wiem, że The Mandalorian odwołuje się do korzeni serii, więc to nie tak, że wymagam dialogów najwyższej próby i scenariusza na poziomie Sukcesji. Jednak nie mogę zrozumieć, dlaczego w ważnej scenie przy ognisku, gdy Mandalorianie debatują nad udzieleniem pomocy Nevarro, wszystko przebiega tak szybko. Zupełnie jakby treść nie miała żadnego znaczenia! Po prostu nie mogę obok tego przejść obojętnie. Może niektórzy – zwolennicy czynów, a nie przemów bohaterów – nie będą mieć z tym problemu, ale ja z sentymentem wspominam pierwszy sezon, który rozbudzał we mnie duże emocje i dzięki któremu czułem maksymalne poruszenie za każdym razem, gdy Grogu był w niebezpieczeństwie. Teraz jak gdyby nigdy nic siada obok Din Djarina w małym statku, by walczyć ze znacznie większymi siłami wroga. Niestety liczba sezonów idzie do przodu, a wizja twórców albo stoi w miejscu, albo wręcz notuje regres.
Twórcy całkowicie stracili z radaru bohaterów. Skupili się wyłącznie na wywoływaniu reakcji w Internecie i dominowaniu w twitterowych trendach, a nie na konsekwentnym budowaniu swojego świata. Końcówka sugeruje, że może przyjdzie wreszcie czas na konkrety, bo już wszystkie pionki na planszy zostały rozstawione. W mojej ocenie zabrało to za dużo czasu. W końcu widzimy, że Moff Gideon został prawdopodobnie uratowany przez innych Mandalorian, a to może doprowadzić do ciekawego konfliktu. Widzowie nie mogą jednak cały czas przewidywać, co będzie się działo w tej produkcji. Pora rozpocząć zabawę na całego! The Mandalorian na ten moment prezentował się na tyle przyzwoicie, byśmy mogli nieźle bawić się podczas oglądania, ale ignorowanie postaci i pretekstowość fabuły na dłuższą metę staje się męczące i odrzucające. Trzeba czegoś więcej, a pomocny w tym będzie na pewno antagonista, w którego kapitalnie wciela się Giancarlo Esposito.
Poznaj recenzenta
Michał KujawińskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat