The Walking Dead: Nowy świat – sezon 1, odcinek 6 – recenzja
W nowym odcinku The Walking Dead: Nowy świat pojawili się nowi bohaterowie, którzy wprowadzili nieco świeżości do serialu. Mimo to fabuła pozostała przewidywalna i nieciekawa. Oceniam.
W nowym odcinku The Walking Dead: Nowy świat pojawili się nowi bohaterowie, którzy wprowadzili nieco świeżości do serialu. Mimo to fabuła pozostała przewidywalna i nieciekawa. Oceniam.
W najnowszym odcinku The Walking Dead: Nowy świat twórcy wprowadzili do fabuły nowych bohaterów, którzy trochę zamącili w sielankowej podróży grupki z Kolonii. Przede wszystkim twórcy skupili się na przedstawieniu Percy’ego, który od razu zaskarbił sobie serca nastolatków. Ted Sutherland w tej roli nie jest wyjątkowo charyzmatyczny, ale jest całkiem solidny i ma w sobie sporo uroku. Tak naprawdę nie musi się za bardzo wysilać, żeby skupić na sobie uwagę i oko kamery, która naturalnie go wyłapuje. Co nie jest niespodzianką przy tak miernej obsadzie. Natomiast postać Percy’ego nie uczyniła tego odcinka lepszym, ale na pewno ciekawszym.
Jak w każdym odcinku razi naiwność bohaterów, którzy nie widzą żadnego zagrożenia w Percym i patrzą na niego z fascynacją. Nie wykazują żadnej podejrzliwości, a do tego dają się mu wodzić za nos. Jasne, że mogą dać się oszukać, bo nie znają brutalnego świata poza murami, ale to, co serwują nam twórcy, jest grubą przesadą. Historia jest prowadzona sztampowo i niepoważnie, a w poczynaniach bohaterów brakuje realizmu. Przez to serial jest męczący i zanudzający, zamiast być niezłą rozrywką o młodych ludziach, którzy uczą się życia poza bezpiecznymi murami i przezwyciężają swoje słabości.
Ta naiwność nastolatków sprawia, że aż proszą się o to, aby zostać za nią pokarani. Zdrada Percy’ego w żaden sposób nie zaskakiwała. Sceny w budynku ani trochę nie trzymały w napięciu. Nawet atak pustych na Iris w kontenerze na śmieci nie powodował dreszczyku emocji. Tak naprawdę zaskoczeniem mogło być to, że Percy z wujkiem wrócili uratować dziewczynę i pozostałych bohaterów. Sztuczka z makabrycznym make-upem też była fajnym pomysłem. Mimo wszystko chwilowe zdynamizowanie akcji nie pomogło w tym, żeby wyrwać widzów z marazmu.
Najwyraźniej twórcy szykują nam wątek romansowy między Percym a Iris, która jest w niego wpatrzona jak w obrazek. Ta bohaterka jest niesamowicie irytująca, jednowymiarowa i płytka. Jest typem amerykańskiej, stereotypowej przewodniczącej z liceum, która zna się na wszystkim. Dla ratowania ojca bez mrugnięcia okiem zostawi na pastwę losu Huck, która poszła na zwiady, aby przeprowadzić grupę bezpiecznie przez nowe terytorium. I oczywiście długo nie wytrzymała, gdy została pozostawiona z tyłu i musiała wkroczyć do akcji, bo jest taką doświadczoną wojowniczką. To aż niewiarygodne, że twórcy nie widzą tego, jak bardzo antypatyczną stworzyli postać. A oliwy do ognia dodaje Aliyah Royale, która też gra bardzo słabo i niemrawo.
Bardzo przewidywalnie twórcy prowadzą wątek Eltona i Hope. Dziewczynę aż świerzbi, żeby wygadać koledze, że to ona zabiła jego matkę. W końcu trzeba jakoś udramatycznić historię, która nudzi jak flaki z olejem. Problem Hope jest poważny i interesujący, ale to w jak idiotyczny i banalny sposób jest rozgrywany ten wątek, całkowicie zniechęca do jego śledzenia.
Z kolei całkiem udanie wyszedł motyw z teatrem cieni z początku i końca odcinka. Można powiedzieć, że nawet poetycko. W poprzednich odcinkach twórcy podejmowali podobne próby, aby wciskać mądre słowa i przesłania do historii, ale zupełnie nie budowało to klimatu i brzmiało fałszywie. Tym razem było nieco inaczej, ponieważ ten pokaz wpasował się w epizod. To zasługa Michaela Cudlitza (wcielał się w The Walking Dead w Abrahama), który wyreżyserował ten odcinek. On radzi sobie z tego typu motywami bardzo dobrze i ma do nich wyczucie. Prawdą jest, że to teatralne przedstawienie nie było tak poruszające, aby reagować jak wzruszeni bohaterowie. Ale jeśli odniesiemy je do całego, serialowego uniwersum, które liczy już sobie 10 lat, to wzbudza refleksję i zadumę. Ponadto to, że Tony jest nie tylko kanciarzem, ale też objazdowym iluzjonistą, jest ciekawym pomysłem na postać. Scott Adsit gra przekonująco i ze swobodą. Taki bohater był potrzebny w tym serialu.
Po raz kolejny zobaczyliśmy sceny po napisach, które tym razem niczym nie zaskakiwały. Potwierdziły, że ojciec sióstr i chłopak Felixa żyją. Mimo wszystko dobrze, że twórcy pozwalają widzom zaglądnąć, co dzieje się w laboratorium. To jest wątek, który najbardziej interesuje fanów The Walking Dead i każdy jego szczegół rozwija uniwersum. Szkoda, że twórcy bardziej go nie rozszerzyli. Ten wątek nadaje sens oglądaniu tego serialu.
Nowy odcinek, choć nabrał nieco świeżości, dzięki nowym bohaterom, był kiepski i przewidywalny. Serial jest pozbawiony klimatu, a do tego wzbudza mnóstwo negatywnych emocji. Tym razem nie oglądaliśmy żadnych retrospekcji, co właściwie nie miało żadnego wpływu na odcinek. Fabuła nie ciekawi, a mierni aktorzy wywołują irytację. Dobrą wiadomością jest to, że minęliśmy już połowę sezonu, więc jest szansa na to, że fabuła nabierze rozpędu i zaoferuje choć szczyptę dobrej rozrywki…
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat