The Walking Dead - sezon 11, odcinek 2 - recenzja
The Walking Dead ma mocne otwarcie w 11. sezonie. Drugi odcinek finałowej serii wzbudzał jeszcze większe emocje niż poprzedni, nie tylko ze względu na dramatyczne wydarzenia, ale też dzięki świetnej grze aktorów. Oceniam.
The Walking Dead ma mocne otwarcie w 11. sezonie. Drugi odcinek finałowej serii wzbudzał jeszcze większe emocje niż poprzedni, nie tylko ze względu na dramatyczne wydarzenia, ale też dzięki świetnej grze aktorów. Oceniam.
Nowy odcinek The Walking Dead, który stanowi drugą część historii rozpoczętej w poprzednim tygodniu przyniósł sporo mocnych wrażeń. Najpierw powróciliśmy do wątku tunelu metra, gdzie Negan, lekko dręczony wyrzutami sumienia, pozostawił na pewną śmierć Maggie. Jednak bohaterka poradziła sobie ze szwendaczami i dołączyła do przyjaciół w wagonie. Oczywiście doszło między nimi do ciekawego spięcia, które zostało przerwane przez uwięzionego w wagonie obok Gage’a. Tutaj rozpoczęły się prawdziwe emocje, bo Maggie zadecydowała, że mu nie pomogą mimo błagań chłopaka. Ta decyzja była okrutna i trudna moralnie, bo działała dla dobra grupy oraz misji, ale dziwi, że tylko Alden chciał postąpić inaczej. Z jednej strony widok rozszarpywanego Gage’a, który chwilę wcześniej popełnił samobójstwo, był wstrząsający oraz niezwykle makabryczny. Tego brakowało w poprzednim epizodzie. Z drugiej strony szokowała bezwzględność bohaterki, która dosłownie chwilę wcześniej miała pretensje do Negana za identyczny postępek odmówienia udzielenia pomocy. Chłopak słusznie nazwał ją kłamcą. To powoduje wzburzenie, bo większość widzów pewnie nie spodziewała się takiego powrotu tej lubianej postaci. Twórcy zburzyli wyobrażenie o jej dobrym sercu i niemal nieskazitelnym wizerunku, co jest świetnym pomysłem. Dawno nie mieliśmy okazji, żeby zastanowić się nad moralnym postępowaniem bohaterów i ich kontrowersyjnymi decyzjami.
W rezultacie Maggie nie przysporzyła sobie sympatii, ale dobrze przedstawiono jej przemianę. Żeby lepiej to podkreślić w wagonie opowiedziała historię jak z koszmaru, o tym jak podróżowała z Hershelem. Efektu upiorności dodawało czerwone podświetlenie jej twarzy. Na koniec stwierdziła, że żadna śmierć czy brutalna walka o przetrwanie nie robi na niej wrażenia i zrobi wszystko dla dobra swojego dziecka. To było zaskakujące. Ale na pochwały zasługuje Lauren Cohan, która opowiedziała w tak przekonujący sposób o zmaganiach i przeżyciach Maggie.
Od grupy odłączył się Daryl, który podążył za wystraszonym Psem. Odkrył część tunelu, gdzie wydarzyła się jakaś dramatyczna historia jeszcze sprzed upadku. Mural i trupy niepokoiły, bo podobnie jak ciała w workach skrywają tajemnicę. A list na banknocie niewiele wyjaśnił, ale może okaże się istotny w dalszej części sezonu. Osobny wątek Daryla nie był zbyt interesujący, ale przynajmniej starano się go ubarwić mrocznym klimatem i oczywiście atakiem szwendaczy (w ruch poszedł efektowny kiścień). Wprowadzono go tylko po to, żeby na koniec uratował w iście bohaterski sposób grupę Maggie, która desperacko broniła się przed zombie. Ale trzeba przyznać, że wejście Daryla było niezwykle widowiskowe i do tego poparte fenomenalną muzyką intensyfikującą emocje. Dawno nie oglądało się zabijania szwendaczy z taką… ekscytacją. Scena była świetna!
Ostatecznie bohaterowie ku swojej uldze wydostali się z tunelu metra, żeby wpaść z deszczu pod rynnę. W końcówce zobaczyliśmy ulicę z wiszącymi trupami, której widok zatrważał, a następnie Żniwiarze zaatakowali grupę. Roy (C. Thomas Howell), który powrócił do serialu, by ledwie ujść z życiem w metrze, zginął trafiony strzałą w twarz. Twórcy nie mają litości dla drugoplanowych postaci. Natomiast nowi i morderczy złoczyńcy od razu wywołali emocje i strach. Budzą grozę już swoim wyglądem, więc starcie z naszą grupą zapowiada się ekscytująco.
Z kolei wątek grupy Eugene’a rozwijał się spokojnie, wzbudzając średnie zainteresowanie. Yumiko pokazała, że wciąż pamięta, na czym polegał jej zawód jako prawniczki. Przejęła kontrolę nad przesłuchaniem, które przeprowadzali rekruterzy ze Wspólnoty. Scena wyszła zabawnie, ale najważniejsze, że bohaterka zaimponowała swoją stanowczością i przenikliwością. A do tego powiedziała dokładnie to, co chcieli od niej usłyszeć. Natomiast inaczej sytuacja przedstawiała się z Eugenem, który był przerażony nieobecnością przyjaciół i konfrontacją z Mercerem. Żołnierz go trochę postraszył, ale ostatecznie okazał się porządnym człowiekiem. Jeszcze niewiele można o nim powiedzieć, ale mimo pancerza i kamiennej twarzy budzi szacunek. Michael James Shaw nie tylko jest łudząco podobny do swojego komiksowego odpowiednika, ale także udowodnił, że jego casting jest strzałem w dziesiątkę.
Warto też dodać, że scena, gdy Eugene bardzo wylewnie i przesadnie szczegółowo opowiadał, dlaczego grupa znalazła się na terenie Wspólnoty, była aktorskim popisem Josha McDermitta. To wyznanie jednocześnie powodowało współczucie do bohatera, który prowadził swój emocjonalny wywód wynikający ze strachu, ale też leciutko bawiło ze względu na jego przejęcie sytuacją. Ale puenta jego opowieści była ujmująca, bo po prostu podążał za głosem serca. Dlatego też widok radości na jego twarzy, gdy zobaczył po raz pierwszy Stephanie, też napawał pozytywnymi emocjami. Czyżbyśmy doczekali happy endu w tym wątku?
Drugi odcinek The Walking Dead był znakomity. Kevin Dowling, który wyreżyserował obie części Acheron, wykonał doskonałą robotę, bo serial nabrał wysokiej jakości i niezwykłego klimatu. Akcja trzymała w napięciu, a do tego wydarzenia prawdziwie emocjonowały. I podobnie jak w pierwszym odcinku znowu mamy do czynienia z cliffhangerem, który jeszcze bardziej zachęca do powrotu i sprawdzenia, co zrobią Żniwiarze. Czekam z niecierpliwością!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat