The Walking Dead - sezon 11, odcinek 4 - recenzja
W czwartym odcinku The Walking Dead Daryl trafił do obozu Żniwiarzy, co dało możliwość poznania tej grupy złoczyńców oraz ich lidera. Choć epizod znowu robił spore wrażenie pod względem wizualnym, to niestety historia mocno się wlokła, a powrót pewnej postaci nie wywołał żadnych emocji. Oceniam.
W czwartym odcinku The Walking Dead Daryl trafił do obozu Żniwiarzy, co dało możliwość poznania tej grupy złoczyńców oraz ich lidera. Choć epizod znowu robił spore wrażenie pod względem wizualnym, to niestety historia mocno się wlokła, a powrót pewnej postaci nie wywołał żadnych emocji. Oceniam.
Najnowszy odcinek The Walking Dead (którego logo znowu się rozpada!) skupił się na postaci Daryla, który w pojedynkę uciekał przed Żniwiarzami po ataku na grupę Maggie. Bohater z Psem sprytnie unikali napastników, a także szwendaczy. Zobaczyliśmy starą, wypróbowaną metodę z obsmarowaniem się wnętrznościami zombie, co zawsze wywołuje obrzydzenie, ale też radość, że ten charakterystyczny motyw od czasu do czasu powraca. Ostatecznie został zatrzymany przez Leah, która, jak się okazało, należy do Żniwiarzy. Bohaterkę poznaliśmy w poprzednim sezonie w bonusowym odcinku, w którym wdała się w romans z Darylem. Nie był to porywający wątek i niestety jej powrót również niczego pasjonującego nie przyniósł w nowym epizodzie.
Daryl trafił do Meridian, gdzie został uwięziony w celi, co wzbudziło wspomnienia o Zbawcach. Był też torturowany, żeby wyjawił informacje o grupie Maggie. Leah próbowała go przekonać, aby powiedział, co wie. Ale wszystko to ciągnęło się, przez co wkradała się nuda. Miłosna relacja między tymi bohaterami jest tak samo drętwa, jak była w 10. sezonie. Nie ma między nimi chemii, więc wspólne sceny nie poruszały, mimo że Lynn Collins pokazywała kawał dobrego aktorstwa. Natomiast winę o to można zrzucić na postać Daryla, która jest zawsze wycofana, a do tego rzadko pokazuje uczucia. Jego zachowanie jest też uzasadnione, ponieważ musiał kłamać, żeby chronić swoich ludzi. Co nie zmienia faktu, że z narastającą niecierpliwością z powodu tego niezręcznego wątku romansowego czekało się na konfrontację z Popem.
I rzeczywiście lider Żniwiarzy zafundował ognisty chrzest Darylowi, w co została uwikłana Leah. W końcu odcinek dostarczył dreszczyku emocji, ponieważ pożar wyglądał realistycznie i niebezpiecznie. Bohaterowie walczyli o życie, żeby wydostać się z ogarniętego płomieniami pomieszczenia, co ostatecznie się im udało. Daryl przeszedł test, więc nareszcie mogliśmy poznać Pope’a oraz jego filozofię przetrwania.
Ritchie Coster jako przywódca Żniwiarzy jest naprawdę świetny. Z łatwością wykreował postać, która wzbudza grozę i respekt. Pope przerażał, gdy zapowiedział zemstę po tym, jak zobaczył martwe ciało jednego ze swoich ludzi. Aż kipiał ze złości. W jego rozmowie z Darylem postać zachowywała spokój, ale też gotowość i czujność. Dowódca Żniwiarzy może nie jest tak oryginalny, jak Negan czy Alpha lub Beta, ale jego charakterystyczny wygląd i solidność gry Costera sprawiają, że zapada w pamięć. Dość przewidywalne było wrzucenie Bossiego do ogniska, ale miało to za zadanie podkreślić jego bezwzględność i okrutność. Mamy do czynienia z brutalnym człowiekiem, który stanowi śmiertelne zagrożenie dla naszych bohaterów. Nie cofnie się przed niczym, co zapowiada, że starcie ze Żniwiarzami będzie ekscytujące.
Przy okazji rozmowy z Darylem widzowie dowiedzieli się, czym kieruje się ta grupa złoczyńców. Motyw, że są byłymi żołnierzami z amerykańskiej armii, którzy później stali się najemnikami od brudnej roboty, nie jest nadzwyczaj pomysłowy. Jedynie wzbudza więcej niepewności, bo mamy do czynienia z profesjonalistami w zabijaniu, co udowodnili w poprzednich odcinkach, uśmiercając kilka drugoplanowych postaci. Większe wątpliwości budzi to, że są też religijnymi fanatykami, którzy uważają się za Wybrańców, nad którymi czuwa Bóg. Tego jeszcze nie było w The Walking Dead, ale to zniekształcone postrzeganie wiary ma w sobie coś interesującego, właśnie ze względu na perspektywę żołnierzy i horroru, jaki przeżyli na wojnie oraz podczas upadku. Twórcom nawet udało się nadać sens temu połączeniu wojska z wiarą. Przy okazji nazwisko (a może pseudonim) Pope też ma logiczne uzasadnienie (po polsku oznacza papieża). Nie wspominając, że bieżący odcinek fajnie koresponduje z poprzednim, w którym Gabriel ("ksiądz ze strzelbą"!) stwierdził, że nie ma Boga, a Żniwiarze mówią zupełnie co innego.
Czwarty odcinek 11. sezonu nie był porywający i się dłużył. Wzbudzał ciekawość ze względu na Żniwiarzy i jego lidera, ale nie ekscytował. Twórcy poświęcili w nim dużo czasu na wyjaśnienia - czy to motywacji złoczyńców, czy postępowania Leah, ale nie do końca jest to przekonujące. Również naiwność Pope'a, że Daryl dołączy bez szemrania do jego grupy zabijaków, nieco dziwi, ale może przyspieszyć rozwój wydarzeń. Pochwalić należy wizualną stronę epizodu, bo można było podziwiać świetne ujęcia i grę świateł. Co ciekawe, odcinek był niemal pozbawiony szwendaczy (ale nie trupów), co w The Walking Dead zdarza się niezwykle rzadko. Przez to jeszcze bardziej wydawał się spin-offem poświęconym Darylowi, żeby dogodzić fanom tego bohatera. Nie był to zły epizod, ale trochę rozczarował, ponieważ brakowało w nim emocji i napięcia. Aż zatęskniło się za grupą Eugene’a, która może w końcu trafi do Wspólnoty. Oby to społeczeństwo nie zawiodło oczekiwań na intrygujące rozwiązania fabularne!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat