Ty: sezon 5 - recenzja
Data premiery w Polsce: 24 kwietnia 2025Finałowy sezon Ty wiązał się z wieloma nadziejami i oczekiwaniami. To jeden z tych seriali, w których trudno wpaść na pomysł satysfakcjonującego zakończenia. Czy twórcom udało się przywrócić wysoki poziom produkcji i osiągnąć sukces?
Finałowy sezon Ty wiązał się z wieloma nadziejami i oczekiwaniami. To jeden z tych seriali, w których trudno wpaść na pomysł satysfakcjonującego zakończenia. Czy twórcom udało się przywrócić wysoki poziom produkcji i osiągnąć sukces?

Ty jest dla mnie serialem definiującym złote czasy produkcji Netflixa. Obecnie trudno o tytuł, który wciągnąłby mnie tak bardzo, jak odkryte podczas pandemii pozycje: Dom z papieru, Ginny i Georgia czy właśnie Ty. Pierwsze dwa sezony za namową przyjaciółki pochłonęłam w zaledwie dwa dni, zachwycona tym, jak poprowadzono wątki psychologiczne. Trzeci sezon nie usatysfakcjonował mnie aż tak bardzo, a czwarty całkowicie zawiódł, bo prezentował powtarzalne motywy. Do finału podeszłam więc bez większych oczekiwań, licząc jedynie, by końcówka dobrze zwieńczyła to, co zbudowano przez te wszystkie lata – począwszy od premiery w 2018 roku.
Joe Goldberg z pozoru wiedzie spokojne życie. Odzyskał opiekę nad synem Henrym i wychowuje go razem ze swoją żoną, poznaną w poprzednim sezonie Kate. Kto zna tę serię, ten wie, że ta sielanka nie potrwa długo. Mężczyzna znów będzie miał okazję, by sprawdzić, do czego jest w stanie się posunąć, by chronić swoją rodzinę. Do serialu powrócił Nowy Jork, słynna księgarnia, mroczne tajemnice i wątek miłosnej obsesji. To przywołuje duchy przeszłości, które śledzą każdy kolejny krok mężczyzny, by w najmniej oczekiwanych momentach go zaatakować.

Początek sezonu nie zwiastował innowacyjnych rozwiązań, bo wyglądał jak kalka poprzednich odsłon tej produkcji. Na pierwszy plan szybko wysuwa się Bronte – kobieta za sprawą przypadku zostaje zatrudniona przez Joe do pracy w księgarni. Choć początkowo łączy ich przede wszystkim niechęć, szybko przeradza się ona we wzajemną fascynację. Nietrudno się domyślić, jakiego wyboru dokonuje główny bohater. Brzmi jak całkowicie oklepany motyw serialu Ty? Na szczęście twórcy postanowili nam przypomnieć, że potrafią zaskoczyć.
Ku mojemu zaskoczeniu wprowadzony wątek rodzinny wypadł całkiem ciekawie. Henry jest już w wieku szkolnym i w związku z tym zdarza mu się wpakować w kłopoty – a to nasuwa pytanie, czy mają one jakiś związek z tym, czego dopuszczali się jego rodzice. Dodatkowo historia rodziny Kate nie jest już tak nużąca, jak w poprzednim sezonie, bo poprowadzono ją bardziej dynamicznie. Postacie z nią związane finalnie odegrały dużo większą rolę, niż mogło się wydawać.
Okropnie bałam się, że to, jak zostanie przedstawiona postać Joe, ponownie otworzy furtkę do romantyzowania tej postaci przez widzów. W końcu na pierwszy rzut oka to kochający i oddany mężczyzna. Dlatego też fani serialu uznawali go za tego "dobrego". Wiele jego myśli i czynów sprawiło, że pochyliłam się nieco głębiej nad jego motywacjami. Powrócił wątek jego przeszłości, który w moim odczuciu jest jednym z najmocniejszych punktów serialu. I choć w żadnym stopniu nie usprawiedliwia zachowań głównego bohatera, pozwala zrozumieć, skąd się one wzięły. Z największą jak dotąd siłą zostało pokazane to, że Joe nie potrafi odnaleźć się w relacji, jeśli nie udowadnia swojej wartości "poświęceniami" – np. zabójstwem w obronie ukochanej osoby. Wydawałoby się, że to prosta droga do wytłumaczenia dokonanych przez niego wyborów. Twórcy dają nam do zrozumienia, że jego mordercze zapędy przypominają uzależnienie. To budzi zaś wiele refleksji – czy gdyby w porę sięgnął po pomoc, mógłby stać się tak kochającym partnerem i ojcem, na jakiego się kreuje? Czy można wyjaśnić okrutne czyny potrzebą chronienia swoich bliskich?

Wątek romantyczny szczególnie nie różni się od tych z poprzednich sezonów, powiela bowiem ten sam schemat, który znamy z historii miłosnej Joe i Love. Nie dajcie się zniechęcić! Warto przez to przebrnąć, by zobaczyć, co będzie dalej. Sytuacja zmienia się w połowie sezonu – Bronte okazuje się członkinią grupy, która ma na celu odkrycie prawdy związanej z zabójstwem Guinevere Beck. To doprowadza do doskonałego odcinka (chyba mojego ulubionego z całego sezonu), skupiającego się na drodze do spotkania Goldberga. Nie brakuje świetnych plot twistów, które zamieniają seans w emocjonalny rollercoaster, całkowicie pochłaniający widza. Ciekawym zabiegiem jest to, że Bronte, pomimo okoliczności i świadomości, kim tak naprawdę jest jej kochanek, daje się zmanipulować, by chwilę później uczestniczyć w spisku, mającym na celu wymierzyć mu sprawiedliwość. Zdziwił mnie też powrót jednej z jego wcześniejszych kochanek, która miała umrzeć. Zabójstwo okazało się nieudane. Było to coś, na co po cichu liczyłam, ale w przypadku innej bohaterki. Było to jednak spore zaskoczenie.
Ostatnie dwa odcinki są zagmatwane na miarę pierwszych dwóch sezonów (w mojej opinii nadal najlepszych z całego serialu). Seria zbiegów okoliczności, zaskoczeń i porażek prowadzi do finału, który wypełniony jest trudnymi emocjami. Pojawił się kolejny świetny plot twist, będący próbą spalenia księgarni i zabicia w ten sposób Goldberga. Dynamika między Joe a Bronte trzymała w napięciu aż do kumulacji. Szczególnie chciałabym wyróżnić scenę rozmowy Joe z Henrym – aktorzy poradzili sobie znakomicie z bolesnymi i rozdzierającymi uczuciami. Końcówka rewelacyjnie pokazuje, jak Goldberg ponosi konsekwencje swoich działań i zostaje skazany na to, czego najbardziej się obawiał – samotność. To też okazuje się dla niego największą karą. Twórcy pochylają się nad tematem romantyzowania przemocowych bohaterów. To aktualny problem, ponieważ branża rozrywkowa jest przeładowana filmami, serialami i książkami, w których postacie propagują niezdrowe wzorce i zachowania. Odbiorcy takich treści powinni się zastanowić, kogo uważają za materiał na dobrego partnera – i taki przekaz w produkcji zdecydowanie należy pochwalić.
Aktorzy rewelacyjnie poradzili sobie z emocjonalnymi scenami i pokazali swoją wybitną grę. Na pochwałę szczególnie zasługuje Penn Badgley, brawurowo wcielający się w każdą odsłonę Joe – oddanego ojca i kochanka, wrażliwego mężczyznę zmagającego się z duchami przeszłości i bezwzględnego zabójcę. Nowy sezon obfitował w momenty, które nie sposób wyrzucić z pamięci.
Podobało mi się to, że koniec końców nie zrobiono z tej historii romansu, co przez te kilka lat wydawało mi się najbardziej prawdopodobnym zakończeniem. Jest to mocny i skłaniający do myślenia thriller psychologiczny, który warto dokończyć – nawet jeśli tak jak ja czuliście niedosyt przy poprzednich sezonach. Koniecznie zarezerwujcie sobie wolny dzień. Jeśli jesteście fanami tego tytułu, gwarantuję, że nie będziecie mogli się oderwać od ekranu.
Poznaj recenzenta
Oliwia Garczyńska



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1964, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 56 lat
ur. 1968, kończy 57 lat
ur. 1973, kończy 52 lat
ur. 1974, kończy 51 lat

