„Wiedźmin 3: Dziki Gon”: Polskie dzieło sztuki – recenzja
Data premiery w Polsce: 19 maja 2015Kiedy na przestrzeni ostatnich kilku lat w mediach pojawiały się nowe zapowiedzi i informacje związane z grą "Wiedźmin 3: Dziki Gon", już wtedy czułem, że gdy ujrzy ona światło dzienne, będziemy mieli okazję obcować z czymś wybitnym. I tak jest w istocie. Mimo pewnych wad i problemów nowy "Wiedźmin" to produkcja wyjątkowa, którą każdy z Polaków może chwalić się na całym świecie. To tytuł, o którym nikt nie zapomni przez wiele lat.
[Recenzja wersji na konsolę PlayStation 4 - zawiera wzmianki dotyczące edycji pecetowej.]
Kiedy na przestrzeni ostatnich kilku lat w mediach pojawiały się nowe zapowiedzi i informacje związane z grą "Wiedźmin 3: Dziki Gon", już wtedy czułem, że gdy ujrzy ona światło dzienne, będziemy mieli okazję obcować z czymś wybitnym. I tak jest w istocie. Mimo pewnych wad i problemów nowy "Wiedźmin" to produkcja wyjątkowa, którą każdy z Polaków może chwalić się na całym świecie. To tytuł, o którym nikt nie zapomni przez wiele lat.
[Recenzja wersji na konsolę PlayStation 4 - zawiera wzmianki dotyczące edycji pecetowej.]
W tworzeniu seriali jesteśmy przeciętniakiem, w przypadku kręceniu filmów podobnie (choć „Ida” jest chlubnym wyjątkiem). Dobrych książek rodzimych autorów, które odniosły sukces na świecie, nie ma zbyt wiele, za to w branży growej Polska to liczący się gracz. I nie mówimy tutaj o lokalnym rynku, ale o całym świecie. Największe media growe, giganci branży na czele z Microsoftem, Sony i Electronic Arts wiedzą, że w Polsce tworzy się znakomite gry. „The Witcher 3: Wild Hunt” jest tego dowodem. Nie dziwi więc, że CD Projekt RED przed premierą celował w sprzedaż zbliżoną do największych hitów, takich jak „Diablo III” czy „Grand Theft Auto V”. Takiego RPG jeszcze nie było. „Dziki Gon” ma wszystko, czego oczekujemy od wirtualnej rozrywki, a co najważniejsze – oferuje zabawę, która trwa 100 godzin (a nawet więcej!) i przy tym nie nudzi.
Dla mnie podstawowym wyznacznikiem jakości gry nie jest grafika, a długość rozgrywki. Jeśli już decyduję się wydać 220-250 zł, nie chcę odkładać gry na półkę po dwóch wieczorach spędzonych przy konsoli. Kupując „The Witcher 3: Wild Hunt”, możecie poczuć, że dobrze wydaliście swoje pieniądze, a Geralt z Rivii oraz jego przygody zapewnią Wam zajęcie na przynajmniej kilkanaście dni (o ile będziecie grać po 8 godzin dziennie). Pozostałym graczom „Wiedźmin” wystarczy na miesiąc albo i dłużej, bowiem ta gra jest ogromna, a jej rozmiar (i nie, nie chodzi mi tylko o wielkość świata) trudno wyrazić słowami.
REDzi poszli na pewien kompromis. Nie zdecydowali się tworzyć wielkiego świata, największego w historii gier wideo, w którym dotarcie z jednego krańca na drugi trwać będzie kilka godzin. Postanowili skupić się na kilku krainach, z czego dwie z nich - Velen razem z miastem Novigrad oraz archipelag wysp Skellige - to potężne lokacje po brzegi wypełnione zawartością, misjami do wykonania i miejscami do odkrycia. To jednak nie wszystko. Podczas swojej podróży Geralt trafi też do przynajmniej 3 mniejszych lokacji: wioski Biały Sad, w której spędzimy kilka godzin prologu, a także do Kaer Mohren oraz do zamku królewskiego w Wyzimie.
[video-browser playlist="709416" suggest=""]
Zdecydowaną większość czasu gry przebywać będziemy jednak na terenach Velen i Skellige. Velen jest gigantyczną nizinną lokacją pełną lasów, bagien, rzek i wiosek zamieszkałych przez prostych ludzi. Uwagę zwracają też 2 duże miasta – wielki Novigrad, a także nieco mniejszy Oxenfurt. Archipelag wysp Skellige może wydawać się mniejszy od Velen, ale od pierwszych chwil urzeka swoim charakterystycznym wyglądem. To miejsce przypomina momentami norweskie fiordy. Wysokie góry, partie, w których znajduje się śnieg, strome zbocza lasów zachwycają od pierwszych chwil. Warto też pamiętać, że wokół Skellige znajduje się kilka mniejszych wysepek, na których znajdziemy wiele ciekawych rzeczy do odkrycia. Są one normalnie zamieszkałe przez ludzi i tam też czekają na nas zadania do wykonania.
Kreacja świata dla REDów była trudnym zadaniem. W moim odczuciu całość wypada jednak znakomicie, choćby w porównaniu z „Dragon Age: Inquisition”. Tam lokacji było więcej, ale do każdej z nich trzeba było przenosić się osobno z poziomu mapy. W „Dzikim Gonie” jest podobnie, ale lokacji jest mniej, są one dużo większe i - co ważne - znacznie bardziej zróżnicowane oraz wypchane contentem. Spoglądając na całą mapę świata, łatwo zdać sobie sprawę z tego, że CD Projekt RED w kolejnych płatnych DLC może wprowadzić do gry zupełnie nowe tereny, do których będziemy mogli się przenieść. Warto też dodać, że do każdego budynku znajdującego się w Velen/Novigradzie czy na Wyspach Skellige możemy wejść bez ekranu ładowania. To pokazuje, jaki ogrom pracy musiało wykonać polskie studio przy projektowaniu świata gry. Jest on pełny, kompletny i sprawia, że chce się w nim przebywać non stop.
W świecie, który wykreowali REDzi, jest też coś polskiego. Nie da się ukryć, że gdy przechadzamy się po Velen czy po lasach w okolicach małych wiosek lub obserwujemy zachód słońca na polach, to czujemy słowiański klimat, który każdemu graczowi znad Wisły nie jest obcy. Tereny, po których przychodzi nam się poruszać, nie są stworzone w stylistyce fantasy (jak w „Inkwizycji”). Wszystko w „Dzikim Gonie” wygląda prawdziwie: karczmy, wioski, pola uprawne, a nawet drogi, po których poruszamy się na piechotę lub z pomocą Płotki, czyli naszego konia.
Nie ma co ukrywać – „The Witcher 3: Wild Hunt” stawia na fabułę, narrację i dialogi. Historia przygotowana przez twórców jest bardzo długa i wciąga od pierwszych chwil. Gra tym razem nie została podzielona na akty, ale z dużą łatwością możemy zaobserwować, kiedy kończy się jeden rozdział, a zaczyna drugi. Każda misja z głównego wątku jest inna, każda rozwija historię na swój sposób i przybliża nas do upragnionego celu. Jak pewnie wiecie z zapowiedzi, Geralt szuka Ciri, swojej byłej podopiecznej, która ścigana jest przez Dziki Gon – orszak upiorów na szkieletowych koniach. To jednak tylko wstęp do prawdziwych wydarzeń, bowiem dopiero odnalezienie dziewczyny kieruje fabułę na właściwe tory.
[video-browser playlist="709417" suggest=""]
Główny wątek fabularny pozwala ujrzeć na ekranie wiele znanych postaci, które towarzyszą Geraltowi w jego działaniach. O względy bohatera walczy nie tylko Triss Merigold, ale także seksowna czarodziejka Yennefer czy wiedźma Keira. Pojawiają się też inne znane postacie, jak choćby Jaskier. Nie tylko odgrywają one istotne role w fabule, ale też zlecają Geraltowi wiele zadań pobocznych, za które hojnie nagradzają.
Nie wiem, czy kiedykolwiek powstała inna gra RPG, która zawiera w sobie tak wiele questów do wykonania, a przy okazji są one tak bardzo zróżnicowane. W „Dzikim Gonie” nie istnieje coś takiego jak misje w stylu „przynieś, podaj, pozamiataj”. Każde z zadań pobocznych ma wokół siebie zbudowaną historię, a zaliczenie wielu z nich trwa nawet kilkadziesiąt minut. Wydaje się Wam to dużo? Każdy quest z głównego wątku to przynajmniej godzina siedzenia przed telewizorem/monitorem (jeśli oczywiście nie przewijacie dialogów). Są też zlecenia wiedźmińskie, czyli polowania na potwory. Nie są one przesadnie rozbudowane, polegają na wytropieniu przeciwnika i ukatrupieniu go, a następnie można odebrać zasłużoną nagrodę. Pojawiają się też misje poszukiwawcze, w których Geralt przeczesuje grobowce w poszukiwaniu wiedźmińskiego rynsztunku.
W „The Witcher 3: Wild Hunt” jest co robić, a poza wymienionymi wyżej questami na mapach rozrzucone są jeszcze znaki zapytania. Dość powiedzieć, że na całym udostępnionym przez CD Projekt RED terenie jest ich ponad 200. Są to miejsca, w które musimy się udać i odkryć, co się stało. Czasem grasują tam potwory, które trzeba zabić; w innym wypadku jest to obozowisko bandytów lub kanibali; czasem odnajdujemy list, który jest mapą do skarbu lub uruchamia kolejny poboczny quest.
Wszystkie z powyższych aktywności możemy wykonywać zarówno na początku gry, jak i po zakończeniu wątku głównego. I faktycznie, jeśli chcemy wykonać wszystkie zadania oraz odkryć, co kryje się za każdym „znakiem zapytania”, przy konsoli lub pececie spędzimy ponad 100 godzin. Oczywiście warto pamiętać też o szczególnych aktywnościach, takich jak wyścigi konne oraz karciana gra w gwinta, która zasługuje na osobny akapit.
Nigdy nie przepadałem za karciankami, ale to, co zaproponował CD Projekt RED, budzi podziw i szacunek. Gwint jest prosty, ale jednocześnie skomplikowany. Karty mają swoją wartość i cenę; związane jest z nimi też kilka questów do wykonania, w tym wzięcie udziału w pucharze i grze o wysokie stawki. Co warte podkreślenia – karty możemy wygrywać w pojedynkach ze znanymi bohaterami, a także kupować u karczmarzy i kupców. Jestem przekonany, że niebawem REDzi udostępnią Gwint w formie karcianki na urządzenia mobilne, tak by można było rywalizować z innymi graczami, mocna talia kart w Gwincie gwarantuje bowiem zwycięstwo niemal z każdym rywalem sterowanym przez sztuczną inteligencję. No i warto pamiętać, że w kolekcjonerkach Xbox One talie do gry znajdowały się w zestawach, a na allegro można je kupić za… kilkaset złotych.
[video-browser playlist="709419" suggest=""]
- 1 (current)
- 2
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat