Wrooklyn Zoo - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 18 października 2024Wrooklyn Zoo to nowy film Krzysztofa Skoniecznego, który zasłynął świetnym serialem Ślepnąc od świateł. Czy jego przedziwna wersja Romea i Julii może powtórzyć ten sukces?
Wrooklyn Zoo to nowy film Krzysztofa Skoniecznego, który zasłynął świetnym serialem Ślepnąc od świateł. Czy jego przedziwna wersja Romea i Julii może powtórzyć ten sukces?
Wrooklyn Zoo ma konwencję baśni, która trochę zmienia perspektywę odbioru. Reżyser daje to nam do zrozumienia już w pierwszych sekundach, gdy padają słowa "dawno, dawno temu, za siedmioma górami...", a jedna z bohaterek wskazuje na historię o księżniczce i księciu. Nie można więc traktować tego na poważnie. Celem fabuły nie jest oddanie realizmu życia we Wrocławiu czy pokazanie prawdy o nastolatkach. Pytanie brzmi, czy na pewno konwencja może wszystko tłumaczyć? Jest tutaj zbyt wiele przerysowanych elementów i skrajności. Decyzje bohaterów przestają być wiarygodne, a stają się cringe'owe. Widać, że to świadome, ale nawet w takim kinie są pewne granice. Po ich przekroczeniu emocje przestają być odczuwalne.
Podczas seansu nasuwają się porównania do popularnej Euforii, ponieważ sposób ukazywania nastolatków, patologiczne zachowania i płynące z tego puenty wydają się podobne. Konwencja baśni powinna sama w sobie prezentować spójny świat, który ma nas do siebie przekonać. Niestety wiarygodność tego wszystkiego można porównać do kolosa na glinianych nogach, który chwieje się, czasem się potyka, a kilka razy porządnie wywala. Niektóre decyzje fabularne wymagają od nas ogromnego dystansu i nawet przyjęta konwencja ich nie tłumaczy. Poza tym licealiści wyglądają na starszych niż w amerykańskich serialach młodzieżowych i non stop imprezują, ćpają i uprawiają seks – nie wnosi to niczego do historii, a wręcz staje się jakąś dziwną, wykręconą i nierealistyczną wizją nastolatków. W bohaterów, świat i historię trudno uwierzyć. I nie obroni się tu tłumaczenie, że młody widz inaczej to zrozumie, bo omawiane kwestie są raczej uniwersalne.
Wrooklyn Zoo jest zapowiadane jako wariacja na temat Romea i Julii. Coś w tym jest, bo Kosa to skejt, który upodobał sobie księżniczkę z romskiej rodziny. W tle są skinheadzi z Wrocławia, którym się to nie podoba. W scenariuszu może wyglądało to dobrze, ale w praktyce wyszedł z tego źle nakreślony romans. Nie dostrzegłem w tej relacji ani uczucia, ani emocji. Pojawia się motyw miłości od pierwszego wejrzenia, więc po prostu mamy uwierzyć, że młodzi są zakochani. Budowa wątku romantycznego jest prosta i czasem popada w gatunkowe schematy. Czegoś zabrakło, by ta relacja była autentyczna i trafiła do widza w każdym wieku. Nie widziałem chemii pomiędzy debiutującymi aktorami. To niestety wpłynęło na odbiór, bo nie potrafiłem się zaangażować w ich historię, nawet gdy zagrożenie czyhało za rogiem. Konrad Eleryk jako szef skinów jest świetny i buduje napięcie. Jest najmocniejszą zaletą produkcji.
Wrooklyn Zoo jest dziełem dość dziwnym, bo z tym, co powinno działać, bywa różnie. Być może twórca miał inny cel? To z pewnością zaskakujące doświadczenie audiowizualne. Produkcja przypomina mi zlepek pięknych obrazków – jak z teledysku, który ogląda się z podziwem. Pomimo fabularnych zawiłości i braku emocjonalnego fundamentu w relacji głównych bohaterów film nie nudzi. Ciekawe obrazy z dobrze dobraną muzyką ukazują Wrocław jak miasto z innego świata. Szkoda tylko, że produkcja prezentuje się jak zwiastun, który nie niesie ze sobą ciekawej treści. Na ekranie jest dynamicznie – można poczuć się przebodźcowanym, co momentami męczy.
Widać, że główni bohaterowie są grani przez debiutantów. Aktorzy się starają – czasem wypadają lepiej, a czasem gorzej. To oni powinni być fundamentem Wrooklyn Zoo, ale tak się nie stało. Myślę jednak, że nie jest to wina braku doświadczenia, a decyzji reżysera, który skierował ich historię w takim kierunku, że coś wyraźnie nie zagrało. Wizja była intrygująca, ale ostatecznie pozostawiła z niedosytem.
Wrooklyn Zoo mnie rozczarowało, bo miałem większe oczekiwania względem Krzysztofa Skoniecznego. To taki film "na sterydach", który ma dobre momenty, jest miły dla oka, ale nie prezentuje historii, która zachęciłaby do seansu. Za mało w tym autentycznych emocji, które pozwoliłyby śledzić losy bohaterów w napięciu i pozostałyby z nami na dłużej.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat