Wyspa Fantazji - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 14 lutego 2020Wyspa Fantazji przenosi nas do krainy, gdzie każde marzenie może zostać spełnione. Szkoda, że takie miejsca nie istnieją w rzeczywistości. Można byłoby sobie zażyczyć, żeby filmowy remake popularnego w latach 70. serialu nigdy nie powstał.
Wyspa Fantazji przenosi nas do krainy, gdzie każde marzenie może zostać spełnione. Szkoda, że takie miejsca nie istnieją w rzeczywistości. Można byłoby sobie zażyczyć, żeby filmowy remake popularnego w latach 70. serialu nigdy nie powstał.
Grupka śmiałków przybywa na tajemniczą wyspę, na której mają zostać spełnione ich marzenia. W skład ekipy wchodzą: dwaj bracia kochający imprezy i przybijanie piątek, poczciwy twardziel, nieszczęśliwa piękność i zołza myśląca tylko o seksie. Tak stereotypowo nakreślona gromadka spotyka pana Roarke’a – osobę, która wydaje się kimś na kształt administratora Wyspy Fantazji. Mężczyzna wyraża się bardzo enigmatycznie i co rusz rzuca sentencjami żywcem wyjętymi z prozy Paulo Coelho. Informuje przybyszów, że każdy z nich będzie miał okazję spełnić tutaj swoje jedno (i tylko jedno) marzenie. Jaki koszt? Wystarczy wystawienie dobrej opinii w internecie. Cóż za wspaniała perspektywa, prawda? Szkoda tylko, że nikt nie powiedział naszym bohaterom, że marzenia dzieli jedynie mały krok od koszmaru.
Popularny w USA serial z lat 70. został zaadaptowany w konwencji grozy na potrzeby współczesnego widza. Trailery i teasery kusiły nas mroczną atmosferą i elementami fabularnymi żywcem wyjętymi z krwistych slasherów. Do tego dochodził jeszcze interesujący punkt wyjścia, więc całość zapowiadała się co najmniej intrygująco. Niestety, już po pierwszych minutach seansu, widz zdaje sobie sprawę, że został oszukany. Film nie ma nic wspólnego z horrorem, co najwyżej jest obrazem z dreszczykiem, skierowanym do młodego widza. Wyspa Fantazji zupełnie nie straszy, jednak nie to jest tutaj największym problemem. Mamy tu bowiem do czynienia z produkcją głupią, odtwórczą i przewidywalną do bólu. Już na samym wstępie wydarzenia ekranowe tracą większy sens. Co gorsza, zabawa na Wyspie Fantazji pozbawiona jest jakichkolwiek zasad. W prologu Pan Roarke nakreśla pewne reguły panujące w tym miejscu, jednak mniej więcej w połowie obrazu przestają one mieć znaczenie. Bohaterowie zaczynają biegać bez ładu i składu, a struktura scenariusza rozsypuje się w drobny mak. Okazuje się, że magiczna wyspa działa wedle własnego uznania. Zasada jednej fantazji na jednego przybysza przestaje działać, a to, co miało być wspaniałym snem, zmienia się w przerażający koszmar. Pomysł nie najgorszy, szkoda tylko, że przejście od jednej estetyki do drugiej odbywa się w tak mało finezyjny sposób.
Nasi bohaterowie przybywają na wyspę spełnić swoje sny. Dlaczego więc trafiają w sam środek koszmaru? Twórcy, idąc śladem serialowego pierwowzoru, chcą zrobić z każdego wątku pewnego rodzaju moralitet. „Jeśli coś bierzesz, musisz również coś oddać” – tak brzmi jedna z mądrości Roarke’a. Niestety to, co początkowo wydaje się czymś więcej, przemienia się w olbrzymi chaos. Fabuła poszczególnych historii niespodziewanie zatrzymuje się w miejscu. Tam, gdzie powinien pojawić się rozwój postaci, jest tylko ganianina w kółko. Zamiast związków przyczynowo-skutkowych, twisty wyjęte z kapelusza. Finałowy zwrot akcji sprawia, że wszystko, co wydarzyło się do tej pory, traci całkowity sens. Postacie kończą swoją przygodę, będąc mniej więcej w tym samym miejscu, w którym ją zaczynały. Mimo przeżytych doświadczeń nie ewoluują nawet o jotę. Największym kuriozum jest jednak to, że na Wyspie Fantazji można stracić życie. Jaką naukę mają wyciągnąć z wydarzeń ci, którzy zostali zamordowani przez potworności z piekła rodem? Niewinni turyści przybywają przeżyć największą przygodę swojego życia, a odnajdują jedynie śmierć i cierpienie. Odchodzą na zawsze, o ile oczywiście nie zostaną ożywieni w kolejny cudowny i mało wiarygodny sposób.
Twórcy najwyraźniej uznali, że koncept Wyspy Fantazji zyska na atrakcyjności, jeśli uczynią z niego horror. Być może zadziałałoby to, gdyby autorzy w odpowiedni sposób zbudowali klimat grozy. Zamiast skupić się na nastroju, wrzucili do opowieści wszystko, co znamienne dla danej konwencji. Od jump scare’ów, przez motywy rodem ze slashera, aż po potworności ukryte w mroku i uzbrojonych morderców w maskach klaunów. Powyższe motywy pomieszane są z wątkami komediowymi, bo w dzisiejszych blockbusterach skierowanych do młodych widzów nie może zabraknąć świńskich żartów i aluzji do seksu. Fani takiej konwencji mogliby się na tym nawet dobrze bawić, gdyby nie wspomniany wcześniej brak logiki. Nikt nie wymaga od horrorów przyziemności i naturalizmu, ale twórcy najwyraźniej uznali, że kino grozy przyjmie wszystko. Im więcej sprawdzonych motywów, tym lepiej. Wyspa Fantazji nie jest jednak ani straszna, ani krwawa. Przez nieudolność autorów jest to raczej zaprzeczenie dobrego horroru.
Filmu nie są w stanie uratować również postacie i portretujący je aktorzy. Najgorzej prezentuje się chyba Pan Roarke, który najwyraźniej miał być siłą napędową produkcji. Wcielający się w bohatera Michael Peña gra tak, jakby mu się nie chciało. Na ekranie pojawia się niezwykle rzadko i robi to tylko po to, żeby rzucić kolejną uduchowioną sentencję. Brak mu charyzmy i zaangażowania w rolę. Co więcej, nie widać konsekwencji w budowaniu tej postaci. To on przecież jest odpowiedzialny za koszmary, które przeżywają jego goście. Ma zapewne wiele istnień na sumieniu. Mimo to wciąż jest kreowany na mędrca i filozofa. Z jednej strony zbrodniarz, z drugiej pozytywna postać. Wyspa za jego sprawą zabija niewinnych, a on nie ponosi żadnej kary – kolejny niewłaściwie poprowadzony wątek. Niczego dobrego nie można powiedzieć również o oprawie audiowizualnej filmu. Kompozytorem muzyki do obrazu jest Bear McCreary, ale tego w ogóle nie słychać. Również plenery i krajobrazy nie są siłą produkcji. Większość akcji toczy się w zamkniętych pomieszczeniach, więc to, co mogło działać na korzyść filmu, idzie całkowicie w odstawkę.
Kończąc oglądanie filmu, oddychamy z ulgą, ale w samym finale czeka nas kolejna niespodzianka. Okazuje się, że twórcy otwierają furtkę dla następnej części, a być może całego cyklu. Seria powiązanych ze sobą obrazów o mrocznej wyspie, która może przenieść nas zarówno do raju, jak i do piekła? Jak najbardziej! Cykl pseudohorrorów bez scenariusza, klimatu i serca podchodzący do konwencji grozy bez żadnego szacunku? Absolutnie nie! Wyspa Fantazji reprezentuje niestety ten drugi kierunek, dlatego miejmy nadzieję, że ten nieudany koncept już nie powróci. Wytwórnia Blumhouse, która przeważnie trafia w dziesiątkę, jeśli chodzi o horrory, tym razem zalicza mocną wpadkę. Miejmy nadzieję, że następny jej projekt zatrze niesmak po Wyspie Fantazji.
Źródło: zdjęcie główne: Blumhouse Productions
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat