Yellowstone - sezon 4, odcinki 9-10 (finał sezonu) - recenzja
Data premiery w Polsce: 21 listopada 2024Dwa ostatnie odcinki słabego 4. sezonu mocno rozczarowały. Ich mizerna i wtórna fabuła sprawiła, że cała seria okazała się stratą czasu, mimo że aktorzy pokazali się z dobrej strony. Oceniam.
Dwa ostatnie odcinki słabego 4. sezonu mocno rozczarowały. Ich mizerna i wtórna fabuła sprawiła, że cała seria okazała się stratą czasu, mimo że aktorzy pokazali się z dobrej strony. Oceniam.
Osobą, która skupiła na sobie najwięcej uwagi w dwóch ostatnich odcinkach czwartego sezonu Yellowstone, była Beth. W dziewiątym epizodzie bohaterka zawiodła Johna, ponieważ niepotrzebnie wrobiła Summer w całą sytuację protestu na budowie. Przyczyniła się do tego, że trafiła do więzienia - groziło jej dożywocie. Twórcy byli świadomi tego, że konflikt między Beth a ojcem nie mógł wynikać tylko ze współczucia czy uczucia, które miałoby się wytworzyć w stosunku do ekolożki po dwóch dniach spędzonych razem. Zasłonili się wątpliwą moralnością Duttona, dla którego walka z kolejnymi przeciwnikami czyhającymi na jego ranczo musi być prowadzona z godnością, a Summer nie uważał za wroga. Nie był to argument na tyle mocny, żeby jego reakcja względem córki była tak gwałtowna. Natomiast fakt, że John w końcu jej się postawił, bo miał dość jej zachowania rozwydrzonego dziecka, które nie liczy się z konsekwencjami swoich działań, było czymś zupełnie nowym i niespodziewanym. Beth aż zaniemówiła, co jej się nie zdarza. Trzeba przyznać, że taki prztyczek w nos zadziałał ożywczo, bo w końcu przełamano jakiś schemat. Szkoda tylko, że potem kobieta poszła się wypłakać przy śpiewającym jej Walkerze, co było dziwacznym pomysłem ze strony twórców. Jakby ekspozycja piosenki (swoją drogą bardzo ładnej i przygnębiającej) była równie ważna co cierpienie bohaterki. To zaburzyło odbiór sceny.
W 10. odcinku Beth postanowiła odkupić swoje winy, sugerując widzom, że jej poczynania spowodują, że zrujnuje swoje życie w przeciągu dnia. Obiecanki cacanki; nie zobaczyliśmy żadnych kogutów policyjnych na horyzoncie. Owszem, Caroline nastraszyła ją, że poniesie konsekwencje swoich nieetycznych i destrukcyjnych działań, ale przebiegły uśmieszek Beth raczej mówi coś zupełnie innego. Warto jednak pochwalić Jacki Weaver, która zagrała świetnie. Odnosiło się wrażenie, że jej groźby nie są bez pokrycia, a główna bohaterka w końcu się doigra (może w ewentualnym 5. sezonie?). Jednak pozostaje niedosyt, że Caroline nie pojawiała się częściej na ekranie, bo konfrontacje tych postaci wnosiły pewien powiew świeżości i nadziei, że ktoś utemperuje córkę Johna Duttona.
Beth postanowiła również jak najszybciej wziąć ślub z Ripem, dlatego porwała księdza. Ceremonia odbyła się na ranczu w obecności Johna, Lloyda i Cartera. Akurat te sceny wyszły całkiem uroczo (za sprawą pięknych okoliczności przyrody) i nieco humorystycznie dzięki Jimowi True-Frostowi, który zagrał duchownego. Dużo radości sprawił ten ślub, ponieważ miał on pozytywną, pełną miłości atmosferę.
Córka Johna odwiedziła również Terrella Rigginsa w więzieniu, gdzie poznała prawdę o Jamiem i jego ojcu. Mściwie powiedziała więźniowi, że ten umrze w zamknięciu. Kelly Reilly zawsze jest wyrazista, przekonująca i budzi podziw, gdy wciela się w żmijowatą Beth. Natomiast jej specyficzny urok działa tylko wtedy, gdy ta jej niegodziwa natura diablicy jest podawana w małych dawkach. Gdy w każdej długiej scenie oglądamy jej popisy nikczemności, bohaterka staje się niebywale irytująca. Reilly jest konsekwentna swojej roli, wyważa gesty, gra swoją kobiecością i seksapilem, żeby podkreślić dominację. W scenie w więzieniu odczułam jednak przesyt.
Beth namówiła Jamiego do morderstwa ojca, grożąc mu, że albo sama go zabije, albo zrobi to jej mąż. Gdyby ten bohater miał choć odrobinę oleju w głowie (kto by tam pamiętał, że jest prawnikiem?), nie uwierzyłby w te groźby. Jego biologiczny ojciec udowodnił w tym sezonie, że chciał dla niego jak najlepiej, nie wspominając, że z tego też powodu nasłał na Duttonów zabójców. Poza tym taki skandal z nazwiskiem Dutton w tle źle wpłynąłby na notowania Johna w wyścigu o urząd gubernatora i walkę o ranczo. Po drugie Rip nie zabiłby Jamiego ze względu na jego oddanie Johnowi, który przyznał, że wciąż go kocha. Twórcy wybrali najprostszą drogę, żeby czarna owca rodziny zamordowała swojego ojca. Scena nie trzymała w napięciu i w żaden sposób nie emocjonowała. Nie wspominając, że lokalizacja miejsca, w którym Duttonowie gromadzą stertę trupów, raczej nie jest znana rodzeństwu. Podstęp Beth i przyłapanie brata na pozbywaniu się zwłok też jest bardzo naciąganym motywem i pójściem na łatwiznę przez twórców.
Rozczarowanie takim obrotem wydarzeń bierze się z kilku powodów. Przez większość sezonu wydawało się, że Jamie dzięki wysokiej posadzie, swojemu biologicznemu ojcu i pojawieniu się w jego życiu Christiny z dzieckiem nabierze pewności siebie. Nawet zaczęli wspólnie knuć przeciwko Duttonom, co w perspektywie potencjalnej 5. serii byłoby niezwykle interesujące. Twórcy postanowili zmarnować cały potencjał tego wątku, który okazał się zwykłym zapychaczem i kompletną stratą czasu. Szkoda też Willa Pattona, który ostatecznie nie odegrał żadnej roli w tym sezonie. Jakby zdano sobie sprawę, że zabójca kobiet jest zbyt kontrowersyjną osobowością na standardy tego serialu (dopuszczam też myśl, że to rozwiązanie ma jakiś związek z tym, że aktor prawie wszystkie swoje sceny odegrał na siedząco). A na domiar złego postać Jamiego wróciła do punktu wyjścia. Scenarzyści mieli idealną okazję, żeby w końcu rozwinąć tego bohatera. Nie po to, żeby z nim sympatyzować, ale żeby fabuła nie dreptała w miejscu, co jest największą bolączką tej serii. Brak rozwoju (a w niektórych przypadkach nawet krok wstecz - Beth, Rainwater, Monica) dotyczy niemal wszystkich, co bardzo źle rokuje na przyszłość.
Wyjątkiem jest tu wątek Jimmy’ego. Choć jego historia była okrutnie nudna, to jako jedyny przeszedł przemianę. Co prawda dokonało się to w jednym odcinku - bo po wydarzeniach w 9. epizodzie, gdy musiał odejść od Emily ze względu na dług i złożoną obietnicę, nagle stał się innym człowiekiem (kowbojem!) - ale ta zmiana jest wyraźna. Zaprocentowało to emocjonalną sceną, gdy Jimmy musiał się skonfrontować z Mią, która z powodów znanych tylko twórcom wróciła do baraku, choć odeszła z niego obrażona. W każdym razie bohater wykazał się dojrzałością, przyjmując, mówiąc potocznie, na klatę jej żale i pretensje. Ostatecznie pożegnał się z ranczem i ekipą z Yellowstone, aby wrócić z narzeczoną do Czterech Szóstek. Jego dalsza historia prawdopodobnie będzie kontynuowana w nowym spin-offie o roboczym tytule 6666.
W 4. sezonie Kayce został odstawiony na drugi tor, jakby twórcy nie wiedzieli co z nim począć w fabule. Nie mieli żadnej koncepcji na tego bohatera ani dla znowu nijakiej Moniki, więc wymyślili sobie, że powrócą do motywu wilka, który od czasu do czasu go nawiedzał. Mężczyzna wziął udział w indiańskim rytuale, który ciągnął się cały finałowy odcinek. Nie zabrakło wizji spowodowanej jego skrajnym wyczerpaniem. Dzięki temu zobaczyliśmy Lee (w tej roli ponownie Dave Annable), który co prawda był najstarszym synem Johna, ale twórcy pozwolili widzom szybko o nim zapomnieć po jego śmierci w pilotowym epizodzie serialu. Kaycego nawiedzały koszmary (kochanka, wojskowa misja), ale ostatecznie spotkał się z wilczycą-Indianką, która pokazała mu dramatyczną przyszłość. Tylko jemu było dane ją zobaczyć, bo widzowie musieli się obejść smakiem. W taki właśnie sposób trywializuje się wierzenia i rytuały rdzennych mieszkańców Ameryki. Może twórcy próbowali z szacunkiem je pokazać, ale efekt końcowy był mizerny i pozbawiony klimatu.
Jak zwykle w Yellowstone nie zabrakło pięknych i zapierających dech w piersiach krajobrazów Montany. Nie zapomniano też o efektownych popisach na rodeo, które zawsze robią spore wrażenie. Serial nie ma ograniczeń czasowych, dlatego chętnie skorzystano z tej sposobności w 75-minutowym finale sezonu. Jednak kowboje w akcji nie odwrócili uwagi od niedociągnięć fabularnych. Widoczki podniosły wartość wizualną obu odcinków, ale nie ich przeciętną jakość.
Dwa ostatnie epizody 4. sezonu Yellowstone rozczarowały przebiegiem wydarzeń. Kilka wątków miało szansę na przełamanie schematów i poprowadzenia historii w nowe rejony. Niektóre po prostu dobrze urozmaiciły historię - jak ten z rozprawą Summer, charyzmatycznym sędzią (bardzo dobry Pat Skipper) oraz jego przemową końcową o fanatycznych ekologach. Niestety, twórcy zawiedli swoją biernością, w wyniku czego fabuła jest pełna dziur. Wymówką może być pandemia, ale nie powinno się nią usprawiedliwiać ich widocznego lenistwa. Odcinki nie były złe, bo obejrzeliśmy kilka solidnych występów aktorów, ale historia pozostawia wiele do życzenia.
4. sezon Yellowstone rozpoczął się kapitalnie. Dwa pierwsze odcinki były znakomite, wprowadzono ciekawą postać, Carter, która wzbogaciła relacje między Beth a Ripem, ale nie powstrzymało to stopniowego zjazdu. Wydawało się, że w końcówce te słabsze momenty ze środkowej części serii zostaną zrekompensowane interesującym rozwojem wydarzeń. Niestety, twórcy się tylko pogrążyli, budując wtórną fabułę i gubiąc się w swoich marnych pomysłach. 4. sezon zawiódł również dlatego, że zakończył się dość niemrawo i bez zachęcającego cliffhangera. Kwestią czasu jest, jak Paramount oficjalnie ogłosi, że serial będzie kontynuowany w 5. sezonie (trwają prace przedprodukcyjne), ale po tym rozczarowującym finale nie będę wyczekiwać na powrót Yellowstone z zapartym tchem.
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat