Życie Chucka - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 1 sierpnia 2025Świat się kończy, a w telewizji pojawiają się reklamy tajemniczego mężczyzny. Wydawać by się mogło, że Życie Chucka to katastroficzne science fiction z zagadką w tle. Pod spodem kryje się jednak opowieść o przemijaniu, powrocie do korzeni i życiu ze świadomością tego, że kiedyś dobiegnie ono końca.
Świat się kończy, a w telewizji pojawiają się reklamy tajemniczego mężczyzny. Wydawać by się mogło, że Życie Chucka to katastroficzne science fiction z zagadką w tle. Pod spodem kryje się jednak opowieść o przemijaniu, powrocie do korzeni i życiu ze świadomością tego, że kiedyś dobiegnie ono końca.

Po zakończeniu seansu naszła mnie myśl, że Życie Chucka to film przypominający nieco Ciekawy przypadek Benjamina Buttona, tyle że skromniejszy i skupiony na mniejszych rzeczach. A dlaczego zaczynam tę recenzję od razu od podsumowania? Zastosowano w tej produkcji ciekawy zabieg. Otóż seans rozpoczynamy od trzeciego aktu, by później zobaczyć akt drugi i pierwszy. Każdy z nich mógłby być niezależną miniopowieścią mającą swój początek, rozwinięcie i koniec. Jednak dopiero razem możemy odkryć wszystkie tajemnice zawarte w Życiu Chucka.
Odwrócona chronologia to nie jedyny niekonwencjonalny zabieg zastosowany w filmie. Tu znów przychodzi skojarzenie z Buttonem: głos narratora, nieśpiesznie opowiadający to, co widoczne i to, co ukryte przed oczami widza. Czasami jego wtrącenia są zabawne, czasami są rozbudowaną filozoficzną tyradą, niezwykle frapującą i angażującą, czasami z niezwykłą lekkością po prostu nakreślają panujący właśnie klimat. Jednak cały czas są bardzo ważnym elementem, bez którego ten film nie byłby tak wspaniały i nie miał takiego dojmującego przesłania.
Bo Życie Chucka jest tak naprawdę o wielopoziomowym przemijaniu. Zarówno tym globalnym, jak i jednostkowym. Opowiada o tym, jak bardzo ludzkość zatraciła się rzeczach naprawdę mało istotnych i nieważnych. Internet, telefony, konieczność posiadania samochodu i jazdy nim nawet na bliskie odległości. Kiedy tego wszystkiego zaczyna brakować, ludzie nie wiedzą, co ze sobą zrobić, co począć z takim światem. To jest jedno z przesłań filmu, ale jak się okazuje, wcale nie najważniejsze. Bo splatają się tu także pytania rodem z antycznych tragedii. Jak choćby to, że poznanie przyszłości może doprowadzić do jej spełnienia, a zbyt duża wiedza może zniszczyć radość życia.
Czekanie na nieuniknione jest najgorsze. Tego na przestrzeni lat dowiaduje się Chuck i ta prawda doprowadza do momentu, w którym nie pamięta o swoich pasjach, o swoim młodzieńczym szczęściu, o tym kim był i co go ukształtowało. Film w sposób mistrzowski prowadzi narrację, krok po kroku nakierowując widza na kolejne fantastyczne odkrycia. Miesza wątki, oferując dużą ilość migawek, urywków szybko zmieniającego się świata. Zwłaszcza pierwszy akt (czyli ten umieszczony na końcu) jest telegraficznym skrótem, z dużą ilością informacji, podawanych z prędkością wystrzału karabinu maszynowego. Jednak to nie przeszkadza w odbiorze. Z pasją chłonie się każdą chwilę tej niejednoznacznej słodko-gorzkiej opowieści.
Przez większość czasu jest to mimo wszystko optymistyczna historia o radości życia, o szukaniu nadziei w najczarniejszych chwilach. Najważniejszą rolę w tym wszystkim odgrywa taniec. Ten film warto zobaczyć choćby tylko dla wspaniałego, intensywnego i bardzo długiego tanecznego występu Toma Hiddlestona (który otrzymuje zaskakująco mało czasu ekranowego, jak na to, że film był promowany głównie jego twarzą). Aktor zaprezentował jedną z najlepszych tego typu sekwencji w historii kina. To powinno przejść do legendy. Doskonała choreografia, plus wciągająca muzyka, przy której nie ma możliwości nie poruszać się delikatnie w jej rytm. Podczas tych scen człowiek na chwilę zapomina o całym świecie, jest tylko ten taniec i nic więcej. Kilka minut, w których opuszcza się swoje ciało. Wspaniałe uczucie, które warto przeżyć w kinie.

Wielkim plusem Życia Chucka są postacie drugoplanowe. Na brawa zasługuje Mark Hamill, który tchnął w swoją postać ducha starego, zdruzgotanego mężczyzny, który widział zbyt wiele i zbyt wiele przeżył. Mnie najbardziej spodobała się gra Karen Gillan, to kolejny raz kiedy ta aktorka porywa swoimi umiejętnościami pokazania skrajnych emocji, takich jak żal czy dojmujący lęk przed końcem życia. Chiwetel Ejiofor ma z kolei bardzo dużą rolę i świetnie spisuje się jako przewodnik po ostatnich dniach świata. Na koniec napiszę jeszcze o kilku smaczkach. Nie wchodząc w większe spojlery, naprawdę dużą frajdę sprawia cofanie się w czasie wraz z bohaterami i oglądanie ich w zupełnie innych rolach w przeszłości. Jednak mi najbardziej w pamięci utkwi scena nawiązująca do słynnego momentu z Pulp Fiction, pewnie domyślacie się, o który moment chodzi. Nie jest to przeniesione jeden do jeden, jest sporo zmian, ale to przeniesienie jest oczywiste.
Kolejna ekranizacja twórczości Stephena Kinga trafia na półkę dzieł, które warto znać i przy których od początku do końca niczego nie można być pewnym. Życie Chucka to w zasadzie prosta historia, bez fajerwerków i wielkich zwrotów akcji. To po prostu opowieść o życiu jednego człowieka, który zatracił siebie, a potem na jedną krótką chwilę się odnalazł. Wzruszające, ciepłe, ale także mające w sobie bardzo dużą dawkę goryczy. Przemijanie jest ludzką tragedią, z którą nikt sobie nie poradził, a Życie Chucka nam o tym przypomina. Nie nudziłem się ani przez chwilę, z zapartym tchem słuchałem każdego wypowiadanego zdania. Oglądałem pasję tancerzy. Dajcie szanse temu kinowemu eksperymentowi, który pozostawia w człowieku ślad i zmusza go do pogłębionych refleksji. Albo zróbcie to dla dającego taneczny popis Toma Hiddlestona.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1976, kończy 49 lat
ur. 1977, kończy 48 lat
ur. 1964, kończy 61 lat
ur. 1993, kończy 32 lat
ur. 1973, kończy 52 lat

