[image-browser playlist="587671" suggest=""]
Korzystając z okazji ukazania się "Jeźdźca Znikąd" na blurayu postanowiłem udać się na Dziki Zachód jeszcze raz i przy okazji zmierzyć się w strzeleckim pojedynku z tym co dotychczas zostało o nim napisane. Produkcja Disneya i Bruckheimera okazała się finansową klapą sezonu i za oceanem otrzymała fatalne (na pierwszy rzut oka) recenzje. Jest ona jednak tak ciężka do jednoznacznego sklasyfikowania, że warto poświęcić jej chwilę zastanowienia.
[cytat] For all its miscalculations, this is a personal picture, violent and sweet, clever and goofy. It's as obsessive and overbearing as Steven Spielberg's "1941" — and, I'll bet, as likely to be re-evaluated twenty years from now, and described as "misunderstood."[/cytat]
The Lone Ranger nie jest ani klasycznym westernem, ani typowym letnim blockbusterem. Przypadkowego zjadacza popcornu przytłoczy mieszanina gatunków i motywów, a i niejeden samozwańczy krytyk uzna ją za zbyt chaotyczną. Tymczasem i w tym szaleństwie jest metoda. Dziś trudno jest obiektywnie myśleć o filmie Verbinskiego. Za 20 lat, o czym wyżej pisze Matt Zoller (krytyk uznany przez prawdziwy autorytet w tej dziedzinie – Rogera Eberta) łatwiej będzie zrozumieć i docenić jak potężną i bogatą w różnorodność pracę wykonała ekipa "Jeźdźca Znikąd". Obecnie nie jest jednak tak źle – wbrew obiegowej opinii jaka wykuła się w naszej świadomości "The Lone Ranger" został przyjęty raczej pozytywnie. Recenzją, pod którą ja podpisuję się obiema rękami, nogą i kopytami mojego rumaka jest wpis Jakuba Damieńczuka z Gazety Prawnej:
[cytat] "Jeździec znikąd" to legenda Dzikiego Zachodu opowiedziana na nowo. Szalona jazda bez trzymanki, ale o wiele ambitniejsza niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. "Jeździec znikąd" powstawał w bólach przez kilka lat, kłopoty finansowe spowodowały kilkukrotne przesunięcie premiery. A gdy wreszcie trafił na ekrany kin, amerykańska krytyka dosłownie go zmiażdżyła, ciepłe słowa zachowując wyłącznie dla pary głównych bohaterów. I przyznaję, że nie rozumiem tak skrajnie negatywnych reakcji, jakie "Jeździec..." wywołał. Może wynikały z tego, że Gore Verbinski dość bezpardonowo rozprawił się z legendą amerykańskiej popkultury (krytycy europejscy dostrzegli bowiem znacznie więcej zalet jego filmu). Przychylny recenzent "Forbesa" wysunął nawet teorię, że amerykańscy dziennikarze są "głodni finansowej wtopy", w związku z czym wybrali film Verbinskiego jako łatwą ofiarę. Tylko czy naprawdę taką łatwą? Owszem, "Jeździec znikąd" może zdezorientować widzów. Z jednej strony mamy bowiem komiksowo umowną historię zamaskowanego pogromcy zła, z drugiej zaskakująco naturalistycznie przedstawione realia Dzikiego Zachodu. Brud i krew zderzone z sekwencjami zaiste slapstickowymi; w jednej scenie śmierć, w następnej szalona galopada w rytm uwertury z "Wilhelma Tella" Rossiniego. W tle banalne dialogi i całkiem poważne rozliczenia z amerykańską historią. Film Verbinskiego jest chaotyczny, nieprzewidywalny, reżysera chwilami zbytnio ponosi fantazja, ale w tym szaleństwie jest jednak metoda. Wszak całą historię pozna- jemy z ust stuletniego Indianina Tonto, w 1933 r. służącego jako żywy eksponat w lunaparkowej ekspozycji poświęconej legendom Dzikiego Zachodu. Ponad sześćdziesiąt lat wcześniej Tonto (Johnny Depp) uratował od śmierci młodego prawnika Johna Reida (Armie Hammer), którego brat Dan zginął z rąk zwyrodniałego bandyty Butcha Cavendisha (William Fichtner). Teraz John – ukrywający się za maską a la Zorro – oraz Tonto muszą stawić czoła bandzie Butcha, a przy okazji rozprawić się z chciwym i okrutnym Lathamem Cole’em (Tom Wilkinson), zarządcą budowy kolei transkontynentalnej. Wątków w opowieści o zamaskowanym jeźdźcu pojawi się zresztą więcej – wszystkie splotą się w szalonym, wybuchowym finale zaiste godnym letniego blockbustera. Tyle że "Jeździec znikąd" typowym blockbusterem nie jest. Obsadzony gwiazdami, świetnie sfilmowany i pełen wysokiej próby efektów specjalnych jest jednocześnie produkcją o wiele ambitniejszą niż typowe letnie przeboje. Verbinski zasłania się przygodowo-awanturniczą fabułą, ale stara się mówić o ważnych rzeczach. Tworzy nowoczesne widowisko, a jednocześnie odwołuje się nie tylko do pulpowego oryginału, lecz także do dzieł Johna Forda i spaghetti westernów Sergia Leone. Być może za dużo chciał powiedzieć i pokazać, może powinien się skupić wyłącznie na rozrywkowej stronie swojego filmu, tak jak zrobił to w "Piratach z Karaibów". Być może "Jeździec znikąd" okazał się zbyt wymagający dla publiczności w lecie szukającej w kinie jedynie mocnych wrażeń i sprawnej klimatyzacji. Jeździec znikąd | USA 2013 | reży- seria: Gore Verbinski | dystrybucja: Disney | czas: 149 min | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 4 / 6 [/cytat]
O tym dlaczego "Jeździec Znikąd" jest fantastycznym hołdem złożonym westernowi i temu gatunkowi kina bardzo dobrze i trafnie pisze zaś Łukasz Muszyński dla Filmwebu:
[cytat] Nie dajcie się zwieść reklamom. "Jeździec znikąd" to nie pirat z Karaibów w kowbojskim kamuflażu. Posępny, zaskakująco brutalny jak na produkcję Disneya film Gore'a Verbinskiego może zaskoczyć widzów liczących powtórkę z rozrywki w stepowych dekoracjach. Docenią go za to ci, którzy wiedzą, że spaghetti western to nie nowe danie z włoskiej restauracji, a Clintowi Eastwoodowi najlepiej w indiańskim ponczu i kapeluszu z szerokim rondem. (…)
W przeciwieństwie do wlekącego się na drugim planie wątku miłosnego – napisanego bez ikry i zagranego na pół gwizdka – szorstka przyjaźń obu panów została odmalowana całą paletą emocji. Są tu i wzajemna nieufność, i napędzany uprzedzaniami konflikt, a wreszcie nabyte na polu bitwy szacunek i lojalność. Jak w filmach z gatunku buddy movie ekranowa chemia duetu bierze się z kontrastów. Podczas gdy Reid (Hammer) kieruje się rozumem, Tonto (grany wyjątkowo powściągliwie przez Deppa) szuka kontaktu z duchami przodków. Pierwszy jest idealistą, drugi stąpa twardo po ziemi w butach skradzionych ofierze strzelaniny. Pierwszy odrzuca przemoc, co dla drugiego wydaje się oznaką słabości. Ich słowne przekomarzanki przypominają nieraz wymianę ognia w samo południe.
Verbinski dał dowód swojej miłości do westernu w zrealizowanej w 2010 roku obłąkanej animacji "Rango". "Jeździec znikąd" to już nawet nie ukłon, a wiernopoddańczy hołd złożony twórczości Sergio Leone, zwłaszcza "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie". Reżyser cytuje całe sceny (grupa twardzieli czeka na stacyjce na przyjazd pociągu) i charakterystyczne ujęcia (wzbijające się do lotu ptaki to zły omen). Ba, w pewnym momencie na ścieżce dźwiękowej pojawia się nawet klasyczny motyw przewodni autorstwa Ennio Morricone. Verbinski tak jak twórca "Za garść dolarów" jest stylistą. W jego rękach każdy westernowy evergreen zamienia się w ciąg imponujących kompozycją oraz malarskim zacięciem obrazów, które chciałoby się oprawić w ramkę i powiesić nad kominkiem obok poroża jelenia. Najwięcej frajdy ewidentnie sprawiły mu sceny z pociągami. Zarówno otwierająca "Jeźdźca" sekwencja napadu jak i finałowa szaleńcza gonitwa po wagonach ze srebrem rozegrana pod uwerturę z "Wilhelma Tella" Rossiniego to popis inscenizacyjnej brawury.
Spinając narrację scenami z przyszłości, Verbinski uczynił swój film opowieścią zarówno o narodzinach mitu jak i zmierzchu Dzikiego Zachodu. Tylko tam zemsta smakuje najlepiej zapita szklanicą whisky, a rodzinną farmę i bliskich broni się do ostatniej kropli krwi. John Wayne byłby "Jeźdźcem znikąd" zachwycony. [/cytat]
Amerykańscy krytycy ponoć nie zostawili na filmie suchej nitki. Patrząc na profil Metacritic.com widać, że dominują jednak recenzje mieszane (25), a dopiero potem wprost negatywne (14). Skąd taki wydźwięk? Jakub Damieńczuk sugeruje dwa ciekawe powody: bezkompromisową wizję, która nie pasuje do amerykańskiej legendy i perfidny głód finansowej klapy. Może to film przerósł swoją epokę. Jakby jednak nie było, wydaje się to tylko problemem amerykańskich krytyków. Patrząc w zestawienie recenzji użytkowników na tą chwilę widzę tam 100 recenzji pozytywnych, 10 mieszanych i tylko (stosunkowo) 35 negatywnych. W Europie i w Polsce również dominują głosy na tak. Na tę chwilę ponad 15 tys. czytelników Filmwebu ocenia film na 7/10 co jak na ten serwis (walki hejterów z fanbojami) jest wynikiem bardzo dobrym. Oprócz wyżej wymienionych wpisów możemy również przeczytać dwie skrajnie przychylne recenzje (i jedną negatywną) użytkowników,
http://www.filmweb.pl/user/bartez13_17/reviews/Zemsta+nosi+maskę-14527
[cytat]Plot produkcji nie zachwyca oryginalnością, zasadniczo jest nawet dość przewidywalny. Jednak ci kinomani, którzy zetknęli się z twórczością Gore'a Verbinskiego, doskonale wiedzą, w czym tkwi magia jego obrazów. Przede wszystkim w prześmiewaniu schematów rządzących danymi gatunkami, w tym wypadku westernu, jak również przekoloryzowaniu ukazanej rzeczywiści – podobnie jak w "Piratach z Karaibów". Cała jego produkcja to jedna wielka groteska, zderzenie tragizmu i komizmu, fantastyki oraz realizmu[/cytat]
http://www.filmweb.pl/user/Adik_Kinoman/reviews/Jazda+na+maksa-14595
[image-browser playlist="" suggest=""]
To tutaj na Hatak.pl redaktorzy zdaje się wpadli w pułapkę złożoności TLR i w swoich tekstach się nie popisali.
http://hatak.pl/artykuly/chaotyczna-mieszanka
Adam Siennica, mimo niskich oczekiwań poszedł na typowy wakacyjny blockbuster w poszukiwaniu "mocnych wrażeń i sprawnej klimatyzacji". Tak jak pisałem wyżej The Lone Ranger to nie jest typowy western i jako taki nie można go oceniać. Fabuła jest prostacka tylko na pierwszy rzut oka, ale jeśli bliżej się przyjrzeć to bierze na tapetę całą mitologię Dzikiego Zachodu. Adam pisze również, że "nie widać na co wydano tyle milionów dolarów", a chyba tylko ślepy nie zauważy z jakim rozmachem i przepychem został ten film zrealizowany. Od (wspomnianej zresztą) scenografii, plenerów i krajobrazów po kostiumy. Od gwiazdorskiej obsady, aż po szalenie widowiskowe (choć nie tak liczne) sekwencje akcji. Pod tym względem ciężko o bardziej widowiskowy i pięknie zrealizowany film. Miliony dolarów, aż wylewają się z ekranu i Adam wydaje się przeczyć samemu sobie. Czuć też, że chaotyczny miszmasz, może nie tyle co przerósł recenzenta, co po prostu mu nie pasuje. Szukając tylko rozrywki wysnuwa on wniosek, że o filmie najlepiej szybko zapomnieć. Ano gówno prawda, bo żeby film zrozumieć i docenić trzeba się trochę wysilić.
http://hatak.pl/artykuly/maski-nigdy-zdjac-nie-wolno
W swojej recenzji dużo bardziej wyważone zdanie prezentuje Katarzyna Koczułap, tyle tylko, że dochodzi do zupełnie błędnego wniosku. Przymiotnik "przeciętny" pasuje do "Jeźdźca Znikąd" jak cytryna do kawy. To jest produkcja z typu tych, które dzielą widzów i krytyków na dwa (nie całkiem skrajne) obozy. Prędzej zgodzę się z opinią, że jest to film zły, aniżeli przeciętny. We wstępie Kasia zadaje pytanie czy jest to może kolejny przypadek kiedy nie należy się kierować opiniami znawców kina? Głośno i wyraźnie odpowiadam, że TAK. Znawcy kina to czasami tylko "znawcy" samozwańczy, a "Jeździec Znikąd" jest filmem tak niełatwym do sklasyfikowania, że z samego tego faktu najlepiej obejrzeć go samemu i z pomocą mądrze napisanych recenzji wyrobić sobie własne zdanie.
(Jak przy okazji każdego filmu zresztą, ale to temat na inną dyskusję o indywidualnym podejściu do kina)
Bez bicia przyznam, że ja sam miałem mieszane odczucia zaraz po seansie. Podobnie jak z "Wielkim Gatsbym" nie wiedziałem jak temat ugryźć i w uproszczonej skali cyferkowej film traktowałem jako 6/10. Tak jak wspomina jednak Aaron Hillis zdarza się czasem, że po przeczytaniu spostrzegawczej, dobrej recenzji na film patrzymy zupełnie inaczej. Ja przeżyłem dokładnie to samo, a skoro tylko krowa zdania nie zmienia, to dziś z czystym sumieniem film oceniam na 8/10. Oczywiście, że nie jest to arcydzieło, czy też film pozbawiony wad, ale warto najpierw docenić (i zrozumieć) ten film za to jaki JEST, a dopiero potem krytykować to jaki MÓGŁ BYĆ.
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1992, kończy 32 lat