Wywrócony świat: przeczytaj początek klasycznej powieści SF braci Strugackich
Wywrócony świat to jedna z czterech powieści, które wchodzą w skład omnibusa braci Strugackich. Mamy dla was do przeczytania fragment książki.
Wywrócony świat to jedna z czterech powieści, które wchodzą w skład omnibusa braci Strugackich. Mamy dla was do przeczytania fragment książki.
Przystanął, nasłuchując. Gdzieś w głębi gęstwiny rozlegał się monotonny głuchy łoskot i Maksym uświadomił sobie, że słyszy go już od dawna, lecz dopiero teraz zwrócił na niego uwagę. To nie było zwierzę ani wodospad, to był mechanizm, jakaś barbarzyńska maszyna. Chrapała, porykiwała, zgrzytała metalicznie i wydzielała nieprzyjemny zapach rdzy. Zbliżała się.
Pochylił się i trzymając się blisko pobocza, pobiegł bezgłośnie w przód, a potem zatrzymał się gwałtownie tuż przed skrzyżowaniem. Betonową szosę pod kątem prostym przecinała droga, potwornie brudna, pożłobiona głębokimi koleinami, ze sterczącymi odłamkami nawierzchni, śmierdząca i bardzo, ale to bardzo radioaktywna. Maksym przykucnął i popatrzył w lewo. Łomot silnika i zgrzyt metalu powoli się przybliżały. Grunt pod stopami zaczął drżeć.
Po minucie pojawiło się coś niewiarygodnie wielkiego, z wyklepanego metalu, gorącego, cuchnącego, miażdżącego drogę potwornymi gąsienicami oblepionymi błotem. Nie mknęło, nie toczyło się, lecz parło naprzód – garbate, niechlujne, podzwaniające luźnymi blachami, napakowane surowym plutonem na wpół z lantanowcami, bezradne, a zarazem groźne, bez załogi, tępe i niebezpieczne. Przewaliło się przez skrzyżowanie i popełzło dalej, chrzęszcząc rozgniatanym betonem. Zostawiło za sobą ogon rozpalonej duchoty i skryło się w lesie, wciąż rycząc, wyjąc, aż stopniowo ucichło w oddali.
Maksym odetchnął i opędził się od komarów. Był wstrząśnięty. Nigdy w życiu nie widział czegoś tak absurdalnego i żałosnego. Tak, emiterów pozytronowych na pewno tu nie znajdzie. Popatrzył w ślad za potworem i nagle do niego dotarło, że poprzeczna droga właściwie nie jest drogą, lecz przesieką, wąską szczeliną między drzewami. Konary nie zasłaniały nieba nad nią, jak nad szosą. Może toto dogonić? pomyślał. Zatrzymać, wygasić kocioł… Nasłuchiwał. W lesie rozlegały się łomoty i trzaski, bestia kręciła się w gęstwinie niczym hipopotam w bagnie, a potem łoskot silnika ponownie zaczął się zbliżać. Wracała. Znów sapanie, ryk, fala smrodu, zgrzyt i brzęk, i oto potwór przewala się przez skrzyżowanie, prąc tam, skąd dopiero co przypełzł. Nie, stwierdził Maksym, nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Nie przepadam za złymi zwierzętami i barbarzyńskimi automatami. Odczekał, póki bestia nie zniknęła mu z oczu, po czym wyszedł z krzaków, rozpędził się i jednym skokiem pokonał zrujnowane, zakażone skrzyżowanie.
Jakiś czas szedł bardzo szybko, oddychając głęboko i oswobadzając płuca z wyziewów żelaznego hipopotama, a potem wrócił do miarowego kroku. Myślał o tym, co widział w ciągu pierwszych dwóch godzin pobytu na swojej zaludnionej wyspie. Próbował ułożyć wszystkie te przypadkowe i sprzeczne spostrzeżenia w jakąś logiczną całość. Okazało się to jednak zadaniem ponad jego siły. Wychodził z tego nie realny, lecz bajkowy obraz z lasem nafaszerowanym starym żelastwem, baśniowymi stworzeniami nawołującymi się prawie ludzkim głosem. Jak w bajce: stara, porzucona droga wiodła do zaczarowanego zamku, a niewidzialni źli czarodzieje starali się przeszkodzić człowiekowi, który trafił do tej krainy. Wpierw na przedpolach obrzucili go meteorytami, a skoro nic to nie dało, spalili jego statek, złapali człowieka w pułapkę, a potem poszczuli żelaznym smokiem. Smok okazał się zbyt stary i głupi, więc już pewnie zrozumieli swój błąd i gotują coś bardziej nowoczesnego…
Posłuchajcie, rzekł Maksym w duchu. Przecież nie zamierzam odczarowywać waszych zamków ani budzić ślicznotek z letargu. Chcę tylko spotkać się z kimś, kto ma trochę rozumu i pomoże mi w sprawie emiterów pozytronowych.
Czarodzieje byli jednak uparci. Położyli w poprzek szosy ogromny przegniły pień, a następnie rozwalili betonową nawierzchnię, wyryli w ziemi wielką jamę i napełnili stęchłą, radioaktywną breją. A kiedy i to nie pomogło, a chmarom komarów znudziło się już kąsanie, nad ranem wypuścili z lasu paskudną zimną mgłę. Zaczął marznąć, więc puścił się biegiem, żeby się rozgrzać. Mgła była lepka, oleista, zalatywała mokrym metalem i zgnilizną, lecz niebawem zapachniało dymem i Maksym pojął, że gdzieś niedaleko płonie żywy ogień.
Świtało, niebo zajaśniało poranną szarością, kiedy zobaczył na poboczu ognisko i niski kamienny budynek z zapadniętym dachem, o pustych czarnych oknach, stary i zarośnięty mchem. Ludzi nie było widać, lecz czuł, że są gdzieś niedaleko. Byli tu całkiem niedawno i być może zaraz wrócą. Skręcił z szosy, przeskoczył przydrożny rów i tonąc po kostki w gnijących liściach, zbliżył się do ogniska.
Przywitało go pierwotnym ciepłem, przyjemnie pobudzającym pradawne instynkty. Wszystko tu było proste. Można było bez powitania przykucnąć, wyciągnąć ręce ku ogniu i w milczeniu czekać, aż gospodarz, tak samo milczący, poda coś gorącego do przekąszenia i równie gorący kubek. Gospodarza co prawda nie było, ale nad ogniem wisiał kociołek z czymś ostro pachnącym. W pobliżu walały się dwa płaszcze z grubego materiału, brudny, na pół pusty plecak, wielkie kubki z powgniatanej blachy i jeszcze jakieś metalowe przedmioty niewiadomego przeznaczenia.
Maksym posiedział przy ognisku, ogrzał się, patrząc w płomienie, potem wstał i zajrzał do domu. Prawdę mówiąc, zostało z niego tylko kamienne pudełko. Między połamanymi belkami nad głową jaśniało poranne niebo. Strach było wejść na przegniłe deski podłogi, a po kątach rosły kępy różowych grzybów – trujących, ale jeśli je dobrze podsmażyć, powinny być zdatne do spożycia. Zresztą myśl o jedzeniu natychmiast się ulotniła, kiedy w półmroku zwiadowca dojrzał pod ścianą czyjeś kości wymieszane z zetlałymi szmatami. Zrobiło mu się nieprzyjemnie, zawrócił, zszedł po zdezelowanych schodkach i złożywszy dłonie przy ustach w tubę, wrzasnął na cały las: „Heeeeej, sześciopalcyyy!”. Echo niemal od razu ugrzęzło we mgle między drzewami, nikt nie odpowiedział, tylko gniewnie zacokały ptaszki nad głową.
Wrócił do ogniska, dorzucił do niego gałęzi i zajrzał do kociołka. Zawartość wrzała. Rozejrzał się, znalazł coś w rodzaju łyżki, powąchał ją, wytarł o trawę i znów powąchał. Następnie ostrożnie zdjął z wywaru szarawe szumowiny i strząsnął na węgle. Zamieszał potrawę, zaczerpnął z brzegu, podmuchał i spróbował. To coś okazało się całkiem niezłe, przypominało zupę z wątroby tachorga, tylko było bardziej pikantne. Maksym odłożył łyżkę, ostrożnie, obiema rękami zdjął kociołek i postawił na trawie. Potem znów się rozejrzał i powiedział głośno: „Śniadanie gotowe!”. Nie opuszczało go poczucie, że gospodarze są gdzieś obok, ale widział tylko nieruchome, wilgotne od mgły krzaki i czarne, koślawe pnie drzew. Słychać było jedynie potrzaskiwanie ognia i świergoczące z zaaferowaniu ptaki.
– No dobra – powiedział głośno. – Róbcie, co chcecie, ja podejmuję próbę kontaktu.
Czy to łyżka była za duża, czy pradawne instynkty zanadto się rozbuchały, bo ani się obejrzał, a pochłonął już jedną trzecią zupy. Oderwał się z żalem, posiedział chwilę, dumając nad odczuciami smakowymi, starannie wytarł łyżkę, lecz nie wytrzymał i zaczerpnął jeszcze raz, z samego dna, tych apetycznie rozpływających się w ustach brązowych kawałeczków przypominających trepangi. Ponownie wytarł łyżkę i położył w poprzek kociołka. Nadeszła pora, by się odwdzięczyć.
Wstał, wybrał kilka cienkich patyczków i wszedł do domu. Stąpając ostrożnie po spróchniałych deskach i starając się nie patrzeć na szczątki w cieniu, zaczął zrywać grzyby i nawlekać na patyk malinowe kapelusze, wybierając najsolidniejsze. Posolić by was i trochę popieprzyć, pomyślał. No nic, na pierwszy kontakt może być i tak. Powieszę nad ogniskiem, a wtedy aktywna organika wyjdzie z was razem z parą. Będziecie pysznym pierwszym wkładem w kulturę tej zaludnionej wyspy, a drugim będą emitery pozytronowe…
Nagle w domu zrobiło się odrobinę ciemniej i Maksym poczuł, że ktoś na niego patrzy. Zdławił w sobie ochotę, by nagle się odwrócić. Policzył do dziesięciu, podniósł się wolno z kucek i bez pośpiechu, z uśmiechem na twarzy, obrócił głowę.
Źródło: Prószyński i S-ka
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1956, kończy 68 lat