Zielony Mars: przeczytaj fragment powieści Kima Stanleya Robinsona
Nowe wydanie Zielonego Marsa niedawno trafiło do księgarń. Mamy dla was obszerny fragment tej powieści science fiction.
Nowe wydanie Zielonego Marsa niedawno trafiło do księgarń. Mamy dla was obszerny fragment tej powieści science fiction.
Popołudnia dzieci miały wolne i mogły robić, na co miały ochotę. Czasami zostawały z nauczycielem, który uczył je tego dnia, ale częściej biegły na plażę albo bawiły się w osadzie leżącej w skupisku niskich wzgórz, w pół drogi między jeziorem i wejściem do tunelu. Wspinały się na spiralne schody dużych bambusowych domów na drzewach i bawiły się w chowanego w pomieszczeniach magazynowych, konarach drzew i łączących je wiszących mostach. Sypialnie bambusowe tworzyły półksiężyc, w którym znajdowała się niemal cała pozostała część wioski; każdy z większych konarów miał wysokość pięciu albo siedmiu segmentów. Kolejny segment, umieszczony wyżej, był mniejszy od tego, nad którym się znajdował. W szczytowych segmentach miały swoje pokoiki wszystkie dzieci – ozdobione oknami pomieszczenia w kształcie pionowych walców, szerokie na cztery, pięć kroków, niczym wieże z czytanych na lekcjach opowieści. Pod pomieszczeniami dzieci znajdowały się pokoje dorosłych. Były przeważnie jedno-, niekiedy dwuosobowe. Natomiast najniższe segmenty pełniły funkcję salonów.
Z okien szczytowych pokoików dzieci mogły spojrzeć na dachy wioski, skupione w kręgu wzgórz, bambusów i oranżerii, jak małże na płyciźnie jeziora.
Jeśli dzieci pozostawały na plaży, szukały muszli, grały w dwa ognie albo ponad wydmami rzucały strzałkami w skupiska piany. Zabawy te zwykle wybierali Jackie i Dao; przewodzili też zespołom, jeśli decydowano się na gry zespołowe. Za najstarszą dwójką ślepo podążał Nirgal i grupki młodszych dzieci. Łączyły je rozmaite przyjaźnie, dzieliły różnego rodzaju hierarchiczne podziały, podkreślane bez końca w codziennej zabawie. Mały Frantz wytłumaczył kiedyś dość brutalnie Nadii: „Dao bije Nirgala, Nirgal mnie, a ja dziewczyny”. Często Nirgala męczyły te gry, w których i tak zawsze zwyciężał Dao, toteż zdarzało się, że odsuwał się od reszty i – co sprawiało mu większą przyjemność – ruszał, by obiec kilka razy jezioro. Czynił to powoli, pewnie i spokojnie, a po jakimś czasie wpadał w swój miarowy, optymalny rytm biegu. W tym tempie mógł obiegać jezioro aż do wieczora. Sprawiało mu to radość i ożywiało go. Tak po prostu biec, biec i biec…
Pod kopułą zawsze było zimno, oświetlenie jednakże stale się zmieniało. Latem kopuła jarzyła się bielą i błękitem, a snopy rozświetlonego powietrza rozchodziły się promiennie spod umieszczonego wysoko świetlika. Zimą było ciemno, kopuła natomiast lśniła odbitym światłem lamp, niczym we wnętrzu muszli małża. Wiosną i jesienią popołudniowa jasność bywała przytłumiona aż do szarości i osobliwych barw upiornego mroku, pełnego rozmaitych odcieni szarości; bambusowe liście i igły sosen wyglądały niczym tknięte tuszem na tle kredowej bieli kopuły. W te popołudnia oranżerie przypominały ogromne lampiony na wzgórzach; dzieci jak mewy dreptały do domu na przełaj lub kierowały się do łaźni. Tam, w długim budynku obok kuchni, zdejmowały ubrania i wskakiwały do głównej wanny, pełnej parującej wody. Ślizgały się po kafelkach dna basenu i w miarę, jak z coraz większym ożywieniem opryskiwały się wodą wokół moczących się starców o żółwich twarzach i pomarszczonych owłosionych ciałach, zaczynały odczuwać ogarniające je przyjemne ciepło.
Po tej „mokrej” godzinie ubierały się i szły całą grupą do kuchni, gdzie kolejno napełniały talerze, a potem siadały przy długich stołach, rozstawionych między stołami dorosłych.
Osada liczyła stu dwudziestu czterech stałych mieszkańców, ale zwykle pomieszkiwało w niej około dwustu osób.
Kiedy wszyscy się usadowili, podnosili dzbany z wodą i nalewali sobie nawzajem, a następnie z apetytem zajadali gorący posiłek: ziemniaki, tortille, spaghetti, tabouli, chleb, sto rodzajów warzyw, a od czasu do czasu rybę lub drób. Po jedzeniu dorośli wdawali się w rozmowy o roślinach uprawnych, o rickoverze, starym prędkim reaktorze całkowym, który bardzo lubili, albo o Ziemi; dzieci natomiast sprzątały ze stołów, po czym przez godzinę bawiły się przy włączonej muzyce, aż wreszcie wszyscy powoli zaczynali się szykować do snu.
* * *
Pewnego dnia, tuż przed kolacją, z okolic czapy polarnej przybyła do osady grupa dwudziestu dwóch osób. Ich mała kopuła straciła ekosystem, co Hiroko nazwała spiralnym kompleksem utraty równowagi. Skończyły się również zapasy, dlatego potrzebowali nowego schronienia.
Hiroko umieściła nowo przybyłych w trzech, będących jeszcze w budowie domach na drzewach. Goście wspięli się na spiralne schody na zewnątrz mocnych, zaokrąglonych konarów i zaczęli protestować przeciwko surowym cylindrycznym segmentom z wyciętymi w nich drzwiami i oknami. Hiroko skłoniła ich więc, aby ukończyli budowę tych pomieszczeń oraz by postawili nową oranżerię na skraju osady. Było oczywiste, że Zygota nie dysponowała tak dużymi zapasami jedzenia, by wystarczyło dla wszystkich potrzebujących. Dzieci jadły najskromniej jak tylko mogły, naśladując w tym dorosłych.
– Powinniśmy nazwać to miejsce Gametą – odezwał się do Hiroko Kojot podczas swej następnej bytności. Zaśmiał się przy tym zgrzytliwie.
Japonka w odpowiedzi machnęła tylko dłonią. Może po prostu jakieś zmartwienia oddalały ją od realnego świata. Spędzała teraz całe dnie przy pracy w oranżeriach i rzadko uczyła dzieci. A jeśli już tak się zdarzyło, uczniowie podążali za nią z powrotem ku cieplarniom, gdzie dla niej pracowali: zbierali plony, rozrzucali kompost, pielili.
– Ona zupełnie o nas nie dba – gniewnie oświadczył Dao. Było to pewnego popołudnia, gdy schodzili po plaży, a on skierował swoją skargę do Nirgala. – Zresztą tak naprawdę wcale nie jest naszą matką.
Poprowadził wszystkie dzieci do laboratoriów obok wypukłego tunelu oranżerii. Stale je przy tym popędzał, co – jak zawsze – dawało pozytywne rezultaty.
Gdy znaleźli się wewnątrz, wskazał na szereg magnezowych zbiorników przypominających lodówki i oświadczył:
– To są nasze prawdziwe matki. Tu właśnie dorastaliśmy. Powiedział mi o tym Kasei… potem spytałem Hiroko, a ona potwierdziła. Jesteśmy ektogenami. Nie urodziliśmy się, ale zostaliśmy de-kan-to-wa-ni!
Spojrzał z triumfem na grupę dzieci – przerażonych, a jednocześnie zafascynowanych. Następnie pięścią uderzył Nirgala prosto w pierś, aż chłopiec zatoczył się i cofnął o kilka kroków, po czym wyszedł ze strasznymi słowami na ustach:
– Nie mamy rodziców.
* * *
Źródło: Vesper
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1974, kończy 50 lat