10 seriali, których nigdy nie zapomnę – Marcin Rączka
Kontynuujemy nasz redakcyjny cykl, w którym poznajecie seriale, jakich nigdy nie zapomnimy. Dziś moja lista, nieco bardziej współczesna, ale jednocześnie mocno osobista.
Kontynuujemy nasz redakcyjny cykl, w którym poznajecie seriale, jakich nigdy nie zapomnimy. Dziś moja lista, nieco bardziej współczesna, ale jednocześnie mocno osobista.
Przed tygodniem mogliście przeczytać listę 10 seriali, których nigdy nie zapomni Kamil Śmiałkowski. Moja lista, jak przeczytacie poniżej, różni się znacznie z jednego podstawowego powodu: okres, w którym na poważnie zacząłem interesować się serialami i telewizją (nie tą rodzimą, ale tą zza Oceanu), nastąpił około 2002 roku. Jasne - seriale oglądałem też wcześniej, będąc zdanym na dobrodziejstwo tego, co udało się znaleźć na polskich kanałach. Przełom nastąpił w momencie, gdy telewizja Polsat postanowiła wprowadzić do swojej ramówki amerykański hit pt. 24 godziny. A później poszło już gładko... I tak aż do dziś. Od 14 lat.
24
Każdy, kto zna mój gust serialowy, wie, że moja przygoda z tego rodzaju rozrywką na poważnie zaczęła się od przygód Jacka Bauera. Do dziś pamiętam wyczekiwanie na każdy nowy odcinek emitowany na Polsacie (bodaj w niedzielę o 20:00). Pamiętam też, że Polsat przenosił jego emisję, a drugi sezon pokazywał w środku tygodnia i o dość później porze. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy odkryłem, że w USA emitowany jest już bodaj czwarty czy piąty sezon przygód Bauera. Dość szybko trafiłem też na jedyne forum polskich fanów serialu, znane jako Baueropedia, które w trakcie emisji ostatnich dwóch sezonów miałem okazję administrować.
Obecnie każdy sezon 24 godzin mam obejrzany po trzy razy, a z dumą na półce trzymam wydania DVD z każdą serią (które zapewne niebawem staną się kompletnie bezwartościowe, gdy 24 godziny pojawią się np. na polskim Netfliksie). Tylko raz oglądałem za to 24: Live Another Day, czyli powrót produkcji do ramówki po kilku latach. Z dużym dystansem podchodzę też do spin-offu, który telewizja FOX emitować będzie prawdopodobnie jesienią. Z jednej strony od zawsze uważałem, że 24 godziny obronią się swoim unikalnym formatem, mam jednak obawy, czy scenariusz i kreacje bohaterów nawiążą do tego, co oglądaliśmy w pierwszych sezonach przygód Jacka Bauera.
Lost
Z tym serialem miałem dość sporo problemów. W momencie, gdy pierwszy sezon leciał na TVP1, kompletnie się nim nie zainteresowałem. Niby wielki hit zza Oceanu, do którego nie mogłem się przekonać. I miałem tak, nadrabiając pierwszą i drugą serię. Niby wszystko fajnie, ale czegoś mi w tej produkcji brakowało. Przełom nastąpił dopiero w finale drugiego sezonu, gdy po raz pierwszy poznaliśmy genialną postać Bena Linusa (Michael Emerson). Podobnie jak w przypadku 24 godzin, również przy Zagubionych dość mocno udzielałem się na największym polskim forum tego serialu, które miałem okazję moderować. Bawiłem się też w tworzenie szalonych teorii fanowskich, które niejako podsycały oczekiwanie na kolejne odcinki (szczególnie w sezonach 4-6).
Pamiętam też, że Lost był jednym z pierwszych seriali, które wzbudzały we mnie ogromne emocje. Niektóre odcinki powodowały u mnie opad szczęki i niezwykle ekscytowały. Zagubieni mieli swoje momenty nie do podrobienia (jak choćby Locke w trumnie - pamiętacie to?). Z kolei jeśli chodzi o finałowy sezon, to przyznaję - nie byłem do niego aż tak negatywnie nastawiony jak wielu fanów. Jestem świadom, że od momentu odejścia z serialu J.J. Abramsa produkcja straciła na jakości, ale radość z oglądania pozostała aż do ostatniego odcinka. Pokażcie mi dziś podobny serial z telewizji ogólnodostępnej, który potrafi wzbudzać podobne emocje jak robił to Lost.
Friends
Są w życiu człowieka seriale, których po prostu potrzebuje, by móc oddychać. Dla mnie taką produkcją są Przyjaciele. Naturalny rozweselacz. Produkcja, której każdy odcinek widziałem po kilka razy, a z brytyjskiego Amazona sprowadziłem sobie kompletne wydanie z okazji 10. rocznicy powstania kultowej komedii NBC. Przyjaciele mają w sobie moc, jakiej nie ma żaden inny serial komediowy. Przez swoją naturalność i świetnie wykreowanych bohaterów to produkcja, która potrafi poprawić humor największemu ponurakowi.
Oczywiście poza ostatnim odcinkiem. Znacie zasadę maratonu z Przyjaciółmi? Ostatniego odcinka się nie ogląda, bo on wpędza człowieka w depresję. Lepiej go ominąć i... zacząć od początku cały serial.
Sleeper Cell
Moja znajomość z amerykańskimi kablówkami rozpoczęła się dość nietypowo, bo właśnie od serialu Uśpiona komórka, którego zapewne niewielu z Was kojarzy. Zainteresowanie tą produkcją wzięło się u mnie z dość prostego powodu - poszukiwania czegoś podobnego do 24 godzin, serialu, który również skupiony jest na wątkach terrorystycznych. Trafiłem idealnie, bo jak sam tytuł wskazuje, Sleeper Cell świetnie nawiązywał do rzeczywistości, czyli terrorystów usiłujących przeprowadzić zamach w USA. Produkcja z Michaelem Ealym w roli głównej przeszła raczej bez echa. Stworzyło ją Showtime w okresie, gdy jeszcze o tej telewizji nikt nie słyszał (takie hity jak Dexter dopiero zaczynały rozsławiać markę stacji na świecie).
Battlestar Galactica
Space opera to gatunek, który fascynował mnie od lat, ale tylko w Battlestar Galcatica potrafiłem odnaleźć coś, co przyciągnęło mnie do ekranu od pierwszego do ostatniego odcinka. No, może nie do końca, bo przecież dwugodzinna miniseria rozpoczynająca cały serial była drogą przez mękę. Później jednak było dużo lepiej, a finał pierwszej serii z wielkim twistem był czymś, co ostatecznie przekonało mnie do tej produkcji. Kolejne sezony miały swoje wzloty, upadki i - przynajmniej dla mnie - bardzo satysfakcjonujące zakończenie. BSG wspominam miło i ciepło, a jednocześnie żałuję, że przez kolejne lata żadna amerykańska telewizja nie potrafiła stworzyć space opery na podobnym poziomie.
- 1 (current)
- 2
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat