

AMELIA ADASZAK: Myślę, że wiele osób nie do końca wie, czym właściwie zajmuje się charakteryzator od efektów protetycznych. Czy mógłbyś wyjaśnić, na czym polega twoja praca?
JON MOORE: Charakteryzator od efektów protetycznych tworzy charakteryzację lub protezę, która zmienia wygląd aktora albo pozwala uzyskać efekt niemożliwy do osiągnięcia przy pomocy zwykłej charakteryzacji – na przykład realistyczną ranę czy wygląd fantastycznego stwora.
Czy to trudne zajęcie?
Bywa bardzo trudne – wszystko zależy od projektu. Zrobienie drobnego skaleczenia czy krwi to prosta sprawa, ale stworzenie pełnego kostiumu z lateksu, który nakłada się przez osiem godzin, to zupełnie inna skala pracy.
Ile więc trwa przygotowanie takiej charakteryzacji?
To naprawdę zależy. Na przykład przy pierwszej części Strażników Galaktyki charakteryzacja Draxa zajmowała cztery godziny, a pracowały nad nią cztery osoby jednocześnie. Do trzeciej części udało nam się skrócić ten proces do półtorej godziny, bo zmieniliśmy technikę.
Czyli macie specjalne metody nakładania takich rzeczy?
Tak, właściwie codziennie uczę się czegoś nowego. Każdy charakteryzator ma swoje sposoby pracy, więc zawsze można podpatrzyć coś ciekawego. To nieustanny proces nauki.
To brzmi bardzo kreatywnie. A czy zdarzyła ci się kiedyś jakaś wpadka na planie?
Jak to na planie – coś drobnego zdarza się codziennie, ale nic poważnego. Pamiętam zabawną sytuację z planu Doktora Who. Mieliśmy scenę z grupą postaci w maskach, które miały jednocześnie wstać, bo wszystkie myślały w tym samym momencie. Nie zauważyliśmy, że jeden z aktorów zasnął – dziewięciu wstało, a on siedział, a jego macki lekko się poruszały, bo oddychał przez sen. Wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
A jak wygląda praca na planie od kulis? Jak długo trwa dzień zdjęciowy?
Zazwyczaj zdjęcia trwają 10–11 godzin, ale my zaczynamy wcześniej, żeby przygotować charakteryzację. Przy jednym z ostatnich projektów zaczynaliśmy o 3:30 rano, bo sam proces nakładania zajmował cztery godziny, a potem aktor grał przez kolejne 11 godzin. Po zdjęciach musimy jeszcze wszystko zdjąć. W ciągu dnia cały czas kontrolujemy efekt naszej pracy – poprawiamy, gdy coś się przesunie albo gdy aktor je, bo to może wpływać na wygląd.
Właśnie, chciałam zapytać o bezpieczeństwo. W starych produkcjach - np. Czarnoksiężniku z Krainy Oz – używano niebezpiecznych materiałów. Aktorka grająca Złą Czarownicę miała poparzoną twarz. Jak to wygląda dziś?
Rzeczywiście, w dawnych czasach kwestie bezpieczeństwa nie były tak istotne. Niektóre materiały, których używaliśmy jeszcze niedawno, dziś uznaje się za nie w pełni bezpieczne. Teraz używamy wyłącznie materiałów klasy medycznej - silikonów i klejów bezpiecznych dla skóry. Coraz częściej aktorzy proszą o produkty wegańskie, więc mamy je standardowo w zestawie.
Czyli trendy kulturowe też wpływają na waszą pracę. A co z jedzeniem podczas zdjęć? Czy charakteryzacja nie przeszkadza aktorom?
Zależy od charakteryzacji. Jeśli proteza zachodzi na usta, tłuste potrawy, np. spaghetti, mogą ją uszkodzić. Aktorzy zwykle są bardzo ostrożni — kroją jedzenie na małe kawałki i jedzą delikatnie.
To powinni być na specjalnej diecie.
Chcielibyśmy, ale nie możemy im narzucać diety. Na szczęście większość osób jest bardzo świadoma i ostrożna.
A jak oceniasz rozwój charakteryzacji w czasach, gdy pojawiło się CGI? Czy komputerowe efekty zmieniły waszą branżę?
Tak, pod koniec lat 90. wielu charakteryzatorów bało się, że komputer całkowicie nas zastąpi. Dziś mamy dobrą równowagę. Na przykład w Grze o tron tworzyliśmy stwory - tzw. upiory - z elementami charakteryzacji, które później uzupełniano cyfrowo. Współpraca między charakteryzatorami a specjalistami od CGI jest teraz bardzo harmonijna. Dzięki temu obie strony mogą być kreatywne.
Brzmi jak dobra współpraca.
Tak, choć czasem trochę sobie zazdrościmy projektów. Ale myślę, że dziś wszyscy mamy wspólny cel - stworzyć jak najlepszy efekt.

Jak widzisz przyszłość charakteryzacji protetycznej?
Myślę, że zawsze będzie na nią zapotrzebowanie. Czasem tworzymy makiety postaci tylko po to, żeby ekipa CGI mogła je zeskanować i wykorzystać jako punkt odniesienia do oświetlenia. Ale na przykład charakteryzacja postarzająca — to jedna z moich ulubionych — wciąż wymaga pracy ludzkiej ręki. I często jest tańsza niż cyfrowe efekty.
Czyli twoim ulubionym typem charakteryzacji jest postarzanie?
Tak, uwielbiam tworzyć makijaże postarzające.
Jak wygląda proces tworzenia?
Obecnie pracuję głównie przy aplikacji charakteryzacji na planie, ale cały proces zaczyna się w pracowni. Zespół wykonuje skan 3D lub odlew twarzy aktora, następnie rzeźbi starczą wersję postaci. Mamy niesamowitych rzeźbiarzy, którzy potrafią na podstawie struktury mięśni przewidzieć, jak ktoś będzie wyglądał za kilkadziesiąt lat. Potem formy trafiają do działu odlewniczego, następnie do zespołu silikonowego, który przygotowuje elementy, a na końcu do artystów, którzy malują i dodają włosy. Dopiero wtedy my nakładamy całość na planie. To długi proces.
To fascynujące, bo pracuje nad tym wielu ludzi.
Dokładnie. To praca zespołowa - wymaga stałej komunikacji między wszystkimi działami i oczywiście z reżyserem, by upewnić się, że efekt spełnia jego wizję.
Masz ulubiony film, przy którym pracowałeś?
Jestem wielkim fanem komiksów, więc praca przy Strażnikach Galaktyki była spełnieniem marzeń. Obserwowanie Jamesa Gunna przy pracy i współpraca z Davem Bautistą to było niesamowite doświadczenie.
Ale przecież ty też tworzysz historię kina! Filmy Marvela, jak Avengers: Koniec gry, to ikony popkultury. Jak to jest być częścią takiego projektu?
To bardzo dziwne uczucie. Na planie skupiasz się po prostu na pracy i dopiero po premierze dociera do ciebie, jak ogromny był to projekt. Jesteśmy małymi trybikami w wielkiej machinie. A właśnie skończyłem pracę przy najnowszym filmie - Avengers: Doomsday.
Wszyscy na niego czekamy!
I słusznie.
17 października poprowadzisz masterclass w Warszawskiej Szkole Filmowej. Stawiasz na praktykę czy teorię?
Zdecydowanie wolę zajęcia praktyczne. Najlepiej uczę, gdy mogę pokazać charakteryzację na żywo i tłumaczyć techniki w trakcie pracy. Zachęcam uczestników, żeby zadawali pytania – nie ma głupich pytań. To najcenniejsza część nauki.
Czy takie wykłady mogą inspirować młodych twórców?
Oczywiście. W Wielkiej Brytanii i w Polsce macie wielu wykładowców, którzy sami pracują w branży filmowej. Dzięki temu mogą przekazywać aktualną wiedzę, dostosowaną do realiów pracy na planie. To niezwykle ważne, bo nie ma sensu uczyć technik sprzed 20 lat, których dziś nikt już nie używa.

