Moja podróż przez Gwiezdne Wrota. Geneza i fenomen serialu
W tym roku mijają 23 lata, odkąd na ekranach kin zawitały Gwiezdne wrota, a równo 2 dekady od pojawienia się serialu. Jak wygląda to po tylu latach z perspektywy kogoś, kto był z tą marką od początku?
W tym roku mijają 23 lata, odkąd na ekranach kin zawitały Gwiezdne wrota, a równo 2 dekady od pojawienia się serialu. Jak wygląda to po tylu latach z perspektywy kogoś, kto był z tą marką od początku?
Ciężko jest napisać o fenomenie Stargate czegoś, czego nie zrobił do tej pory nikt inny. Marka ta bawi nas od przeszło dwóch dekad, nie tylko jako medium kinowo-telewizyjne. To liczba mediów równie ogromna, jak prezentowane przez nią uniwersum. Książki, komiksy, gry czy też nawet systemy RPG, to wszystko stworzono na fali popularności dzieła Rolanda Emmericha i w większości przypadków zadbano, by te historie nie odbiegały jakością od tych znanych z ekranu.
Zacznijmy jednak od początku, jest rok 1994 i do kin wchodzą Stargate. Miałem wtedy 10 lat i dopiero stawiałem swoje pierwsze kroki w czymś, co potem zakwitło w miłość do sci-fi. Ojciec, sam będący fanem gatunku, zabrał mnie do kina. Mój dziecięcy mózg niewiele wtedy jeszcze rozumiał z nawiązań do egipskiej mitologii, która jest centralną osią fabuły zarówno filmu, jak i kilku pierwszych sezonów serialu. Nie przeszkadzało mi to jednak doskonale się bawić, podziwiając efekty specjalne, rozmach i przygodową magię płynącą z ekranu.
Sama historia była nowatorska i wnosiła powiew świeżości do gatunku. W 1928 w Gizie zostaje odnaleziony gigantyczny pierścień z nieznanego metalu, pokryty symbolami przypominającymi hieroglify, towarzyszy mu skamieniałe ciało jakiegoś stworzenia wyglądającego niczym Anubis oraz pasująca do pierścienia pokrywa, na której znajduje się jeszcze więcej tajemniczych symboli. Sprawę przejmuje armia USA a kilka dekad później, w czasach współczesnych, zostaje ona oddana genialnemu, choć fajtłapowatemu egiptologowi, Danielowi Jacksonowi (James Spader) i pułkownikowi Jackowi O'Neilowi (Kurt Russel). Doktorkowi udaje się w mig odszyfrować zagadkę, którą skrywają owe symbole, i uruchomić pierścień, który okazuje się być tytułowymi Wrotami, prowadzącymi na planetę znajdującą się na drugim końcu znanego wszechświata.
O'Neil, Jackson i mały oddział żołnierzy ruszają przez podprzestrzenny tunel i trafiają na Abydos. Planeta ta zamieszkała jest przez prymitywnych ludzi żywcem wyjętych ze starożytnego Egiptu oraz coś znacznie bardziej wrogiego i niebezpiecznego – budowniczych Wrót, rasę Goa'uld. To ich właśnie ludzkość znała jako egipskich bogów, a okazali się kosmiczną rasą potworów, którzy porywali ziemian i wykorzystywali jak niewolników i swoich nosicieli, brutalnie rozprawiając się z tymi, którzy się im sprzeciwiali. Konflikt jest nieunikniony, jego zakończenie łatwo przewidzieć, jednak poznanie przebiegu zostawiam widzom, zdradziłbym najlepsze.
Nawet gdy teraz, po 23 latach wróciłem do tego filmu po raz kolejny, mam dokładnie takie same odczucia. Owszem, czuć tam ten lekki kicz efektów specjalnych z lat 90., a aktorzy nie wspinają się na wyżyny rzemiosła. Jednak należy pamiętać, że Stargate to kino przygodowe, pełne akcji i humoru, a nie epos narodowy.
Trzy lata po premierze filmu pojawił się serial Stargate SG-1 u nas znany po prostu jako Gwiezdne wrota. Choć czas, który upłynął między tymi produkcjami, zdaje się relatywnie niewielki, kiedy jest się w takim wieku, w jakim byłem wtedy, rozciąga się on w nieskończoność. Nieskończoność, którą spędziłem na zgłębianiu swojej wiedzy oraz pasji do fantastyki naukowej. Serial przyjąłem z otwartymi ramionami, bardzo potrzebowałem produkcji sci-fi, która potrwa dłużej, niż te 90 minut pełnego metrażu. Co prawda od lat już na ekranach gościł wtedy Star Trek, ale przyznam szczerze, nigdy mnie nie ruszał. Tak więc, gdy tylko odkryłem w programie TV, że zaraz będą puszczane Stargate SG-1, poleciałem do telewizora i...
I wracałem do niego przez ponad dekadę, która dzieliła pierwszy odcinek Stargate SG-1 i ostatni Stargate Universe. To, co Brad Wright i Jonathan Glassner zrobili z filmem Emmericha jest oszałamiające. Co prawda w takich wypadkach i tak większość to zasługa elementu źródłowego, ale prawda jest taka, że i najlepsze budulce nie pomogą, jeśli majster to fajtłapa. Tutaj na szczęście tak się nie stało i z pojedynczego wiaderka pomysłów, jakim był pierwowzór z 1994 roku, stworzono całe uniwersum.
Nie obyło się oczywiście bez pewnych strat i wyrzeczeń, ale w perspektywie czasu, wyszło to na dobre. Aby serial trzymał się kupy, twórcy zmuszeni byli do podjęcia kilku kroków, tworzących jednocześnie most, jak i barierę pomiędzy ich show a filmem Emmericha. Dostajemy więc na nasze ekrany spin-off, będący jednocześnie alternatywną linią czasową ze zmodyfikowanymi wydarzeniami.
W pilotowym odcinku dowiadujemy się, iż Wrota na Ziemi nie prowadzą jedynie na Abydos (który teraz z drugiego końca znanego wszechświata został przeniesiony znacznie bliżej) stanowiący jedynie najbliższy nam świat wchodzący w skład wielkiej galaktycznej sieci. Goa'uld zostali zepchnięci z roli budowniczych owych urządzeń i stali się zaledwie użytkownikami tej technologii, zaś Ra okazał się wcale nie być ostatnim ze swej rasy. W związku z tymi odkryciami zostaje powołane dziewięć oddziałów SG mających na celu badanie, zwiad i nawiązywanie kontaktu z ewentualnymi mieszkańcami odkrytych światów. Na czele pierwszej grupy, SG-1 stają dobrze nam znani O'Neil i Jackson (zmuszony przez okoliczności do powrotu z Abydos), tym razem z twarzami Richarda Deana Andersona i Michaela Shanksa
Te wszystkie zmiany pchnęły historię do przodu i pozwoliły jej rozwinąć skrzydła. Twórcy nie poprzestali jednak na tym i wraz z rozwojem historii dodawali coraz to nowsze światy, rasy obcych, a nawet panteony. Mogliśmy więc zobaczyć bogów egipskich, nordyckich, japońskich, mitycznego chińskiego cesarza, a nawet postacie z mitologii celtyckiej i legend arturiańskich. Scenarzyści przechodzili samych siebie w tworzeniu historii i dodawaniu coraz to nowych wątków. Zrobili to przy okazji na tyle płynnie, ze widz, który w miarę na bieżąco śledził rozwój wydarzeń, nie gubił się w ogromie wątków.
Przy takim rozbudowaniu świata, naturalną koleją rzeczy wydają się kolejne spin-offy. I tak też się stało, wpierw otrzymaliśmyStargate Atlantis, a potem dużo bardziej niezależne od głównego wątku Stargate Universe. Jest jeszcze animowany serial Stargate Infinity, ale nie stanowi on elementu kanonu i powiem szczerze, generalnie lepiej o nim zapomnieć.
Zarówno Atlantyda, jak i Wszechświat stanowią naturalne rozwinięcie historii i nie czuć tutaj wymuszonego odcinania kuponów, choć przyznam, że druga ze wspomnianych serii już mnie tak nie porwała. Zapewne przez to, że twórcy odeszli od kina przygody, przy którym nie raz i nie dwa się uśmiechałem w kierunku znacznie mroczniejszej opowieści. Nie oznacza to, że Wszechświat jest zły, jest po prostu inny.
Ten serial jest też ważny z perspektywy nas samych i Was, Czytelników. Gwiezdne wrota były inspiracją do stworzenia portalu Hatak.pl, który potem przeobraził się w naEKRANIE.pl. Ten serial zawsze miał i będzie mieć szczególne miejsce w naszym sercu, bo jest ważniejszy od innych produkcji. Bez Gwiezdnych wrót, nie byłoby nas!
Patrząc na Stargate jako na całość, widzimy ogrom pracy, którą różni twórcy włożyli w tę markę, by dać nam porządną rozrywkę spod znaku fantastyki naukowej. Bawi mnie to, odkąd skończyłem 10 lat, i będzie to robić jeszcze bardzo długo. Z całego serca polecam Wam zarówno filmy, jak i seriale, książki i naprawdę udany system RPG. Załóżcie więc swoje mundury z oznaczeniem SG i bądźcie gotowi, za chwilę ostatni symbol znajdzie się na miejscu... a kto wie, co czeka nas po drugiej stronie...
Źródło: fot. MGM
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat