Przemoc w telewizji
Przemoc w telewizji to od lat temat wzbudzający emocje i niezliczone dyskusje. Przeciwnicy zakrzykną, że to chore i deprawujące, obrońcy odpowiedzą, ze przecież świat bez przemocy to iluzja, wystarczy obejrzeć codziennie wiadomości. Jedni i drudzy mają poniekąd rację.
Przemoc w telewizji to od lat temat wzbudzający emocje i niezliczone dyskusje. Przeciwnicy zakrzykną, że to chore i deprawujące, obrońcy odpowiedzą, ze przecież świat bez przemocy to iluzja, wystarczy obejrzeć codziennie wiadomości. Jedni i drudzy mają poniekąd rację.
Niemniej tak przywykliśmy do brutalnych scen w kinie i telewizji, że w tej chwili chyba nie wyobrażamy sobie innej wizji świata – fikcja telewizyjna bez przemocy wydaje nam się naiwna i nieprawdziwa. Tym sposobem, chcąc odpocząć od zwizualizowanej bezpardonowo przemocy, oglądam „Poldark”, jednocześnie irytując się z powodu jej braku i nieżyciowości serialu, czekając tylko, kiedy bohaterów spotka coś naprawdę paskudnego, bo w końcu musi. A przecież paradoksalnie właśnie od tego uciekam. Oglądając też niedawno równolegle ostatnie odcinki dwóch niestroniących od przemocy seriali, zastanawiałam się, jak to działa. Co powoduje, że jeden serial przyzwyczaił mnie tak do przemocy, iż jestem w stanie zdystansować się już do strasznych i bulwersujących amerykańską opinię publiczną rzeczy, jakie pokazuje, podczas gdy drugi sprawia, że to, co oglądam, jest wręcz emocjonalną torturą i czymś, czego wolałabym nigdy nie zobaczyć w formie obrazu? Jak telewizja posługuje się przemocą i czy można powiedzieć, dlaczego raz to działa, a innym razem trafia w próżnię, czy jest zrobione dobrze czy też źle? Czy można w ogóle mówić o dobrze pokazanej przemocy? I czy w takim razie ze mną jest coś nie tak?
[video-browser playlist="713058" suggest=""]
Telewizja przez ostatnie lata przyzwyczaiła nas do wszelkiego kalibru scen przemocy, które czasami przewijają się przez ekran niemalże w charakterze ozdobników i elementów scenografii, jakby twórcom wydawało się, że dorzucenie odciętej kończyny tu czy obdartych ze skóry zwłok tam w jakiś sposób uatrakcyjni ich produkcję. Tymczasem przyzwyczajany do takich obrazów odbiorca z czasem przestaje zwracać na nie uwagę, beznamiętnie trawiąc każdą jatkę razem z kolacją. Trudno tutaj nawet wskazać jakiś konkretny tytuł – serial bez przemocy to w dzisiejszej telewizji chyba rzadkość (pomijając oczywiście pewną kategorię seriali obyczajowych czy oczywistych wyjątków), dlatego właśnie pewien jej poziom przestał już w ogóle widza dziwić czy - tym bardziej - bulwersować. Wzruszamy ramionami i oglądamy dalej, bo takie rzeczy nie robią już na nas wrażenia. Zdarzają się jednak produkcje, które potrafią używać brutalnych scen tam, gdzie są one faktycznie nośnikiem fabuły i mają rzeczywisty, silny wpływ tak na bohaterów, jak i na emocje widza. Nie są tylko po to, żeby wywołać sensację tym, co jeszcze można pokazać dla samego pokazania. I czasem potrafią jeszcze tym widzem wstrząsnąć.
Od czego zależy właściwie siła naszej reakcji? Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi – czynników jest wiele, a odbiór to rzecz dość subiektywna, aczkolwiek zazwyczaj silniej reagujemy emocjonalnie, kiedy coś złego dzieje się z bohaterami, do których jesteśmy przywiązani, z którymi się identyfikujemy (twórcy i aktorzy muszą jednak zadbać najpierw o to, by taka więź powstała). Dużo zależy też od tego, co nas samych najbardziej dotyka i przeraża – dla jednego nie do zaakceptowania jest spalenie w ofierze własnego dziecka, dla kogoś innego gwałt, jako najbardziej poniżająca i ubezwłasnowolniająca forma przemocy. Czasami będzie to okrucieństwo ukierunkowane i osobiste, czasami to najbardziej przypadkowe i bezmyślne, wynikające z samej perwersyjnej przyjemności i możliwości bezkarnego zadawania bólu – jak scena z „Game of Thrones”, w której Joffrey znęca się nad dwiema Bogu ducha winnymi prostytutkami, aż po wypróbowanie na nich nowej kuszy ze skutkiem śmiertelnym. Zastanawiający jest też fenomen zabijania bohaterów jako tej formy przemocy, która wywołuje najsilniejsze reakcje. Zdanie to zdaje się podzielać większość widzów, a także część scenarzystów i autorów. Śmierć wydaje się tym definitywnym przejawem przemocy. Wspomniana już „Game of Thrones" tak bardzo przyzwyczaiła nas do zabijania kolejnych bohaterów, że po pewnym czasie ten zabieg zużył się i przestał wywoływać silne emocje. Zabił też przy okazji przywiązanie widzów do postaci, bo skoro wiadomo, że „valar morgulis”, to zaangażowanie emocjonalne nie ma większego sensu. Jeśli zabija się bohaterów w absurdalnych ilościach lub pozwala się im nieustannie wracać, ryzykuje się, że widz przestaje się przejmować. Dużo trudniejszym i silniejszym emocjonalnie bodźcem okazuje się nierzadko zmuszanie oglądającego do patrzenia na psychiczne okaleczanie bohaterów i to, jak później każe im się z tym żyć, jak definiuje ich się przez to, czego doświadczyli (Theon Greyjoy, „Game of Thrones”; Jamie Fraser, „Outlander”). Czasami można człowiekowi zrobić coś dużo gorszego, niż po prostu go zabić.
[video-browser playlist="718005" suggest=""].
Jedno jest pewne: jeśli coś nas naprawdę rusza (oczywiście pomijając przypadki osób, które wyzywają scenarzystów od psychopatów i odszczepieńców, nie rozumiejąc, że pokazywanie przemocy w jakimś celu nie oznacza automatycznego identyfikowania się z nią), to znaczy, że twórcy osiągnęli swój cel – kazali nam współodczuwać, oburzyć się, a nawet poczuć obrzydzenie. To oznacza, że sięgnęli do jakiejś naszej wrażliwości, która nie godzi się na to, co ogląda (oczywiście zawsze możemy przestać oglądać, jeśli uznamy, że to za dużo). Przemoc użyta w jakimś celu – czy po to, aby zobrazować, przez co przechodzi bohater, a przede wszystkim dać to widzowi odczuć na własnej skórze, czy też aby pokazać stopień ludzkiego zezwierzęcenia lub degeneracji czarnego charakteru (nie bez powodu najbardziej nienawidzimy psychopatów pokroju Joffreya, Ramsaya Boltona czy Jacka Randalla) – to coś, co ma za zadanie nami wstrząsnąć, wywołać dyskomfort i wewnętrzny protest. Paradoksalnie to dobrze, kiedy czujemy się źle, patrząc na takie sceny – umiejscawia to przemoc we właściwiej kategorii rzeczy, których tak naprawdę nie chcemy oglądać, i nadaje im przez to odpowiednią wagę.
Nadawanie przemocy odpowiedniej wagi poprzez wyjątkowo drastyczne sceny to także kwestia niejednoznaczna, aczkolwiek bardzo ważna. Na początku zazwyczaj zastanawiamy się, czy naprawdę twórcy musieli użyć do pokazania czegoś scen aż tak drastycznych i dosłownych. Dla jednych minimalizm jest wystarczający, a sugestia załatwia całą sprawę, podczas gdy na innych takie pokazywanie przez niepokazanie nie robi aż takiego wrażenia. Kontrowersja zagadnienia polega na tym, że należałoby sobie zadać pytanie, czy to, że potrzebujemy czasem dostać coś pokazane bardzo wprost, świadczy o stopniu naszego znieczulenia? Albo z drugiej strony - czy sugerowanie czegoś zamiast to pokazać szczerze i realistycznie jest faktycznie oszczędzaniem widza, kwestią respektowania pewnych granic czy też zakłamywaniem rzeczywistości? Czy łagodzenie rzeczy okropnych, żeby widz nie odczuł zbyt dużego dyskomfortu, nie zmniejsza emocjonalnego uderzenia i nieco ich nie trywializuje (oczywiście mówimy tutaj cały czas o przemocy pokazanej po coś)? Czy dlatego scena gwałtu z „Gry o tron” nie wywołuje takiego wstrząsu i obrzydzenia jak ta z „Outlander”? Dlaczego właściwie twórcy "GoT" stosują uniki w jednych przypadkach, podczas gdy w innych nie owijają w bawełnę? Odpowiedzią na te pytania jest być może kwestia perspektywy i tego, gdzie oraz w jakiej roli twórcy chcą postawić widza. Odbiór przemocy zależy w tym momencie od tego, czy jesteśmy obserwatorami i pozwolono nam zachować logiczną ocenę sytuacji oraz zachowań postaci, czy też stajemy się uczestnikami, a górę biorą nasze emocje – współodczuwamy razem z bohaterami i automatycznie stawiamy się na ich miejscu, tracąc dystans do fikcji. Kiedy kamera odwraca się od tych wszystkich paskudnych scen, patrzymy jedynie na reakcje innych postaci albo nie patrzymy na nic, jeśli scena została ucięta. Być może to jest trochę tak, jakbyśmy patrzyli przez filtr. Odbieramy emocje nie swoje, lecz innych obserwatorów - postaci biorących udział w wydarzeniach. To tak, jakby ktoś nam opowiadał, co widzi. Patrząc na coś bezpośrednio, zostajemy zdani jedynie na własne nagie i bezbronne emocje, na bezpośredni dotyk okrucieństwa i brutalności, na ból, przerażenie i upokorzenie odczuwane przez ofiarę - tym bardziej jeśli są to sceny tak przekonujące, że jesteśmy w stanie w nie uwierzyć, jeśli twórcy nie lukrują rzeczywistości, nie upiększają przemocy i nie pokazują jej jako czegoś, czym nie jest. Jesteśmy wtedy uczestnikami, a nie kimś z zewnątrz, kto bezpiecznie siedząc przed telewizorem, może sobie powiedzieć: "Spokojnie, to tylko fikcja".
Ciąg dalszy na stronie drugiej.
- 1 (current)
- 2
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat