Premiera (Świat)
26 września 2024Premiera (Polska)
26 września 2024Gatunek:
Przygodowa, AkcjaPlatforma:
Nintendo SwitchWydawca:
Świat: Nintendo
Najnowsza recenzja redakcji
Księżniczka Zelda wreszcie doczekała się produkcji, w której jest kimś więcej niż tylko damą w opresji lub sojuszniczką Linka. W The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom przypada jej rola głównej bohaterki. Jak się okazało, pod względem umiejętności nie tylko nie ustępuje ona w niczym najsłynniejszemu bohaterowi Hyrule, ale momentami wręcz go przerasta.
Po raz kolejny potwierdza się, że mieszkańcy Hyrule nie mają łatwego życia. Tym razem w krainie pojawiają się tajemnicze wyrwy, które pochłaniają całe obszary. Pech chciał, że ich ofiarą padł też Link, młodzieniec słynący ze swoich bohaterskich wyczynów. Z uwagi na nieobecność herosa Zeldzie nie pozostaje nic innego, jak tylko wziąć sprawy w swoje ręce. W ratowaniu świata pomoże jej tajemnicza istota przedstawiająca się jako Tri. Umożliwia ona protagonistce korzystanie z wyjątkowych zdolności: "uczenia się" tytułowych "ech" przedmiotów czy potworów, a następnie przywoływania ich w dowolnym momencie. To zaś okaże się kluczową mechaniką, z której będziemy korzystać przez najbliższych kilkanaście godzin – zarówno w walce, jak i przy poszukiwaniu rozwiązań łamigłówek.
Choć oparcie praktycznie całej gry na tym jednym pomyśle wydawało się dość ryzykownym zabiegiem, to w praktyce działa to naprawdę świetnie i wbrew pozorom się nie nudzi – przede wszystkim dzięki ogromnej otwartości gry. I nie mam na myśli wielkiego, otwartego świata, a swobodę w zabawie. Problemy rozwiązuje się na różne sposoby. Przykład: by dostać się w wyżej położone miejsce, możemy przywołać trampolinę, która pozwoli nam na wyższy skok, ale możemy też stworzyć prowizoryczne schody, gdy ustawimy kilka łóżek na sobie. Te ostatnie wykorzystywałem zresztą co chwilę, głównie jako most i platformy. Powód był prosty – odblokowuje się je na wczesnym etapie zabawy, są tanie i proste w użyciu.
Nieco gorzej wypada przywoływanie potworów. Choć mechanika ta działa tak samo jak w przypadku przedmiotów, to jednak w grę wchodzi dodatkowy element – sztuczna inteligencja. A ta niestety nie powala. Sojusznicy, których wezwiemy na pole walki, nie zawsze chcą z nami współpracować. Czasami minie trochę czasu, zanim zaatakują wroga, a innym razem zdarza im się gdzieś zagubić czy utknąć na jakiejś przeszkodzie. Potrafi to nieco zirytować, ale na szczęście mamy też dodatkową, awaryjną opcję. Zelda może na krótką chwilę przywołać moc umożliwiającą jej władanie mieczem i łukiem. Szczególnie przydatne jest to w starciach z bossami, zwłaszcza tymi, którzy szybko się poruszają lub potrafią co jakiś czas znikać, bo to właśnie w takich sytuacjach kompani kontrolowani przez AI kompletnie sobie nie radzą.
Dość istotnym zgrzytem jest zarządzanie katalogiem przedmiotów i stworów do przywoływania. Z uwagi na to, że jesteśmy w stanie zgromadzić naprawdę pokaźną ich ilość, to zarządzanie tym szybko robi się dość kłopotliwe. Minie trochę czasu, zanim dostaniemy się do tego, co w danej sytuacji jest nam potrzebne. Choć twórcy próbowali to jakoś zoptymalizować i wprowadzili kilka opcji sortowania (na przykład po najczęściej przywoływanych czy ostatnio nauczonych), to idealnie nie jest.
Do gustu bardzo przypadły mi za to lochy. Choć nie są one może tak rozbudowane i wymagające, jak w przypadku odsłon z Linkiem w roli głównej, to są przygotowane w całkiem pomysłowy sposób. Oferują niezbyt skomplikowane, ale satysfakcjonujące wyzwania, dobrze balansują elementy logiczne, zręcznościowe i akcję. Żadna z tych rzeczy nie góruje wyraźnie nad innymi, a zabawa wiele na tym zyskuje. Nie czujemy monotonii, bo co chwilę robimy coś innego.
Choć sama gra nie jest zbyt trudna, a informacje na temat kolejnych kroków, jakie mamy podjąć, są bardzo klarowne i dokładne, to jest tutaj parę momentów, w których można zatrzymać się na odrobinę dłuższą chwilę. Wynika to przede wszystkim z ogromnej liczby narzędzi i wspomnianej już swobody. Nie jest ona aż tak dobitna czy przytłaczająca, jak w Breath of the Wild czy Tears of the Kingdom, ale i tak potrafi zrobić wrażenie. Sam złapałem się za głowę, gdy po kilkunastu minutach kombinowania, jak dostać się do pozornie niedostępnej skrzyni, przypomniałem sobie, że mogę... po prostu przyciągnąć ją do siebie dzięki zdolności Tri.
Echoes of Wisdom jest przy tym dobrze przemyślane, jeśli chodzi o czas zabawy i liczbę dostępnych atrakcji. Dotarcie do końca zajmie około 15-20 godzin, co jest całkiem satysfakcjonującym wynikiem, ale jednocześnie takim, w którym nie zdążymy się znudzić. Oprócz tego od czasu do czasu natkniemy się również na poboczne zadania czy aktywności, które są przyjemne i nienachalne. Wiele z nich da się wykonać niejako po drodze do kolejnego, głównego znacznika, bez potrzeby poświęcania czasu na bieganie po całej mapie.
Grę tworzyło studio Grezzo, które wcześniej pracowało nad remakiem Link's Awakening – i to widać. Stylizowana oprawa jest miła dla oka i zdecydowanie może się podobać, ale już z wydajnością nie zawsze jest tak różowo. Przy przemierzaniu większych, otwartych przestrzeni dość często da się zauważyć wyraźne spadki płynności. I choć nie przeszkadzają w rozgrywce, to jednak nie powinny mieć miejsca. Od premiery odświeżonego Link's Awakening, który również miał takie problemy, minęło już 5 lat, a ma się wrażenie, że w tej kwestii nie zmieniło się w zasadzie nic. Szkoda.
The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom to dowód na to, że da się zrobić dobrą "Zeldę" bez Linka w centrum. Produkcja stworzona przez deweloperów z Grezzo jest wciągająca i pełna uroku. Szkoda tylko, że cień na to wszystko kładą problemy z optymalizacją. Kto wie, może na Switchu 2 będzie lepiej?