Czarna jak smoła fantazja, w której kilkoro czterdziesto-kilku latków będzie musiało stawić czoła horrorowi, z którym zetknęli się już jako zafascynowani grami RPG nastolatkowie. Scenarzysta DIE, Kieron Gillen (The Wicked + the Divne) mówi, że to takie gotyckie Jumanji. Album nominowany do nagrody Hugo.
Premiera (Świat)
18 sierpnia 2020Premiera (Polska)
18 sierpnia 2020ISBN
978-83-66512-27-6Polskie tłumaczenie
Paulina BraiterLiczba stron
160Autor:
Kieron Gillen, Stephanie HansGatunek:
KomiksWydawca:
Polska: Non Stop Comics
Najnowsza recenzja redakcji
Chyba każdy, kto grał w gry fabularne (także na komputerze), choć przez chwilę miał myśl, że fantastycznie byłoby się wcielić w swojego bohatera i przeżyć jego przygody „na żywo”. I właśnie taki jest punkt wyjścia serii Die: grupa nastolatków bierze udział w sesji, przy użyciu nietypowych kostek. Gdy te się potoczą, znikają… i powracają po kliku latach: nie wszyscy, okaleczeni, z traumą. Przez następne lata żyją w cieniu owianych tajemnicą wydarzeń. Gdy jednak pojawia się szansa powrotu, ratunku dla zaginionego przyjaciela, wracają do magicznego świata… i znowu cierpią.
Właśnie historia ich powrotu, wykonywania znanej, ale odmienionej misji, stanowi sedno opowieści na poziomie fabularnym. Kieron Gillen w Fantastycznym rozczarowaniu bierze stereotypy związane z fantasy i grami fabularnymi osadzonymi w tym settingu, a następnie przerabia je, wykrzywia według własnej wizji. Dzięki temu nie mamy tu ani odrobiny sztampy, a w zamian otrzymujemy sporo oryginalnych pomysłów.
Najważniejsze są jednak postacie, które stoją w rozkroku między swoją realną osobowością a tą przyjętą na potrzeby gry. Ich klasy postaci, interesujące i niepozbawione słabości to tylko jedna strona medalu. Po powrocie do krainy magii odżywają dawne traumy i wspomnienia, budzą się strachy, ale też ukrywane pragnienia. Rozgrywanie emocji postaci wychodzi scenarzyście świetnie, choć samej fabule i kreacji świata też nie można nic zarzucić.
Narracja prowadzona dynamicznie, ale też bez nadmiernego pośpiechu. Odpowiednie proporcje dają wybrzmieć zarówno dylematom postaci, jak i nie potrafią znudzić mniej „akcyjnymi” fragmentami. W budowaniu klimatu solidną robotę robi strona graficzna. Stephanie Hans czasem co prawda serwuje zbyt chaotyczne kadry, a kolorystyka w połączeniu z dość prostą kreską świetnie oddaje charakter opowieści.
Die, przynajmniej po pierwszym tomie, jawi się jako mocna i oryginalna opowieść fantasy, która wychodzi od znanych schematów, ale podąża we własnym kierunku. Na finałową ocenę tego projektu trzeba jeszcze poczekać, ale na razie Gillen i spółka narobili apetytu. Na razie Die jawi się jako Jumanji na sterydach.