Bates Motel: sezon 5, odcinek 7 – recenzja
Sytuacja w White Pine Bay staje się coraz bardziej napięta, a wszyscy istotni bohaterowie są pchani z powrotem w mroczne realia miasteczka, nawet wbrew swojej woli. Odcinek numer 7 tylko potwierdza założenie, jakie towarzyszy widzom od zeszłego tygodnia – finał naprawdę będzie wielki.
Sytuacja w White Pine Bay staje się coraz bardziej napięta, a wszyscy istotni bohaterowie są pchani z powrotem w mroczne realia miasteczka, nawet wbrew swojej woli. Odcinek numer 7 tylko potwierdza założenie, jakie towarzyszy widzom od zeszłego tygodnia – finał naprawdę będzie wielki.
Odcinek rozpoczął się w miejscu, w którym pozostawiliśmy bohaterów tydzień temu – łazience pokoju numer jeden, w której wciąż lała się woda spod prysznica. Na dobry początek zastosowano świetne i bardzo charakterystyczne ujęcie na martwe oko Sama Loomisa, gdy w dalszym ciągu wisiał ponad krawędzią wanny. Gdyby nie było to męskie oko i męska twarz, ujęcie w stu procentach oddawałoby to z Psycho, w którym widzieliśmy zamordowaną Marion – nawet kamera obraca się w identyczny sposób. Choć Norman nie mógł dojść do siebie po tym, co uczynił, Norma szybko zarządziła wielkie sprzątanie – i to by było na tyle z oglądania Sama Loomisa, który po odegraniu swojej wielkiej roli, odszedł z serialu tak szybko, jak się pojawił.
Halucynacja matki gra w nowym odcinku dużą rolę. Każde jej zachowanie jest zupełnym kontrastem dla działań chłopaka – gdy Norman panikuje, ona zachowuje stoicki spokój, gdy płacze, ona się uśmiecha. Prezentuje też zupełnie inne podejście wobec Dylana. Bo, owszem, syn marnotrawny w końcu pofatygował się do White Pine Bay, mieszając się w nie swoje sprawy i stając na drodze widmu matki (z którym przy okazji po raz pierwszy wchodzi w interakcję). W momencie, gdy Norma chce go zlikwidować, Norman staje przed jedną z największych prób i wszczyna walkę ze swoim alter ego. To zdecydowanie najmocniejsza scena w odcinku, która dostarcza dużej dawki emocji i trzyma w napięciu. Poza tym, to kolejna sytuacja, która sprzyja naszej sympatii wobec chłopaka – coraz bardziej utwierdzamy się w przekonaniu, że żadna z jego dotychczasowych zbrodni nie była zaplanowana przez niego, więc tak naprawdę nie mamy powodów, by darzyć go nienawiścią. Co ciekawe, nawet widmowa Norma, choć winna wszystkiemu, też nie jest obiektem naszej niechęci, na co wpływ z pewnością ma gra aktorska Vera Farmiga. Aktorka bawi się swoją postacią, czyniąc ją osobą, którą naprawdę da się lubić.
Po raz kolejny pojawia się także trup Normy, którego mogliśmy obserwować w początkowych odcinkach. Jeśli uznamy jego obecność za celowo zastosowaną tu klamrę, możemy odebrać to jako zwiastun nadchodzącego końca. Sezon rozpoczął się bowiem od zaprezentowania ciała Normy wystawionego w piwnicy, a teraz patrzymy, jak opuszcza ono swoją kryjówkę, by zostać pochowanym w górach. Cały proces przeniesienia zwłok matki poza dom przedstawiono bardzo emocjonalnie i doskonale zdajemy sobie sprawę, jak wiele Normana to kosztowało i jak ciężko mu pożegnać się z matką. Sugerując się Psychozą Alfred Hitchcock, przypuszczam jednak, że Norma wróci jeszcze na swoje miejsce. Ale z drugiej strony twórcy serialu wyraźnie już nam udowodnili, że nie do końca trzymają się wyznaczonego przez klasyczny thriller kursu, zatem możemy spodziewać się w tej kwestii wszystkiego.
Widmo nadchodzącego końca towarzyszy też samemu Normanowi, który w tej nowej odsłonie bardzo zyskuje. Chłopak rozpaczliwie stara się naprawić wszystko, co czynił przez ostatnie pięć sezonów, a o czym nie miał zielonego pojęcia, błaga o pomoc każdym spojrzeniem... Odkąd posiada pełną świadomość tego, co się z nim dzieje, nie jest w stanie panować nad własnym przerażeniem. Zawalił mu się grunt pod nogami i nie wie, czy ufać matce, czy wszystkim dookoła – bo samemu sobie nie ufa na pewno. Coraz wyraźniej widzimy, że jest tylko marionetką – nie potrafi podejmować najprostszych decyzji, zatem jego samodzielny telefon na policję pod koniec odcinka, wzbudza jeszcze większe niedowierzanie i... podziw. Gdy patrzymy na jego zrozpaczoną twarz, zwyczajnie jest nam go żal. To zupełnie nowe emocje, nieznane jeszcze w poprzednich sezonach. I zarazem kolejny czynnik odróżniający serial od jego głównej inspiracji – Norman Bates w kreacji Anthony’ego Perkinsa wzbudzał w widzu zupełnie przeciwne odczucia. Nowa wizja tej postaci mimo wszystko ukazuje jego ludzkie, a nie tylko bestialskie oblicze i trzeba przyznać, że to naprawdę fajna odmiana, na którą przyjemnie i z zainteresowaniem się patrzy.
Odcinek numer 7 przywołał również postaci, które musiały zejść na dalszy plan podczas całej akcji z Marion i Samem Loomisem. Mam na myśli panią szeryf, a przede wszystkim Alexa Romero, który po odzyskaniu sił pragnie kontynuować swoją zemstę i dopaść Normana. Ku mojemu zadowoleniu, postać Madelyn Loomis chwilowo odeszła na drugi plan, pojawiając się tylko na chwilę w poszukiwaniu męża. Trudno powiedzieć w jaki sposób wszystkie te wątki zostaną splecione w wielkim finale, jednak nie ulega wątpliwości, że będą w nim miały swój udział.
Podsumowując: Bates Motel po raz kolejny przykuwa wartką akcją i zaskakującymi sytuacjami. Ponowne wprowadzenie postaci Dylana do bieżącej fabuły zwieńcza całą historię i prowadzi nas do konkluzji, że wszystko skończy się dokładnie tam, gdzie się rozpoczęło – prawdopodobnie z udziałem tych samych postaci, które znamy od tak dawna. Do wielkiego i świetnie zapowiadającego się finału pozostały już tylko trzy odcinki.
Źródło: zdjęcie główne: A&E
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat