Big Gold Brick - recenzja filmu
Big Gold Brick to film, który prawdopodobnie aspirował do grona produkcji niszowych i artystycznych. W efekcie otrzymujemy jednak kolorowy, acz nudny twór, którego seans po prostu męczy.
Big Gold Brick to film, który prawdopodobnie aspirował do grona produkcji niszowych i artystycznych. W efekcie otrzymujemy jednak kolorowy, acz nudny twór, którego seans po prostu męczy.
Big Gold Brick to film nietypowy – zapowiadany trochę jako komedia, trochę jako dramat, a trochę jako fantasy, wyraźnie chce uplasować się w gronie produkcji, które wyróżniają się na tle innych. I początkowo faktycznie tak jest – wprowadzenie do historii jest dość nietypowe (z dryfowaniem w kosmosie włącznie), co nawet intryguje. Jednak z każdą kolejną minutą (a jest ich ponad 130), napięcie gdzieś ulatuje, a "dziwna" formuła tego ekscentrycznego filmu zwyczajnie zaczyna nudzić i męczyć. I niestety tak już będzie do końca.
Fabuła filmu skupia się na Samuelu Listonie, przeciętnym i niezadowolonym z życia mężczyźnie. Mężczyzna – w wyniku dziwnego splotu wydarzeń oraz wypadku, jakiemu ulega – trafia do domu zamożnego Floyda Deverauxa, jego żony i dwójki dzieci. Znalazłszy się w zupełnie nowym i obcym sobie środowisku, Samuel, zachęcany dodatkowo przez Floyda, postanawia zacząć pisać biografię goszczącej go rodziny. Zagłębianie się w historię i zacieśnianie więzi z tajemniczym panem domu poskutkuje serią nieoczekiwanych wydarzeń, w które mężczyzna zostanie mimowolnie wplątany.
Opowieść prowadzona jest retrospektywnie – głównego bohatera przedstawia nam się jako uznanego pisarza, który odniósł już sukces i jest rozpoznawalny. Podczas serii wywiadów, jakich udziela, mężczyzna cofa się do poszczególnych wydarzeń, które następnie odtwarzane są na ekranie. Mimo prób utrzymania chronologii w ryzach robi się z tego trochę bezcelowa sieczka – skakanie z wątku na wątek, przy jednoczesnej swoistej grze w skojarzenia, zupełnie nie sprzyja utrzymaniu pełnego skupienia, a to, co dzieje się na ekranie, szybko przestaje interesować. Niektóre przeskoki w retrospekcjach są od siebie tak oddalone (zarówno czasowo, jak i kontekstowo), że można pogubić się w ciągu przyczynowo-skutkowym, co raczej nie wpływa korzystnie na odbiór.
Trochę lepiej jest natomiast, jeśli chodzi o grę aktorską – warto wspomnieć, że do projektu zaangażowano kilka znanych nazwisk, wśród których są Megan Fox, Andy Garcia, Lucy Hale czy Oscar Isaac. Na ekranie wszystkie postacie są dopracowane dzięki charakteryzacji (faktycznie widać, że w ten aspekt włożono dużo pracy). I choć wygląda to wszystko dobrze, a aktorzy wyraźnie się starają, o samych bohaterach tak naprawdę niewiele wiadomo. Ich biografie nie przyciągają. Najbardziej irytująca okazuje się kreacja głównego bohatera – wcielający się w Samuela Emory Cohen tworzy postać mocno karykaturalną. Taką, z którą nie da się sympatyzować i na którą niestety trudno się patrzy.
Wszystkie swoje uchybienia film stara się nadrabiać przede wszystkim warstwą wizualną – jest dobrze zmontowany, bogaty w scenografię, a w kadrach dzieje się dużo i kolorowo. Niestety, choć mogło to być jego najmocniejszą stroną, szybko staje się pułapką – czuć, że twórcy trochę za bardzo zaufali temu, co widać i przez to położyli mniejszy nacisk na samą opowieść i jej sens. Skutkuje to wielkim chaosem fabularnym, w którym bardzo łatwo się zgubić. I o ile chaos wizualny jest tu mile widziany i pewnie atrakcyjny, o tyle w połączeniu z bałaganem scenariuszowym to wszystko robi się po prostu nieczytelne i męczące w odbiorze – ostatecznie nie wiadomo nawet, co właściwie oglądamy, bo ani to komedia, ani satyra, ani dramat. Pomieszanie z poplątanym, co finalnie prezentuje się... średnio. Twórcy wzięli na warsztat zbyt dużo, zbyt szybko i zbyt chaotycznie, przez co całość przewraca się pod swoim własnym ciężarem.
Big Gold Brick to wydmuszka – ładny z zewnątrz, intrygujący swoją oryginalną formą, ale ostatecznie pusty w środku, zmierzający donikąd i zwyczajnie nieprzyjemny w odbiorze. Historia, choć pozornie może się wydawać dynamiczna i pełna twistów, nie ma w sobie praktycznie żadnej siły przyciągania i budzi pewną dezorientację. Pierwsze pytanie "o co tu chodzi", widzowie mogą sobie zadawać jeszcze przed połową czasu trwania. Film jest też zdecydowanie za długi – i to staje się gwoździem do trumny. Drugi raz nie chciałabym już tego oglądać. Za aktorów i sam wygląd, który faktycznie może przyciągnąć wzrok, ode mnie maksymalnie 4/10. Fabularnie jednak nie ma tu czego szukać – nawet jeśli kolorowa scenografia usilnie przekonuje, że jest inaczej.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat