Conan Barbarzyńca. Tygiel - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 1 czerwca 2022Nowy tom serii Conan: Barbarzyńca pojawił się niedługo po informacji, że Marvel nie przedłuża swoich praw na amerykańskim rynku do postaci wymyślonej przez Roberta E. Howarda. Czyżby Conan stał się bohaterem, który już nie pasuje do naszej współczesności?
Nowy tom serii Conan: Barbarzyńca pojawił się niedługo po informacji, że Marvel nie przedłuża swoich praw na amerykańskim rynku do postaci wymyślonej przez Roberta E. Howarda. Czyżby Conan stał się bohaterem, który już nie pasuje do naszej współczesności?
W opowieściach o Conanie (zarówno tych z Marvela, jak i Dark Horse Comics wydawanych przez Egmont) czuć często potrzebę twórców, by ich scenariusze i plansze były czymś więcej niż typową heroic fantasy. Czy warto reinterpretować taką kultową postać? Nie tylko warto, ale też trzeba, im bardziej oddalamy się w czasie od chwili jej narodzin na kartkach papieru. A jednak w Conanie, mimo dodawanych przez twórców większych pokładów wrażliwości, nieustannie drzemie pierwotna siła i rodzaj lekkomyślności, która raz za razem kazała mu się pakować w tarapaty. To nie jest ten typ, który nadstawia drugi policzek. On oddaje ciosy ze zwielokrotnioną siłą. Tak zresztą zaczyna się tytułowa historia w tym tomie, od bitki, po której Conan zostaje nieoczekiwanie okrzyknięty czempionem miasta Garchall oraz zmuszony przez rozszalały tłum do wzięcia udziału w nieoczekiwanym wyzwaniu. Tym wyzwaniem jest święty turniej ku czci boga o przerażającym imieniu Mnoga Śmierć. Zaś sam turniej znany jest pod nazwą Tygiel. I już wiemy, skąd na okładce taki właśnie tytuł.
Za scenariusz Tygla odpowiada Jim Zub i trzeba przyznać, że potrafi podkręcić emocje i stawkę. Conan ląduje w podziemnych lochach wraz z grupką pozostałych uczestników turnieju, wśród których są zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Nikt tutaj nie może nikomu zaufać, liczy się tylko sztuka przetrwania, choć tym razem Conan próbuje scalić grupę, bo tylko w ten sposób mają szansę z czającymi się w mroku pułapkami. Trochę tu klimatów, które znamy z “Indiany Jonesa”, rzecz jasna w bardziej krwawym stylu i sporo gry z czytelnikiem, który kibicuje postawie Conana i ma nadzieję, że uda mu się wyciągnąć z lochów tych bohaterów, których zdążyliśmy polubić.
Cóż, nie o tym jest ta opowieść, w której trup ściele się gęsto, a na końcu czeka nas jeszcze wiele niespodzianek. W czterech zeszytach udało się opowiedzieć bardzo atrakcyjną, dynamiczną historię w nowoczesnej, graficznej oprawie, która dobrze koresponduje z klasyką. Może przydałoby się jedynie trochę bardziej ciemnych kolorów, a może właśnie swoista przewrotność tej historii kazała koloryście albumu, Israelowi Silva użyć większej palety żywych barw.
Kiedy kończymy lekturę Tygla, jest nam autentycznie żal, że ta przygoda tak szybko dobiegła do finału, bo podczas lektury wydawało się, że spokojnie zapełni cały tom Conana Barbarzyńcy. Po części tak jest, ponieważ dwa kolejne zeszyty zatytułowane Klątwa Nocnej Gwiazdy fabularnie wynikają z obietnicy, którą nasz heros podjął jeszcze podczas uczestnictwa w Tyglu. Szkoda jedynie, że nie miał świadomości, z jakimi wiąże się to konsekwencjami.
Tytułowa Nocna Gwiazda to oręż, który przejmuje nad Conanem kontrolę. W rezultacie dostajemy dwa zeszyty pełne mrocznych fantasmagorii i czynów, którym nasz bohater nie jest w stanie zapobiec. To nie pierwszy raz, kiedy widzimy Conana pod wpływem mrocznej magii, ale tutaj jest to podane wyjątkowo sugestywnie, aż do momentu, w którym może się wydawać, że heros znalazł się w sytuacji bez wyjścia. To świetny pomysł, żeby Cymeryjczyk znalazł się pod mrocznym urokiem lśniącej ogniście klingi, bo przecież oręż w jego życiu to element stały i upodobanie do świetnej broni tym razem może stać się dla bohatera przekleństwem. Jak będzie, warto przekonać się samemu, ale to zauroczenie naprawdę może Conana wiele kosztować.
Lekturę kończymy szybko, trochę nie w pełni zaspokojeni, bo chciałoby się więcej. W tej dawce heroic (bądź nie) fantasy lepiej sprawdzają się jednak te grubsze, egmontowskie wydania, bo przy nich bardziej i na dłużej wsiąkamy w ów stworzony niegdyś przez Roberta E. Howarda świat. Jeśli nie Marvel, to na pewno znajdzie się inny wydawca, który będzie kontynuował komiksowe opowieści o Conanie, bo do nich, do ich prostoty i intensywności po prostu się tęskni. Co jakiś czas ten rodzaj lektury, nieważne czy poddany reinterpretacji, czy podążający klasycznym torem, jest po prostu dla wielu popkulturowych fanów nieodzowny.
Poznaj recenzenta
Tomasz MiecznikowskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat