Damien: sezon 1, odcinek 1 – recenzja
W 1976 roku świat przeraził się dzieckiem Szatana w filmowej wizji Richarda Donnera. Czy po czterech dekadach jesteśmy jeszcze w stanie bać się nowego Omenu? Oceniamy premierę Damiena stacji A&E.
W 1976 roku świat przeraził się dzieckiem Szatana w filmowej wizji Richarda Donnera. Czy po czterech dekadach jesteśmy jeszcze w stanie bać się nowego Omenu? Oceniamy premierę Damiena stacji A&E.
Seriale takie jak Fargo czy Ash vs. Evil Dead w znakomity sposób podpierają całkiem świeżą teorię o tym, że telewizja może z powodzeniem brać się za tworzenie kontynuacji hitów kinematografii. Zjawisko to, jeszcze dekadę temu niewyobrażalne, obecnie wywołuje uczucie co najmniej zaintrygowania takimi projektami jak Damien stacji A&E, której nieobce są nawiązania do gatunkowej przeszłości kina (Bates Motel). Czy ich nowe dzieło staje na wysokości zadania postawionego czterdzieści lat temu przez Richarda Donnera?
Pierwsza rzecz, na którą należy zwrócić uwagę, to nawiązanie do oryginału. Jest ono jednoznaczne i dosyć hermetyczne. Glen Mazzara w swoim telewizyjnym dziele odwołuje się wyłącznie do pierwszej części The Omen, unieważniając tym samym egzystencję nastoletniego i dorosłego Damiena Thorna, która została nam zaprezentowana w 1978 i 1981 roku. Nie muszę chyba wspominać, że remake z 2006 również zostaje wykluczony z obrazka. Mazzarowy Antychryst zaczyna tym samym swoją historię z czystym kontem, nieskażony wizjami innych twórców, które przecież nie do końca chwalebnie zapisały się na kartach gatunkowej kontynuacji. Jednocześnie twórcy ułatwiają sobie niejako zadanie. Od niefortunnych wydarzeń z pierwowzoru mija więc 25 lat, a tytułowego bohatera spotykamy w dniu jego 30. urodzin. Prowadzi on życie fotoreportera, którego miejscem pracy są najczęściej targane wojną kraje, gdzie pospolita radość i nieskomplikowana egzystencja mieszają się z niewytłumaczalną przemocą. Można powiedzieć – raj dla diabła. Damien wszak nie ma powodów do korzystania z tych uroków, gdyż nie jest w żaden sposób świadomy swojego demonicznego backgroundu. Mężczyzna jest w gruncie rzeczy dobrym i uczynnym facetem oraz wspaniałym przyjacielem. Tym samym już na starcie scenarzyści wyświadczają sobie niedźwiedzią przysługę. Pragnąc zachować pewną niewinność pierwotnego Damiena (niewinność wynikającą z oczywistego faktu bycia dzieckiem), jednocześnie ograbili go z bycia wcielonym złem. Podczas gdy postać odgrywana przez sześcioletniego Harveya Stephensa przerażała do szpiku kości, Damien Bradleya Jamesa to chłopak do polubienia (jeśli nie do pokochania) - bohater ratujący staruszki przed brutalnymi żołnierzami i chroniący swoich bliskich kosztem własnego życia uczuciowego. Czego tu się bać?
Damien przez cały pilotażowy odcinek zmaga się z zaakceptowaniem niewygodnej prawdy po tym, jak wspomnienia zaczynają powracać, a danych do przyswojenia jest sporo. The Beast Rises wykorzystuje kilka pamiętnych ujęć z The Omen Donnera. Elementy te w pewnym momencie przesycają odcinek, ale i tak należy pogratulować twórcom zaangażowania w podtrzymanie atmosfery oryginału. Szczególnie przypadły mi do gustu pierwszoosobowe ujęcia obserwatorskie, które są dokładną repliką sekwencji, w których rottweilery bacznie wypatrywały zagrożeń czyhających na ich Pana. Przecież i w serialowym sequelu nie mogło zabraknąć miejsca dla tych ogarów piekielnych, których jedyną misją jest wyeliminowanie wszelakiego niebezpieczeństwa czyhającego na Damiena. Dzięki temu mamy okazję już w pilocie podziwiać te zwierzęta w akcji. Ponadto w scenariusz wplecione są różnorakie nawiązania do bohaterów oryginalnego filmu – niektóre bardziej udane niż inne. Pilot ma również ogromne zabarwienie sakralne. Nawet czołówka umotywowana jest nieustannym przenikaniem się sacrum i profanum. Wszak historia Diabła nie istniałaby bez chrześcijańskiej ikonografii, a opowieść o Antychryście nie byłaby prawdziwa bez sztyletów Megiddo.
Bradley James (II) spełnia swoją podstawową rolę – na ekranie prezentuje się fantastycznie. Z pozostałymi aspektami już jest gorzej. Aktor nie do końca poradził sobie z rozdarciem wewnętrznym potencjalnej biblijnej Bestii, przez co jego gra chwilami nuży. Daję mu jednak pewien kredyt zaufania. Może w następnych odcinkach uda mu się rozbudzić niepokojący charakter, jaki winien bić od postaci młodego Thorne’a. Będzie musiał sprostać temu zadaniu, gdyż poza enigmatyczną bohaterką graną przez Barbarę Hershey nikt nie zapisuje się w naszej pamięci na dłużej.
Czy Damien spełnia wymogi dobrej kontynuacji? Po obejrzeniu pilotażowego odcinka trudno nie skłaniać się ku negatywnej odpowiedzi. Parę klimatycznych momentów (przede wszystkim osiągniętych dzięki jawnemu nawiązaniu do arcydzieła Donnera) nie ratuje całości, która z pewnością nie robi takiego wrażenia jak wspomniane przeze mnie na początku rewelacyjne seriale. Tym samym rodzi się pytanie o zasadność rozgrzebywania ikony horroru. Czy pogoń za modą telewizyjnych kontynuacji ma teraz dotykać wszystkich kultowych dzieł? Z pewnością ta próba nie jest strzelbą i nikogo nie zabije, a jedynie niektórych zirytuje. Ja osobiście daję Damien szansę, bo nawet jeśli zmarnuję kolejne wtorkowe wieczory, to przynajmniej w zacnym dla oka towarzystwie Bradley James (II).
Poznaj recenzenta
Agnieszka SudołDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat