Dark Matter: sezon 2, odcinek 11 i 12 – recenzja
To już prawie koniec drugiego sezonu Dark Matter i jak na razie można mieć bardzo mieszane uczucia. Dwa przedfinałowe odcinki fabularnie znajdują się na dwóch biegunach – 11. jest straszliwym zapychaczem, dzięki czemu 12. wygląda przy nim jak arcydzieło. Niestety tak nie jest.
To już prawie koniec drugiego sezonu Dark Matter i jak na razie można mieć bardzo mieszane uczucia. Dwa przedfinałowe odcinki fabularnie znajdują się na dwóch biegunach – 11. jest straszliwym zapychaczem, dzięki czemu 12. wygląda przy nim jak arcydzieło. Niestety tak nie jest.
Możliwe, że twórcy w dość przemyślany sposób (a przynajmniej należy mieć taką nadzieję) zaserwowali nam dwie kontrastowe odsłony, by w pewnym sensie podbić odbiór przedostatniego odcinka drugiego sezonu. Jeśli tak jest faktycznie, to nie jest to zaskakujący zabieg. Wielokrotnie widywaliśmy podobne sytuacje w innych serialach, jak choćby w Supernatural czy - z bardziej świeżych - Blindspot. Dlatego też Wish I'd Spaced You When I Had the Chance mogłoby równie dobrze nie być i nie zmieniłoby to w świecie Dark Matter absolutnie nic. Jedyne, co wniósł ten odcinek, to większe zacieśnienie stosunków (nie mylić z tymi stosunkami) pomiędzy Trójką i Piątką (a przynajmniej pozornie), a także wstęp nakreślający fabułę finałowych odsłon.
Przy tak dużej liczbie wątków w pierwszej połowie sezonu trudno było określić, do jakiego końca dociera druga seria Dark Matter. Z jednej strony dostaliśmy zalążki międzykorporacyjnej wojny, z drugiej problemy Dwójki z nanobotami (które już rozwiązano), z trzeciej mieliśmy mieszających się we wszystko Proroków, a z czwartej coraz większą chęć Czwórki do odzyskania należnego mu tronu na swojej plancie. Do tego dostaliśmy technologię blink drive, którą zainteresowani są wszyscy możni wszechświata. Sometimes In Life You Don't Get to Choose pokazuje, że większość wspomnianych wątków ze sobą się zazębia, a na pierwszy plan wysuwa się Ryo Ischida i jego walka o tron. Wokół tej spawy kręci się cały odcinek i będzie tak też w finale.
Zdobycie tronu ma być ułatwione przez odzyskanie przy pomocy androida wspomnień sprzed hibernacji. Ważną rolę ma tu do odegrania oczywiście załoga Razy, która mimo wątpliwości wspiera Ischidę na każdym kroku. Istotne w tej całej historii jest to, co w pewnym momencie mówi Piątka w rozmowie z Szóstką - zobaczyła już, jakimi ludźmi są Ryo, Portia oraz Boone sprzed hibernacji, i obawia się, że do Ryo wróciły jego najgorsze cechy. Przez większą część odcinka wydaje się on temu kompletnie zaprzeczać. Nie widać praktycznie żadnych zmian w jego charakterze i odnosi się wrażenie, że odzyskanie tronu Zairon nie ma spełnić jego ambicji, a raczej służyć uratowaniu całej planety. Twórcom serialu udało się oszukać widza, który w to wszystko uwierzył, dlatego też finał potrafi zaskoczyć.
Inną kwestią jest to, że zaskoczy to tylko te osoby, które z serialami do tej pory nie miały zbyt wiele do czynienia - dla serialomaniaków przebieg całego odcinka i jego koniec był do bólu przewidywalny. To nie zmienia faktu, że zwłaszcza w kontekście kilku poprzednich Sometimes In Life You Don't Get to Choose jest jak na Dark Matter naprawdę dobry i nieźle wprowadza nas do finału, który powinien zadowolić fanów tej produkcji. Czy tak faktycznie będzie, przekonamy się za kilka dni.
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat