Dom grozy: sezon 3, odcinek 5 – recenzja
W najnowszym odcinku Domu grozy twórcy próbują wycisnąć wszystko, co najlepsze, z wątku Ethana Chandlera. Pomijając kilka mielizn fabularnych, wychodzi to w miarę dobrze, mimo że amerykańskie bezdroża wciąż nie są łaskawe dla estetyki gotyckiego horroru.
W najnowszym odcinku Domu grozy twórcy próbują wycisnąć wszystko, co najlepsze, z wątku Ethana Chandlera. Pomijając kilka mielizn fabularnych, wychodzi to w miarę dobrze, mimo że amerykańskie bezdroża wciąż nie są łaskawe dla estetyki gotyckiego horroru.
Dobrze, że omawiany odcinek został poświęcony prawie w całości młodemu Talbotowi. Dostajemy wystarczająco dużo czasu, aby poznać mroczną tajemnicę jego rodziny. Wreszcie też postać Kaetenaya nabiera głębi. Przestaje być już tylko mitycznym indiańskim szamanem-wojownikiem. Wychodzą na jaw brutalne zbrodnie, których dokonał. Dzięki temu zaczynamy rozumieć motywacje bohaterów i historia ich znajomości staje się bardziej przejrzysta.
Większość akcji na Dzikim Zachodzie dzieje się pod osłoną nocy i w mroku posiadłości Talbotów. Jest to celowy zabieg. Reżyser ewidentnie chciał ukazać amerykańskie stepy jako miejsce tajemnicze, posępne i pełne grozy. Miało to zminimalizować kontrast między amerykańską scenerią a gotyckim Londynem. Moim zdaniem udało się to tylko połowicznie. Trzeba dużo więcej niż zatopienie stepów w mroku nocy, aby nawiązać do charakterystycznego klimatu Domu grozy. Jak pokazał poprzedni odcinek, kluczem jest scenariusz, który wpływa na ton opowieści. Strzelaniny i ataki grzechotników są oczywiście efektowne, ale czasem wystarczy biel celi dla obłąkanych i dwójka rozmówców, aby wprowadzić potrzebny nastrój.
This World is Our Hell to odcinek bez Vanessy i głównego wątku. Twórcy dają odpocząć naszym emocjom tylko pozornie. Historia Ethana rozwija się w coraz ciekawszy sposób. Poświęcenie mu prawie całego odcinka czyni go równorzędnym głównym bohaterem całego serialu. Jego historia od samego początku pisana jest bardzo dobrze – bez dziur fabularnych i logicznych. Opowieść zatacza koło i poznajemy dokładnie przebieg wydarzeń sprzed pierwszego sezonu. Dowiadujemy się wreszcie, co działo się zaraz przed przybyciem młodego Talbota do Anglii i czemu ucieka przed przeszłością. Tajemnicą jest jeszcze kwestia jego drugiej natury, ale pewnie i to zostanie wkrótce wyjaśnione.
Przez cały odcinek Lupus Dei kuszony jest przez Hecate, chcącą przeciągnąć go na stronę zła. W końcu dochodzi między nimi do zbliżenia, co cementuje ich romantyczną relację. Niestety nie jest ona zbyt wiarygodna i osłabia fabularnie cały wątek. Dużo bardziej sugestywnie byłoby, gdyby Ethan przemierzał pustkowia sam, jak przystało na dzikie zwierzę. Miałoby to charakter bardziej szaleńczy, nieokiełznany, a polowanie na bestię byłoby bardziej naturalistyczne. Hecate wprowadza niepotrzebne dłużyzny, nadaje historii łagodniejszy ton, pokazuje często swoją wrażliwszą stronę, której nie poznaliśmy w poprzednim sezonie. Z drugiej jednak strony zrozumiały jest motyw kuszenia i przejścia Ethana na stronę zła – było to potrzebne dla głównego wątku. Dodatkowo miejsce kuszenia – pustynia – jest mrugnięciem oka i nawiązaniem do wydarzeń biblijnych.
Najgorszym, co spotkało widzów w omawianym odcinku, jest obserwowanie, w jaki sposób została potraktowana historia Frankensteina i Jekylla. W przeciągu kilku minut nie wydarzyło się zupełnie nic. Po raz kolejny biedny, szalony Szkot, pan Balfour, jest zamęczany eksperymentalnymi metodami leczenia szaleństwa. Dwaj naukowcy po raz kolejny prowadzą ożywioną dysputę, która prowadzi zupełnie do niczego. No i przede wszystkim, po raz kolejny obserwujemy Victora w jego melodramatycznym nastoju, użalającego się nad straconą miłością. O ile w poprzednich odcinkach przymykałem oko na te tendencje, widząc potencjał i licząc na niechybne rozkręcenie akcji, to na tym etapie trzeba powiedzieć stanowcze nie. Dosyć już tej beznamiętnej paplaniny i pseudoromantycznych rozterek. Czas wykorzystać potencjał, który ma ten wątek. Ciekawa postać Jekylla z każdym odcinkiem staje się coraz mniej wiarygodna. Wciąż nie wiemy o nim nic, a co gorsza, nie znamy jego motywacji wewnętrznych. Rozumiem, że twórcy powoli, w swoim stylu chcą położyć podwaliny pod wspólna historię obu doktorów, jednak lepiej by było, gdyby skupili się na pokazaniu głębi emocjonalnej Jekylla, a nie ciągłego smutku Frankensteina, który towarzyszy nam przecież od początku serialu. Nie da się naświetlić tego w kilkuminutowych dialogach i przekomarzaniach. Potrzebny jest większy nacisk fabularny, wgłębienie w przeszłość, rozwinięcie psychologiczne. To już ostatni gwizdek dla tego wątku, bo jeśli scenarzyści zdecydują się go rozwinąć dopiero w ostatnim momencie, może to wyjść trochę niewiarygodnie.
Na szczęście twórcy potrafią zrobić to też właściwe, czego dowodem jest Jared Talbot, grany przez Briana Coxa. Postać ojca Ethana to zdecydowanie kolejna ozdoba Penny Dreadful pod względem aktorskim. Wystarczyło kilka chwil obecności na ekranie, aby widz wystarczająco dobrze poznał głowę rodziny Talbotów. Podczas krótkiej rozmowy z sir Malcolmem dowiedzieliśmy się o nim więcej niż o doktorze Jekyllu przez kilka odcinków. I nie chodzi tu o powierzchowność, tylko o głębię psychologiczną, która powinna charakteryzować każdą postać literacką czy filmową.
Wątek amerykański nabrał wreszcie rumieńców. Dzięki wprowadzeniu starszego Talbota, poznaniu przeszłości Ethana i roli w niej Kaetenaya wreszcie kierunek fabularny jest właściwy. Niestety duży minus należy się reżyserowi i scenarzystom za sposób, w jaki potraktowali Frankensteina i Jekylla. W takiej sytuacji lepiej by było, gdybyśmy dostali odcinek jednowątkowy, w całości toczący się w Ameryce. Wydarzenia w laboratorium nie wniosły absolutnie nic do fabuły, a poświęcenie trochę więcej czasu Ethanowi na pewno zadziałałoby pozytywnie na całość. Po poprzednim, monotematycznym odcinku twórcy zapewne nie chcieli powielać formy, była to jednak dyskusyjna decyzja, bo recenzje serialu pokazują, że tego typu epizody cieszą się największą popularnością i reprezentują zawsze najwyższy poziom artystyczny.
Źródło: fot. Showtime
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat