Egzotyka pełną gębą!
Po wielu raczej odtwórczych projektach Bear McCreary bardzo pozytywnie zaskakuje oprawą muzyczną do Black Sails. Przede wszystkim eksperymentuje, co daje możliwość wypłynięcia na nieznane mu do tej pory wody.
Po wielu raczej odtwórczych projektach Bear McCreary bardzo pozytywnie zaskakuje oprawą muzyczną do Black Sails. Przede wszystkim eksperymentuje, co daje możliwość wypłynięcia na nieznane mu do tej pory wody.
Niewielu kompozytorów parających się telewizyjnym rzemiosłem potrafi robić wokół siebie tyle szumu co Bear McCreary. Artysta ten, począwszy od pamiętnego BSG, systematycznie stara się zarażać swoim entuzjazmem kolejnych melomanów. I nie będzie przesadą stwierdzenie, że plan ten realizuje w 150 procentach. Oczywiście sporą robotę robi tutaj sama muzyka, która jak na współczesne telewizyjne standardy jest nad wyraz przystępna dla przeciętnego odbiorcy. Niemniej jednak solidnym orężem w walce z zapomnieniem jest tutaj inteligentne PR, które prowadzi McCreary. Z pieczołowitością opisuje na swojej stronie internetowej każdy etap żmudnej pracy, a ostatnio również nagrywa obszerne videoblogi racjonalizujące podejmowane przez niego koncepcje. Jakby tego było mało, to postanowił założyć swoją własną wytwórnię, która ukierunkowana została na skrupulatne zaspokajanie potrzeb fanów. Dzięki Sparks&Shadows mogliśmy już posłuchać między innymi obszernych fragmentów ilustracji do projektów Da Vinci's Demons, Defiance, Europa Report oraz Knights of Badassdom. Jakże wielkim zaskoczeniem była natomiast informacja, że jeszcze przed premierą pierwszego odcinka najnowszego serialu, do którego muzykę tworzył Bear McCreary, ukaże się soundtrack zawierający selekcję najciekawszych fragmentów ścieżki z... całego sezonu!
Mowa tu o Black Sails – superprodukcji stacji Starz, w którą zaangażowany był Michael Bay. Jak sama nazwa wskazuje, serial ten opowiada o losach piratów, a dokładnie o przygodach słynnego kapitana Flinta, który owładnięty obsesją wielkiego bogactwa nie szczędzi środków i zdrowia swoich ludzi w poszukiwaniu obładowanego złotem hiszpańskiego galeonu L'Urca de Lima. Na drodze do realizacji tych celów staje zbuntowana załoga i liczna konkurencja, która tylko czeka, aż Flintowi powinie się noga. Pierwszy sezon (składający się z ośmiu odcinków) to istny festiwal okrucieństwa i politycznych zmagań, które zmieniają nieco stereotypowy wizerunek pirata. W świecie rozgrywek o każdą uncję złota stawką jest życie, a jakikolwiek przejaw słabości skończyć się może w najlepszym przypadku pozbawieniem autorytetu i władzy. I w takim brutalnym, ale jakże egzotycznym świecie Nassau odnaleźć się musiał Bear McCreary, dla którego wkroczenie w XVIII-wieczne realia wiązać się musiało z totalnym przemodelowaniem swojego warsztatu.
Nie jest to bynajmniej pierwsza wyprawa Beara w tak odległe czasy. Jeżeli sięgniemy po oprawę do serialu Da Vinci's Demons, tam również otrzemy się o pewien historyczny kontekst. Warto jednak zaznaczyć, że ilustracja tworu o przygodach słynnego artysty tworzona była w duchu miłościwie panującego nam mainstreamu. W przypadku Black Sails tradycyjne orkiestrowe instrumentarium siłą rzeczy musiało pójść w odstawkę. Wizja kreującego serial Jonathana Steinberga mówiła bowiem o jak najwierniejszym odtworzeniu tamtejszych realiów, co niewątpliwie musiało przełożyć się również na warstwę muzyczną. Ale jak pogodzić dwa wydawać by się mogło skrajne światy – barokowy, wystawny styl życia z egzotyką pirackiego uniwersum? Rozwiązaniem tej sytuacji było odwołanie się do tradycji w szantach. Bear McCreary wykorzystał charakterystyczne skale, rytmikę oraz instrumentarium, dodając temu wszystkiemu filmowej dynamiki. Efektem tego jest bardzo unikatowa pod względem brzmieniowym partytura, która posiada dodatkowy atut w postaci wyraźnie zarysowanej linii melodycznej. A takową kształtuje między innymi temat przewodni, który genialnie łączy tradycjonalizm szant z charakterystyczną dla McCreary'ego rockową otoczką.
Utwór z czołówki jest zresztą sam w sobie bardzo nietypowy. Głównie dlatego, że jednym z wiodących instrumentów jest rzadko spotykana w muzyce filmowej lira korbowa. Kolejnym ciekawym zabiegiem jest rytmiczne tło, uzyskiwanie za pomocą dwóch akordów specjalnie rozstrojonego w tym celu fortepianu. Kompozytor, wypowiadając się na temat procesu tworzenia tego tematu, podkreślał, że zależało mu, aby każdy z wykorzystanych w ścieżce instrumentów brzmiał jak wysłużony, będący na skraju żywotności. Ta klauzula naturalności musiała się również przełożyć na wykonanie. McCreary prosił muzyków, ażeby nie trzymali się sztywno ram partytury, aby w miarę możliwości często improwizowali, a nawet specjalnie pozwalali sobie na tak zwane "fałszywe nuty". Miało to stworzyć niespotykany do tej pory w ścieżkach Beara autentyzm. Autentyzm budowany na wzajemnych relacjach muzyków interpretujących zapis nutowy na swój unikatowy sposób. Nieco przewrotną odsłoną tej koncepcji są partie wokalne, które usłyszeć możemy w rzeczonym temacie przewodnim. Kompozytor zebrał po prostu kilku performerów i razem z nimi nagrał przyśpiewkę do linii melodycznej. Niestety ten quasi-improwizatorski wizerunek ścieżki psują odmierzone "od linijki" sample perkusyjne wkraczające na arenę wydarzeń w bardziej dynamicznych fragmentach akcji. Ot, kolejny przykład, że pomimo totalnej rewolucji w instrumentarium i podejmowanej stylistyki duch Battlestara kładzie się cieniem nawet na tak kameralnej pracy. Mimo tego, podjęty przez Beara wysiłek przyniósł swój wymierny skutek, a dziwny po pierwszym odsłuchu temat bardzo szybko zapada w pamięć i staje się świetną wizytówką serialu.
Prawie 80-minutowy album soundtrackowy to coś więcej aniżeli systematyczne odgrzewanie opisanej wyżej melodii. Black Sails mieni się paletą wielu muzycznych barw, czego przykładem jest nie tylko kompleksowe podejście do sfery tematycznej, ale i instrumentalnej. Nie dziwią pojawiające się filddle, akordeon, gitary akustyczne, mandolina... Ale dudy, bodhran, kości i wspomniana wyżej lira, a nawet gitara elektryczna z basem? McCreary z powodzeniem łączy hiszpańską ekspresję z irlandzkim folkiem, nie bojąc się przy tym eksperymentować z bardziej współczesnymi środkami muzycznego wyrazu. Stworzył w ten sposób bardzo polichromatyczną, ale i ciepłą w wymowie ilustrację. Przykładem niech będzie temat pirackiego portu Nassau, w którym zderzają się dwa skrajne muzycznie światy. Przeniesieniem tego wszystkiego na grunt muzycznej akcji jest natomiast temat kapitana Flinta, gdzie tempo dyktują charakterystyczne dla Beara perkusje. Wbrew pozorom nie jest to jednak kompozycja ukierunkowana na ustawiczne bombardowanie słuchacza polifonią. Owszem, zdarzają się utwory, w których nie opędzimy się od zmiennej dynamiki i agresywnych gitarowo-perkusyjnych fraz. Idealną przestrzenią do zaistnienia takowych są na przykład nieoczekiwane zwroty akcji, a także wyprawa w poszukiwaniu hiszpańskiego galeonu, która to staje się motywem przewodnim ostatniego epizodu pierwszej serii.
Widowisko Steinberga to jednak coś więcej. Ważną rolę odgrywa tu budowanie wizerunku piratów – dosyć odmiennego od tego z tradycyjnych przekazów. Twórcy kładą duży nacisk na podkreślenie wielopłaszczyznowości charakterologicznej głównych bohaterów. Tego, że obok zwyrodniałych i żądnych pieniędzy osób są też jednostki, które kierują się innymi celami. Takowymi może być władza i zemsta na oprawcach, jak w przypadku Flinta i konkurującego z nim kapitana Vane'a. Z kolei zarządzająca portem Eleanor Guthrie zaślepiona jest ambicją, co odbija się na jej sferze uczuciowej. Kompozytor nie unika przekładania tych emocji na karty partytury, czego efektem jest melancholijna liryka stojąca niejako w sprzeczności z żywiołowym quasi-folkiem. O zupełnej muzycznej egzotyce możemy natomiast mówić w scenach obrazujących codzienne życie w tej wyjętej spod prawa przystani pirackiej.
Nie jest to więc kolejna, odlana z gotowych form kompozycja Beara. Bogactwo brzmieniowe i tematyczne stosunkowo tanio kupiło moją uwagę i prawdopodobnie jeszcze przez długi czas dopominało się będzie licznych powrotów. Co więcej, pomimo swojej długości, album soundtrackowy do Black Sails nie daje większych powodów do malkontenctwa (poza wspomnianymi wyżej manieryzowaniem sekcji perkusyjnej). Wydawać by się mogło, że tak zapracowanego i skupionego na konkretnym gatunku kompozytora nie będzie stać na równie "kolorowy" i zwyczajnie przyjazny dla ucha score. Ot, pozytywne zaskoczenie, dające duże nadzieje na przyszłość.
Poznaj recenzenta
Tomasz GoskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat