Gramy u siebie - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024Gramy u siebie to nowy film familijny Netflixa. Czy Kevin James tym razem nas rozbawi?
Gramy u siebie to nowy film familijny Netflixa. Czy Kevin James tym razem nas rozbawi?
Gramy u siebie wpisuje się w oklepany gatunek familijnych filmów sportowych w stylu od zera do bohatera. Widzieliście już dziesiątki podobnych tytułów, a po seansie tego zdacie sobie sprawę, że... były one o wiele lepsze. Twórcy wiedzą, jakie schematy gatunku chcą wykorzystać i czym poruszyć emocje widzów, ale robią to mało kreatywnie. Potencjał w tego typu historii jest ogromny - komediowy i emocjonalny. Szkoda, że zabrakło pomysłu.
Gramy u siebie to typowy film Kevina Jamesa. Dla jednych ta informacja wystarczy, aby ominąć go szerokim łukiem, inni zainteresują się tą produkcją. Króluje w niej przaśny humor. Powracający slapstickowy gag z trenerem, który się przewraca, zaczyna męczyć po kilku minutach. Dodajmy, że trener jest łudząco podobny do twórcy - to nie efekty specjalne! Gra go Gary Valentine, który jest jego bratem. Nie zmienia to jednak faktu, że to nietrafiony pomysł, który kojarzy się z najsłabszymi produkcjami Jamesa. Nawet scena z wymiotowaniem, choć jedzie po bandzie i na swój sposób bawi, wpisuje się w ten niekorzystny trend. Największy kłopot jest taki, że to jedynie dwie rzeczy, o których warto wspomnieć w kontekście komedii. Z reguły Gramy u siebie nie potrafi rozśmieszyć pomimo licznych prób.
Historia jest oklepana - to fakt! - ale gdyby twórcy mieli na to pomysł, nie byłoby źle. A tak mamy odtwórczo prowadzoną narrację, która pomimo najlepszych intencji nie wywołuje żadnych emocji. Tam, gdzie powinniśmy dać się zaangażować w walkę dzieciaków, towarzyszy nam jedynie obojętność. To jest wręcz mechaniczne odtwarzanie schematów - aż do finału, który ma poruszyć, ale tego nie robi. Odznaczono z listy wszystko, co trzeba. Można się rozejść.
Niestety, muszę też wspomnieć o nietrafionym castingu dzieciaków. To nie działa tak jak choćby w filmie Potężne Kaczory z 1992 roku, w którym grupa była dobrana świetnie i każdy wnosił do niej coś od siebie.
Gramy u siebie to nie jest totalnie zły film. Nie wywołuje zażenowania jak ostatnie produkcje Adama Sandlera tworzone dla Netflixa, choć pod kątem komediowym jest niebezpiecznie blisko. Obejrzeć można, ale szybko o tym zapomnicie. Lepiej wrócić do ponadczasowych klasyków.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat